środa, 27 listopada 2013

Rozdział trzeci cz. 1

Zakładam słuchawki na uszy. Ogarnia mnie stan zapomnienia o wszystkim, kiedy w bębenkach rozbrzmiewają melodie piosenki Special Death. Z kolejnymi słowami piosenkarki, zastanawiam się nad znaczeniem tytułu. Każdy pragnie takiej śmierci. Beztroskiej śmierci. O takiej w której nie czuć bólu. Po prostu odcinasz się od swojego nałogu jakim jest oddychanie. Jedni uśmiechają się, inni nie, tęskniąc za przyzwyczajeniem, wzięcia głębokiego oddechu przed zaśnięciem. Ich klatki piersiowe już długo pozostaną nie ruchome, a skóra przybierze białego koloru. Każdy żyjący będzie się obawiał choćby spoglądnięcia, a co dopiero dotknięcia zimnego ciała nieboszczyka. Ale czy ma to dla kogoś znaczenie? Ma to znaczenie, że po kilku latach, nasze oczy przestaną moczyć policzki, po usłyszanym imienia osoby nawet przez nas kochanej? Z biegiem wydarzeń, jakie nas spotkają, w końcu nie będziemy myśleć o tej osobie tak często jak przedtem.
Zaciskam dłoń na pasku czarnej torebki, kiedy skręcam w wąską uliczkę. Stąd pozostaję mi zaledwie dziesięć minut drogi. Z każdym krokiem wykonanym w ciemnościach uliczki, zdaję sobie sprawę że nie tylko ja się w niej znajduję. Wkładam dłoń do torebki. Brak mojego pistoletu pogłębia strach. Skręcam w prawą stronę i od razu się wycofuję. Trzech mężczyzn stojących przede mną. Dwoje z nich trzyma lśniące pistolety, celując w trzeciego. Dwie sylwetki są wręcz łudząco znajome, trzecia zaś pozostaję zagadką. Wyciągam z uszu słuchawki, stojąc na samym środku uliczki. Stopy wrosły mi w ziemię. Nie potrafię wykonać żadnego ruchu. W końcu jeden z nich odwraca się i biegnie. Widać było że ma słabą kondycję, bo po zaledwie pięciu dużych susach już zaczął sapać. Robiąc następny, wpadł na mnie. Złapał mnie w ramiona, ratując przed upadkiem. Moje źrenicę rozszerzyły się kiedy mężczyzna, wyciągnął z kieszeni mały nóż. Teraz oplatają jedną ręką mój brzuch, drugą zaś szyję przytrzymując nóż, tuż przy moim gardle, odwrócił się do jego napastników. Jeden z mężczyzn, poruszył się coraz bardziej zbliżając się do mnie i mężczyzny. Sapię z przerażenia, czując na skórze zimny metal. Światło jednej z lamp, oświeciło twarz zbliżającego się do nas mężczyzny. Zachłysnęłam się powietrzem widząc Zayn'a. Oh, tylko nie on! Za nim zdążam zauważyć, on robi kolejny krok w naszą stronę. Uścisk, mojego napastnik staję się jeszcze mocniejszy,nóż wręcz wbija się w moją szyję.
-Podejdź jeszcze bliżej, a poderżne jej gardło- warczy, nóż coraz głębiej wbija się w moją szyję, na szczęście nie raniąc jej do krwi.
-Puść ją, ona nie jest niczemu winna- odpowiada Zayn, zbliżając się do nas. Mężczyzna, odrywa nóż od mojej szyi, przejeżdżając nim od twarzy, zatrzymując się przy lekko odkrytych przez dekolt piersiach.- Puść dziewczynę- syczy.
- Spokojnie Zayn, mi się nigdzie nie śpieszy- uśmiecha się złowieszczo- Oh, chyba że tobie tak-  ponownie kładzie nóż przy mojej szyi. Drugą dłoń, wpycha w mój stanik, pieszcząc moje brodawki. Dyszę z przerażenia.
" Uspokój się". Do akcji wkracza moja bogini, zakrywając swoje oczy dłońmi, podglądując jedynie przez szpary między palcami. Posłusznie wykonuję jej polecenie. Mój oddech wraca do normy, podczas gdy napastnik dalej bawi się moimi piersiami.
-Zostaw ją!-krzyczy Malik, podchodząc bliżej.
-Zostawię, ale najpierw trochę się z nią zabawię- śmieję się. Dreszcze przechodzą przez moje ciało. Myślę tylko o unormalnieniu oddechu. "Przypomnij sobie to czego uczył cię Stan" szepczę kolejną podpowiedź. Zamykam oczy. W głowie pojawiają się poszczególne podpowiedzi wujka. Przed oczami widzę obrazy, walk wręcz. Pamiętam. Otwieram oczy. Zayn stoi w miejscu. Trzyma pistolet w ręku, wycelowując muszką w mężczyznę, bawiącego się moimi piersiami. Nóż dalej mam przystawiony do szyi. Dwie dłonie swobodnie zwisają po bokach, dotykając bioder. Znajduję w sobie zapomnianą odwagę i jednym pewnym ruchem, łokciem uderzam  napastnika w brzuch. Nóż wylatuję z jego rąk. Gardłowy jęk wydobywa się z jego ust, mimo to nie wypuszcza mnie ze swojego uścisku. Oddycham nerwowo całą tą zgromadzoną adrenaliną. Jego głowa spoczywa na moim ramieniu, kiedy zginam ramię w łokciu i zaciśniętą w pięść dłonią uderzam go w twarz. Jego nos gruchoczę, po moim ciosie i tym razem wypuszcza mnie ze swoich objęć. Ostatni raz odwracam się do niego. Z jego nosa sączy się szkarłatna ciecz, dalej stoi na nogach więc wykonuję popisowy numer mojego wujka. Przekładam ramię przez swój bark, i całą swoją siłą powalam na twardą posadzkę. Huk rozlega się po wąskiej uliczce. Biorę w ręce swoją czarną torebkę, i jak najszybciej oddalam się od leżącego mężczyzny. Zayn w ciepłym świetle latarni wygląda na zdziwionego. Zupełnie nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. Idę pewnie, ale kiedy przypominam sobie to co się tutaj właśnie wydarzyło, moja pewna siebie "ja" zostaję przytłoczona nieśmiałością. Dostaję dreszczy w każdym możliwym miejscu mojego ciała. Nie wiem co ze sobą zrobić. Tak po prostu sobie odejść, czy zostać z Zayn’em? Kręcę z dezaprobatą głową. Czemu musiałam zrobić to na jego oczach? Teraz pewnie będzie coś podejrzewał. Patrzę na nadgarstek. Nie odkryłam tatuażu, mimo to pociągam mocniej długi rękaw koszuli. Podnoszę wzrok, i przede mną już stoi.. zmartwiony Malik? Tego się nie spodziewałam.
- Nic ci nie jest?- pyta, głaszcząc mój policzek. Kręci mi się w głowie, jednak powstrzymuję się od tego by paść plackiem na ziemię, zamykając oczy. Odsuwam się od niego o krok w tył, torując między nami swobodną przestrzeń.
- Wszystko okej- szepczę, wpatrując się w jego oczy. Teraz jest zły, jego szczęka zupełnie tak jak wcześniej zaciska swoje mięśnie, a oczy robią się zupełnie czarne. Strach powraca.
- Niall!-woła jednego z członków jego cholernego gangu. Niall Horan. Bardzo dobry w walkach wręcz. Mam ochotę zmierzyć się z nim tu i teraz, by sprawdzić czy to co pisało o nim w papierach było prawdą, ale przypomina mi się że teraz nie jestem Riley tylko Casey. Wzdycham bezradnie. Blondyn podchodzi bliżej, posyłając mi lekki uśmiech. Spuszczam wzrok by dłużej na niego nie patrzeć.- Zajmij się nim- Zayn wskazuję na leżącego mężczyznę.
- Serio, Zayn? Nie myślisz że już mu starczy po tym co ona mu zrobiła?- podnosi brodę do góry, wskazując na mnie. Rumienię się. To nie było zamierzone, to po prostu był zwykły odruch.
- Nie- warczy. Oh, uspokój się! Zerkam nie spokojnie na Niall’a, któremu uśmiech zszedł z buzi. Czemu on musi się tak zachowywać, nawet w stosunku do swoich przyjaciół? Nie podoba mi się to. Mam ochotę przyłożyć mu w twarz. Blondyn stoi wyprostowany,kiwa jedynie głową, zaczynając swój marsz do mojego napastnika.
-Chodź- mówi cicho, pchając mnie do przodu swoją ręką. Nie odwracam się do tyłu kiedy słyszę jęki mężczyzny. Wiem co właśnie robi mu Niall i nie chcę doznać szoku, widząc blondyna kopiącego leżącego napastnika. Choć widziałam takich przypadków już bardzo wiele, dalej się do nich nie przyzwyczaiłam.
Zayn otwiera drzwi czarnego samochodu. Stoję w bezruchu. Jeżeli myśli że wsiądę do jego auta, to grubo się myli.
-Wsiadasz, czy nie?- warczy. Podskakuję zaskoczona jego tonem. Patrzę na jego twarz. Dalej jest zły.
- Nie- próbuję udawać pewną siebie, co najwyraźniej mi się nie udaję, sądząc po swoim piskliwym głosiku. Malik zamyka z trzaskiem drzwi. Huk roznosi się po ulicy. Rozglądam się wszędzie byle nie na niego.- W takim razie się przejdziemy- westchnął z irytacją, biorąc mnie za ramię. Jego palce wrzynają się w moje ramię. Na pewno pozostaną po tym siniaki.
- Może trochę delikatniej?- pytam. Moja bogini, unosi głowę, kiedy brzmi to tak jakbym była pewna siebie. Oh! Nie miałam zamiaru tak tego odnieść.
- No proszę jaka pewna siebie- uśmiecha się, rozbawiony.
- Nie wiem co cię tak bawi- wyrywam ramię z jego uścisku, krzyżując je na piersiach. Idę szybciej, zupełnie ignorując jego obecność. Zachowuję się jak małe dziecko, które nie dostało zabawki i teraz stroi fochy na rodziców. Oh, tak dojrzale.
- Obraziłaś się?- chichoczę rozbawiony. Skręcam w drugą stronę. Zauważam że jestem już na swoim osiedlu- Casey- woła, mimo to dalej nie zwracam na niego uwagi. Nie chcę patrzeć na tego idiotę.- Casey!- po raz kolejny krzyczy moje fałszywe imię, ale tym razem z takim oczekiwaniem, że odwrócę się i do niego podejdę, klęknę i przeproszę za to że go ignoruję. W jego snach- Casey!- ryczy wściekły. Nawet to nie zatrzymuję mojego ciało przed dalszą ucieczką.
Podchodzę do drzwi, małego domku. Wkładam dłoń do torebki, szukając swoich kluczy. Znajduję je i wciskam do zamka, przekręcam jeden potem drugi raz i kiedy mam je już otworzyć, Zayn staję mi na drodze. Łapię za nadgarstek, i szarpię nim sprawiając mi przy tym okropny ból. Odwraca mnie w drugą stronę, i przypiera swoim ciałem do drzwi.
- Bardzo denerwuję mnie to że mnie ignorujesz, Casey- syczy, do ucha. Pewność siebie znika, a za nią wchodzi po raz kolejny nie śmiałość. I co ja sobie myślałam?- Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz?- kiwam głową- powiedz.
- T-tak..- jąkam się.
- Grzeczna dziewczynka, tylko mam nadzieję że tym razem mówisz to szczerze- uśmiecha się, przygryzając moje ucho.- Spotkamy się jutro- odrywa swoje ciało od mojego, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowaną. Wypraną ze wszystkich emocji jakie posiadałam. Spoglądam na jego odchodzącą sylwetkę. Machnął lekko ręką, odwracając się w moją stronę. Zjeżdżam plecami po nie równej powierzchni dębowych drzwi. Unoszę głowę do góry. Patrzę w iskrzące się gwiazdy. Każda łudząco podobna do siebie, jednak po dłuższym przypatrzeniu się można znaleźć między nimi różnicę. Wzdycham, kręcąc głową.
- Nie powinnam była tu przyjeżdżać.
                                                                   ----------------------
Od Autorki:
Rozdział według mnie zbyt krótki, ale starałam się jak najszybciej go napisać by go dzisiaj dodać. Wiem jak długą przerwę w dodawaniu kolejnych rozdziałów zrobiłam, ale cóż ostrzegałam. Jeżeli chodzi o poprzedni post, to nie jestem zadowolona że zobaczyłam tam tylko jeden komentarz. Cóż, mówi się trudno.
To wszystko na dziś, choć wiem że i tak nie będziecie czytać notki ode mnie.
Na razie. 

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział drugi

Ciepłe promienie słońca, przyjemnie ogrzewały moją dziwnie zmarzniętą twarz, która. uniesiona ku górze, egoistycznie domagała się większej uwagi skierowanej przez słońce. Uśmiech wkradający się na usta, pokazał całe piękno w nim ukryte, żółtej, mimo spuszczonych powiek rażącej w oczy kulce. 
Zimny wiaterek, łagodnie powiewał, dając przyjemne ochłodzenie mojemu ciału. Splątując się z moimi łagodnie powiewającymi czekoladowymi lokami,zaprosił je do łagodnego walca.  
Dołeczki ukazały się w moich różanych policzkach, kiedy czując zapomniany przypływ energii, moja twarz, opuściła samotne już słońce, kierując się na siedzącą tuż obok osobę. Nie postanowiłam zmuszać powiek do powędrowania w górę. Nie potrzebowałam widzieć tej osoby, by dowiedzieć się kim ona jest. 
Splątując dłonie, zapomniałam już o słońcu, dalej ogrzewającym moją twarz. Zapomniałam o wietrze, tańczącym z moimi włosami. Zapomniałam o nadmiernym bólu i cierpieniu. Żyłam chwilą, dzięki tej wspaniałej, pozytywnej energii. 
Do uszu dobiegły nieznane mi szepty. Momentalnie, powieki powędrowały ku górze. 
Nie myliłam się, widząc swoje odbicie. To ona. Tym razem mogłam ją także zobaczyć. Uśmiechniętą. Piękną. Wydoroślałą. Cieszącą się każdą chwilą, każdym widokiem otoczenia. 
W jej piwnych tęczówkach, ukazały się tańczące iskierki. Jej trochę jaśniejsze niż moje, loczki falami spływały po opalonych ramionach. Biała, koronkowa sukienka,idealnie opinała jej już kobiece kształty. Zmieniła się. A ja nie mogłam patrzeć jak z roku na rok, stawała się kobietą. Nie mogłam iść z nią na bal maturalny. Nie mogłam plotkować na temat chłopaków, mojej szkoły. Brakowało mi jej przez ten cały czas. Nie czułam się dobrze, wiedząc że jej już przy mnie nie ma. Że nie przyjdzie do mnie kiedy będę jej potrzebować. 
Obejrzałam się dookoła siebie, by nie uronić przy niej ani jednej zbędnej łzy, choć wiem że ona pewnie wiedziała jak się czuję. Ona zawsze wiedziała.
Siedziałyśmy na czerwonym kocyku, którego frędzle łaskotały moje nagie stopy. Położony na trawie, dawał przyjemne ciepło. Tuż obok rząd równo posadzonych wrzosów, należących do moich ulubionych kwiatów. 
Ich fioletowe pączki, łagodnie unosiły się ku górze. Zielone łodyżki, powiewały na wietrze, a małe czerwone biedronki, chodzące w okół nich, kontynuowały swoje beztroskie życie.
Jednym ruchem dłoni, oderwałam jedną z łodyżek, przykładając ją do nosa, wciągnęłam wspaniały zapach kwiatu. 
Miley, cały czas z uśmiechem, obserwowała moje poczynania. Jakby cieszyła się wreszcie widząc mnie po tak długim czasie naszej rozłąki. 
Zbliżając do niej dłoń, włożyłam za jej ucho jedną łodyżkę, wrzosu.
Dalej patrzyłam w jej piękne oczy, które teraz nie zwracały na mnie uwagi. Jakby interesowały je coś innego. Nie spokojnie obejrzałam się za siebie. 
Z drzwi, pięknego białego domku, wyszły dwie łudząco znajome mi postaci. 
Kobieta i mężczyzna. Uśmiechnięci od ucha do ucha. Śmiejący się najprawdopodobniej z jakiegoś zdarzenia. 
Kobieta, dosyć wysoka, łagodnie idąca w naszą stronę. Piękne loki powiewały na wietrze, brązowe oczy, przysłaniały firany czarnych rzęs. Ciemna karnacja, idealnie pasowała do jej wyglądu. 
Mężczyzna, o głowę wyższy od pięknej kobiety. Śliczne niebieskie oczy, w których iskierki tańczyły według własnego układu. Lekko już siwawe włosy, sterczały na głowie, od nadmiaru żelu. Gardłowy śmiech wydobywający się z ust, był jak melodia, której nigdy nie chciałam zapomnieć. 
Nie zwracając już uwagi na bliźniaczkę, wstałam z miękkiego kocyka, zostawiając ją z ogrzewającym na małej polanie słońcem. 
Na początku, wolno,krok za krokiem zbliżałam się do znajomych mi osób. Zauważyli mnie. Teraz nie ma odwrotu. Stawiając coraz, pewniejsze, szybsze kroki na mojej twarzy pojawiały się coraz głębsze dołeczki. 
Zamrugałam kilka razy. Nie mogłam uwierzyć. Widziałam ich pięknie uśmiechnięte twarze. Słyszałam ich głosy. A teraz już czułam ich dotyk. Czułam ramiona matki, oplatające moje kruche ciało. Czułam pocałunek ojca, złożony na czole. 
Wtuliłam głowę w jej pierś. Zapach perfum, wdarł się w moje nozdrza. Nerwowo wciągałam i wypuszczałam powietrze, by dobrze zapamiętać sobie jej zapach. 
Spojrzałam na ojca, który z wyższością patrzył na moją twarz, posyłając mi uśmiech, którego jeszcze nie znałam. 
Jego dłoń, momentalnie odbiła się od mojego ramienia. 
Dokładnie obserwując jego kolejne ruchy,coraz bardziej się denerwowałam. 
Wyciągnął dłoń ku Mil, przywołując ją do siebie, jednym ruchem. Z jej twarzy zniknął piękny uśmiech. Z jej oczu, zniknęły iskierki. 
Wstała, otrzepując się z niewidzialnego kurzu. Podeszła do nas bliżej. Matka, zabrała ze mnie swoje ramiona.
- Zawsze będziemy przy tobie- do moich uszu dotarł szept mojej zmartwionej matki. Mrugnęłam po raz kolejny. Już ich nie było. Nie było ogródka. Nie było słońca. Wiatru. 
Jestem w domu. Zżółkłe ściany, zakurzona podłoga, okna pozaklejane porannymi gazetami. Nie ma ich. 
W moich oczach zebrały się łzy.
 Opierając się o ścianę, zjechałam po niej plecami, usadzając się pupą na podłodze. 
Zamknęłam oczy. Nie pamiętam ich. Nie czuję ich zapachu. Nie czuję ich dotyku. 
Otworzyłam je. 
Widzę jego. Zbliża się. Rzuca w moją stronę broń. 
Skonsternowana wstałam na równe nogi, wycierając słone łzy, znajdujące się na policzkach. 
Podniosłam broń, z twardej posadzki. Przekręciłam ją w dłoniach, kierując ją w stronę Malik'a. 
Szeroko otworzyłam oczy, kiedy on nagle pojawił się tuż obok mnie. Trzymał moją zmarzniętą dłoń. Jego oczy były smutne. Mięśnie szczęki zaciśnięte. 
- Wiem że będziesz dzięki temu szczęśliwa- uśmiechnął się nagle, gładząc moje białe knykcie- Strzelaj- wyszeptał do mojego ucha, kiedy ja dokładnie obserwując jego twarz, nie wiedziałam co zrobić. Chcę być szczęśliwa. Ale coś wewnątrz mnie nie chcę go stracić. Ja nie chcę go stracić. Czemu ?
Przycisnęłam do siebie spust. Hałas rozległ się po mieszkaniu. Jego ciało opadło na ziemie. Moje łzy zlewające się z szkarłatną cieczą. Przyłożenie broni do głowy. Ponowne przyciśnięcie spustu. Ciemność.

                                                                           *                                                                                           

Ciemność. Ohh.. Cóż to za nowość. Przecież zawsze mi gdzieś towarzyszy nie prawdaż?
Obracam się nie spokojnie na.. kanapie. Chwila, chwila.
Gwałtownie podnoszę głowę, rozpościerając swój zasięg widoku o wiele dalej niż przedtem. Księżyc zza odsłoniętego okna, dodawał blasku pokoju, w którym właśnie się znajdowałam. Dziękowałam mu za to że dzięki niemu mogę dokładnie obejrzeć całe pomieszczenie.
Ściany pokryte białą farbą, gdzie nie gdzie czarno-biała fotografia obramowana jedynie kawałkiem szkła. Stawiam stopy na brązowe panele. Nie przyjemne dreszcze rozchodzą się po ciele. Mimo to nie poddaję się i już chodząc, obserwuję każdą maleńką rzecz w tym pokoju. Na środku stało ogromne biurko. Równiusieńko poskładane arkusze, znajdowały się tuż obok, na małej szafeczce. Mogłam jednogłośnie stwierdzić że był to najprawdopodobniej gabinet. Łapię się za głowę, która dalej lekko pobolewała. Próbuję przypomnieć sobie choćby skrawki jakichkolwiek wydarzeń z przed mojego zaśnięcia, ale nie potrafię. Wiem że zbyt łatwo się poddaję, ale na pierwszym miejscu niestety, znajduję się moja nie zaskromiona ciekawość. Oglądam się za siebie. Księżyc przyświeca na mahoniowe drzwi z wbudowanymi kawałkami zamglonego szkła. Ciągnę za klamkę. Na szczęście nie są one zamknięte. Ostrożnie krok po kroczku, wychodzę z gabinetu, kierując się w stronę jaskrawego światła. Kto o tej porze jeszcze nie śpi? Wchodzę do salonu. Ogromny telewizor plazmowy, zajmuję całą powierzchnię kremowej ściany. Aktualnie obraz przedstawia scenę z jakiegoś meczu. W czarnych głośnikach, pobrzmiewają gwizdy sędziów, i pierwsza połowa dobiega końca. Następnie pojawiają się reklamy lekarstw na gardło. Nerwowe westchnięcie odwraca moją uwagę. Tuż obok na brązowej skórzanej kanapie, siedzi on. Malik. I wtedy wszystkie wydarzenia z poprzedniego dnia, oświecają mnie jak grom z jasnego nieba. Moja bogini, stoi przed piaskowym biurkiem,zbierając kolejny informacje by następnie powkładać je do odpowiednich szufladek.
Pocieram nerwowo ramiona. Co mam teraz zrobić?
Nagle Mulat wstaję ze swojego miejsca. Przeciąga się. Odwraca. I.. uśmiecha się, jakby właśnie zobaczył anioła. Z tego co widzę co dziennie w odbiciu to daleko mi do niego.
- Wstałaś.
- Mhm- mruczę, spuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Oh..Weź się w garść!
- Martwiłem się- podchodzi bliżej. Zamieram.
- Na prawdę nie było potrzeby, to tylko zwykłe zasłabnięcie.
- Casey, ty zemdlałaś- oświadcza surowo, jakby karcąco. Czemu? Co ja takiego zrobiłam? Boże jest taki irytujący, że mam ochotę dać mu kopniaka z pół obrotu.
- Mam tak czasami, to nic takiego,zresztą nie muszę ci się tłumaczyć.- krzyżuję ramiona na piersiach, przybierając pewniejszą postawę. Uśmiech znika z jego twarzy. Przeczesuję dłonią swoje czarne włosy.
- Tak, nie musisz- szepcze- dobrze ci się spało?- zmienia temat. Patrzę na niego skonsternowana. Czemu nie mogę tak po prostu sobie stąd pójść?
- Tak.
- Cóż, może chcesz coś do jedzenia?- jedzenie? Propozycja jest kusząca, ale nie.  Nie chcę tutaj zostawać. Chcę już wrócić do tej cholernej kawalerki.
- Umm.. Nie dziękuję- wzdycham- ja już chyba wrócę do domu.
- Nie możesz iść do domu- mówi jak gdyby nigdy nic. Stoję skonsternowana. Zakładam ramiona na piersiach i sama nie wierze w to co właśnie powiedział. To chyba jakiś głupi żart.
- A to niby czemu nie?
- Po pierwsze jest ciemno, po drugie wczoraj zemdlałaś w moim gabinecie, po trzecie powinnaś coś zjeść.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić- biorę z kanapy moją torebkę. Zarzucam ją na ramię, kiedy on postanawia jeszcze bardziej zbliżyć się do mojego ciała.
- Jestem twoim szefem, Casey- głaszcze mój policzek- A z tego co wiem powinno się wykonywać jego polecenia.
- Jeśli nie zauważyłeś to nie znajdujemy się w twoim biurze, jesteśmy po godzinach, a ty przetrzymujesz mnie tu wbrew mojej woli- syczę i sama jestem zdziwiona skąd wzięło się u mnie tyle odwagi.
- Nie zapominaj się- ostrzega. Prycham nie zadowolona, odpychając jego dłoń, która staję się coraz bardziej natarczywa. Odwracam się i rozpoczynam wędrówkę do samego wyjścia. Słyszę za sobą jego kroki. I powraca. Powraca strach. Czuję jego obecność. Jego gniew. To takie natarczywe uczucie. Próbuję je powstrzymać. Za wszelką cenę, ale nie potrafię. Przyspieszam kroku. Wręcz biegnę do drzwi. Ughh... To mieszkanie jest za duże.
Łapię za klamkę, ciągnę ją w dół i.. Jestem w ramionach wkurzonego Malik'a. Patrzę w jego jeszcze ciemniejsze oczy. Dokładnie obserwują moje piwne. Czuję się tak dziwnie. Dreszcze przechodzą przez całe moje ciało, kiedy przez kilka kolejnych minut stoimy zupełnie nie ruchomo. Zahipnotyzowana jego wzrokiem, nie potrafię wyrwać się z uścisku.
-Puść mnie- szepcze, kładąc dłoń na jego ramieniu.
-Nie jeśli dalej będziesz uciekać.
- Nie.Ucieknę.- syczę zdenerwowana, całą sytuacją. Moja bogini, właśnie kopie kukłę fałszywego Zayn'a w krocze. Taki piękny widok. Jego sobowtór wręcz wybija się w powietrzu. "Jestem z ciebie dumna" mówię jej w myślach.
Nagle dłonie Malik'a gdzieś znikają. A ja pozostaję sama w holu. Ciągnę za złotą klamkę, mimo że obiecałam że nie ucieknę.
- Zamknięte!- krzyczy, najprawdopodobniej z kuchni. Opieram się o nie plecami, i zjeżdżam siadając na zimnej posadzce. Nie mam zamiaru siedzieć z nim w kuchni. Nie mam zamiaru gdziekolwiek z nim siedzieć. Krzyżuję ramiona na piersiach. Siedzę jak naburmuszone dziecko z wydętą wargą. Ledwo powstrzymuję się od płaczu. Nie chcę tu być. W co ja się wpakowałam? Może jeszcze nie jestem gotowa na to wszystko? Na tą cholerną zemstę?
"Jesteś" szepcze podświadomość. Kręcę przecząco głową. Przynajmniej ty mnie nie okłamuj.
Przyciągam do siebie kolana. Zamykam oczy. I bujam się na pupie, jak kiedyś. Tylko że wtedy czułam ciepłe ramiona, otulające moje ciało. Teraz czuję tylko chłodny wiatr, wydobywający się z otwartego okna. Podnoszę głowę. Biorę torebkę w dłonie i przeszukuję ją dokładnie. Komórka leży na samym dnie. Łapię ją w dłoń i wystukuję numer telefonu.
- Słucham?- gruby głos, rozbrzmiewa w słuchawce.
- Siedzę w mieszkaniu Malik'a. Nie chcę mnie stąd wypuścić. Co mam robić?- szepczę, zerkając zza ściany, czy przypadkiem mnie nie obserwuję. Dalej krząta się w kuchni. Czyżby robił dla mnie śniadanie?
- Co teraz robisz?- pyta zdenerwowany.
- Siedzę pod drzwiami wyjściowymi. Są zamknięte.
- Co on robi?
- Umm.. robi mi śniadanie- jąkam się,kiedy widzę go z patelnią w ręku. Dopiero teraz zauważam że ma na sobie szare spodnie dresowe, jest w samych skarpetkach i białej opinającej jego mięśnie koszulce. Wygląda.. nieźle.
- Co mam robić?- powtarzam,kiedy słyszę nie znośny chichot wujka. Serio w takiej chwili?
- Szczerze mówiąc, nie wiem bo nigdy nie byłem w takiej sytuacji- śmieje się.
- Wujku doradź mi wreszcie co mam robić do jasnej cholery!- podnoszę lekko głos. Zerkam za ścianę. Kładzie naleśniki na talerz.
- Po prostu zachowuj się normalnie. Jakby nic się nie wydarzyło- wzdycha- Tylko nie rób niczego głupiego pamiętaj.
- Mhm- mruczę- muszę kończyć idzie tutaj.
- Okej, trzymaj się i pamiętaj- ohh.. nie teraz na to czas- Jeśli coś ci zrobi..-urywa, najwyraźniej się uspokajając- Pożałuję jeżeli jeden włosek spadnie z twojej główki, skarbie- rozłącza połączenie.
Chowam komórkę do torebki. Dalej bujając się na swojej pupie. Spuszczam głowę w dół, i wracam do poprzedniej czynności. Mam tylko nadzieję że nie usłyszał jak rozmawiam przez telefon. Zerkam na nadgarstek. Na szczęście. Tatuaż dalej zakryty. Teraz zaczynam żałować, że zrobiłam go sobie właśnie w tym miejscu. Bo oznacza to że przez cały pobyt tutaj muszę chodzić w bluzkach z długim rękawem.
Spoglądam na idącego ku mnie Mulata. Jego ruchy są tak doskonałe. On jest tak doskonały, tak przystojny że zaczynam być coraz bardziej nie śmiała. Nie mogę dłużej na niego patrzeć i opuszczam wzrok na swoje splecione ze sobą dłonie. I po raz kolejny zadaję sobie pytanie. Czemu ich zabił?
Przecież oni nie zasługiwali na taką śmierć. Tak samo jak ja nie zasługuję na szczęście. Nienawiść przedziera się przez moje myśli. Mam mętlik przez te szybkie zmiany nastrojów. Wszystko obarczam jego winą. Bo to w końcu on zmalował mi takie życie. Życie w ciągłej nie pewności. W ciągłym gniewie i strachu. Że wróci i po mnie. Że zabierze mi następną ważną część mojego życia.
Unoszę wzrok. Siada tuż przy moim boku. Jego zapach, jest taki odurzający.
- Zrobiłem śniadanie- oznajmia sucho, jakby nic go nie obchodziło.
- Nie chcę jeść- rzucam, jakby był winny całemu mojemu cierpieniu... Chwila, przecież jest.
Zakrywam dłońmi swoje oczy. Nie będę płakać. Na pewno nie przy nim.
- Casey- mówi groźnie- musisz coś jeść, jesteś strasznie chuda- ohh.. ciekawe dlaczego. Pragnę mu wygarnąć wszystko co  mi zrobił, ale wiem że gdybym teraz to powiedziała, skończyło by się to marnie.
- Nie wiem czy wiesz, ale kobietą nie mówi się takich rzeczy- prycham.
- Casey zjedz śniadanie- wstaję z podłogi, wyciągając ku mnie otwartą dłoń. Ignoruję go.
- Chyba nie chcesz żebym przyniósł tu jedzenie i sam cię nakarmił- odwracam głowę w drugą stronę, dalej go ignorując.
- Chodź- mówi przez zaciśnięte zęby. Nie zwracam na niego uwagi.- Casey! Chodź zjeść to śniadanie do jasnej cholery!- krzyczy. Podskakuję wystraszona. Patrzę w jego oczy. Są ciemne, wręcz czarne ze złości. Chwiejnie, wstaję z twardej posadzki. Ałć.. chyba mam na tyłku siniaki po tym bujaniu się.
- A-ale j..ja nie jestem głodna-jąkam się. Nagle ściska moją dłoń. Nic nie mówi. Jego knykcie robią się bielsze, kiedy coraz mocniej zaciska rękę na mojej. Jest wkurzony, i to bardzo. A ja boję się cokolwiek mu powiedzieć.
- Siadaj- rzuca, kiedy znajdujemy się w kuchni. Posłusznie wykonuję jego rozkaz.- To pierwszy i ostatni raz kiedy mi się sprzeciwiasz, tak?- kręcę głową potwierdzając jego słowa. Strasznie się boję- Powiedz!- krzyczy, kiedy nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów.
- Tak- szepcze, zupełnie zduszona jego gniewem. Stawia przede mną talerz z naleśnikami. Są ogromne i już wiem że nie zjem ich wszystkich.
- Kiedy przyjdę wszystko ma zostać zjedzone- wychodzi. A ja spoglądam ze strachem na talerz naleśników. Biorę w dłoń widelce. Nakładam na niego dosyć pokaźny kęs. Zatapiam w nim zęby. Moje kubki smakowe są w niebie. To na prawdę jest pyszne. Zjadam kolejne kawałki, i kiedy czuję pełność w żałądku, z powrotem zaglądam na talerz. Zostały jeszcze trzy. Rozglądam się po pomieszczeniu szukając śmietnika. I jest. Stoi dokładnie za blatem. Wstaję cicho z talerzem w dłoni. Oglądam się za siebie. Nie ma go. Otwieram pokrywę kubła i wyrzucam całą zawartość talerza. Kiedy jest już zupełnie pusty, ponownie wracam na skórzane krzesełko, czekając na Pana "Gównomnietoobchodziżeniechcęcisięjeść".
I jak na zawołanie wchodzi do pomieszczenia. Na szczęście już nie tak wkurzony jak przedtem. Spogląda na pusty talerz.
- Smakowało?- uśmiecha się.
- Umm.. bardzo-odwzajemniam uśmiech- która jest godzina?
- Siódma trzydzieści- wzdycha- Chyba pora zbierać się do pracy.- podaję mi dłoń. Nie, nie chcę czuć jego dotyku. Omijam go, podchodząc do wyjścia. Wzdycha ponownie, otwierając drzwi. Wychodzę i.. jesteśmy w windzie. Ahh..tak czyli znajdujemy się w jednym z tych nowoczesnych wieżowców. Wspaniale!
Opieram się czołem o zimne lustro. Zamykam oczy. Wnętrzności podchodzą mi do góry.
Bycie z nim sam, na sam w tak małym pomieszczeniu jest okropne. Dreszcze dalej przyszywają moje ciało. Spoglądam na niego. Stoi jak zwykle piękny.. Jezu, o czym ja myślę?
Odwracam od niego wzrok. Nie potrafię zbyt długo się na niego patrzeć. Czas w windzie straszliwie się dłuży. A ja nie potrafię znieść tego, że praktycznie ocieram się o jego ramię.

*

Łapię w dłonie kolejne segregatory. Układam je starannie na półeczkach z piaskowego drewna. Robię to odkąd przyjechałam z Zayn'em do pracy. Czyli nie całą godzinę. Siadam na wygodnym fotelu, kiedy do holu wchodzi jeden z gangu Malik'a. Harry Styles. I tuż za nim kolejny, Louis Tomlinson. Jeżeli dobrze zapamiętałam to właśnie on jest najlepszy w strzelaniu z broni.
Spuszczam głowę na kolejne papiery, leżące na blacie. Nie wiem czego one dotyczą i szczerze, nie bardzo mnie to interesuję. Wkładam je do niebieskiego segregatoru.
- Hej śliczna- zagaduję mnie lokowany pedancik. Wstaję jak gdyby nigdy nic, wyciągając ku niemu dłoń.
- Casey- uśmiecham się sztucznie. Tak po dłuższym czasie stwierdzam że to imię na prawdę mi się podoba- miło mi cię poznać...
- Harry- dokańcza za mnie, całując wierch mojej dłoni. No jakbym nie wiedziała. Opuszczam na chwilę jego wzrok, by zerknąć na wchodzącego do gabinetu Malik'a, bruneta.
Jak bardzo żałuję że nie ustawiłam tam wcześniej podsłuchu.- Jak mija ci pierwszy dzień w pracy?
- Umm.. Jestem tutaj zaledwie godzinę, ale jak na razie jest okej- kłamię.
- Cóż, mam nadzieję że będzie ci się tu mile pracowało- łokciem opiera się o moje biurko.
- Ty nie wchodzisz?- ciekawość bierze górę, i wreszcie zadaję mu pytanie. Zerka na zamglone drzwi.
- Najpierw miałem sprawdzić jak się sprawuję nowa sekretarka- puka palcem wskazującym o blat.
- Mhm- mruczę- i jak mi idzie?
- Jak na razie zrobiłaś na mnie bardzo dobre wrażenie- rumienię się, spuszczając głowę na dłonie. Czemu tak reaguję? Cóż lepsze to niż, usłyszenie jakiegokolwiek komplementu od Zayn'a.
- Zrobiłabyś nam kawy Casey?- pyta, łapiąc za srebrną klamkę drzwi.
- Mhm- mruczę nie zadowolona. Czy to w ogóle należy do moich obowiązków? Idę z głową spuszczoną na swoje stopy. Z drugiej strony, przynajmniej nie muszę po raz kolejny przekładać segregatorów z kąta w kąt.
Przechodzę obok aneksu kuchennego. Napełniam wodą czajnik, następnie stawiając go na gazówce. Przeszukuje każdą szafkę, końcowo znajdując słoik z kawą rozpuszczalną. Sypię po dwie łyżki na każdy z już wcześniej przygotowanych kubków. Czajnik piszczy, a ja zalewam wrzącą wodą kawę. Sypię na wierzch dwie łyżeczki cukru i stawiam na tacę trzy kubki. Ostrożnie wychodzę z kuchni, kierując się wprost do gabinetu Malik'a. Pukam trzy razy i otwieram drzwi. Ledwo niosę tą cholerną tackę, by nie wylać chociażby ani kropli ich kawy i nie usłyszę nawet dziękuję? Szczyt bezczelności.
- Bozia rączki dała, a kawę ja muszę robić- prycham- chociażby podziękowanie się usłyszało a tu nic- stawiam przed ich nosami tackę z napełnionymi kubkami i wychodzę tupiąc nerwowo nogami. Przechodzę w okół biurka. Siadam na fotel, i ponownie oddaję się układaniu segregatorów.

*

Nos mam w papierach, kiedy nagły trzask drzwi roznosi się po całym holu. Zerkam na zdenerwowanego Zayn'a. W ręku ma.. broń. Blednę, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie.
Zerka na mnie. Przystaję na chwilę. Boję się najgorszego. Jego oczy są wręcz czarne, a szczęka nerwowo zaciska swoje mięśnie.
- Możesz wrócić do domu wcześniej, Casey.
- A ty?- mamroczę nie zrozumiale.
- Muszę coś załatwić- odchodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Zupełnie skonsternowana całą sytuacją, pośpiesznie zakładam na siebie czarny płaszczyk. Zabieram torebkę i wychodzę, zgaszając wszystkie światła.
Ciekawość nie daję mi ani chwili spokoju. Kolejny pytania przelewają się w moich myślach. Co się dzieję?
Wychodzę z ogromnego wieżowca. Dwa dni a tyle się wydarzyło. To zdecydowanie za dużo. A ja potrzebuję jedynie odpoczynku. Walnięcia się twarzą w puchatą poduszkę. By ponownie spotkać się z moją utęsknioną ciemnością.

----------------------
Od Autorki:
Cóż na początku chciałabym poinformować, iż całkowicie nie miałam weny do tego rozdziału, dlatego tak późno go dodaję. Następny, szczerze sama nie wiem kiedy się pojawi :) To zależy od mojej zrytej główki, która teraz zbytnio nie pała do mnie pomocą.
Daję wam tym razem samą Riley, więc zacieszać mordeczki XDD


No i jeszcze tak na końcu, jeśli chcecie się ze mną skontaktować, czy o coś zapytać to piszcie
 na moje gg- 48837942
lub pocztę- darcy.clark@o2.pl
To chyba wszystko. Więc do następnego, mojego misiaki! <3
PS. Dziękuję za ostatnie komentarze ;)


czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział pierwszy

Uniosłam w górę powieki.
Rzeczywistość. Mała kawalerka, w centrum miasta. Sypialnia. Łóżko. Miękka poduszka, ułożona pod głową. Ból. Tak. Powróciło. I po co mi było kolejne wspominanie? Nie będzie mi prościej zapomnieć, jeśli będę to sobie wciąż wypominać. Że ich nie uratowałam kiedy przyszedł na to czas ? Ale co miałam zrobić ? Morderca, był o wiele silniejszy, bardziej doświadczony niż ja. Więc nic nie mogłabym zrobić. Bez sensownie posłuchałam wtedy swojej podświadomości.
"Żałujesz?" spytała, krzyżując ręce na piersi, tupiąc beznadziejnie swoją stopą. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję. Byłabym wtedy z nimi, i nie musiałabym się co dziennie z tobą użerać. Odgryzłam się, kiedy ona postanowiła tak po prostu usiąść i mnie zignorować. Okej zachowuj się jak dziecko.
Przeturlałam się po miękkim materacu, łapiąc w dłoń wibrujący telefon. Nacisnęłam zielony guzik, kiedy muzyka postanowiła dopiero w tej chwili poinformować mnie o połączeniu.
- Słucham ?
- Riley?- spytał nie pewnie, wujek Stan.
- Nie, święty Joachim wiesz- przewróciłam oczyma.
- Udam że tego nie słyszałem- przerwał na moment -Cóż dzwonię do ciebie w sprawie dzisiejszego spotkania z Malik'iem.
- Nie, wcale o nim nie zapomniałam, jeśli o to chodzi- przewróciłam się na brzuch, podpierając głowę o nadgarstek.
- Zdaję sobie z tego sprawę- burknął- nie przedłużając rozmowy, bo nie mam za dużo czasu na przemądrzałe rozmowy z tobą, chciałbym powiedzieć ci o paru rzeczach, o których musisz pamiętać
- Masz jakiś dziwny ton, czy coś się stało ?- zaniepokoiłam się.
- Wiedziałem, że nie będzie tak łatwo- mruknął do siebie- No mamy parę problemów, z kilkoma ludźmi.
- Jakimi ludźmi ?- zaczęłam, swoje przesłuchanie.
- Z naszego gangu -westchnął- cóż postanowili się nam sprzeciwić, i mamy taką jakby wojnę domową.
- Czemu nic o tym nie wiedziałam?- przeczesałam swoje brązowe loki, ciągnąc za ich rozdwojone końcówki.
- Bo to na prawdę nie jest nic poważnego, zajęliśmy się już tą sprawą.
- Cóż, mam nadzieję że wszyscy dostali to na co sobie zasłużyli.
- Jakby inaczej- zaśmiał się- Cóż, może przejdźmy już do konkretów, bo na prawdę czas mnie nagli- zmieniłam swoją pozycję,przewracając się na plecy. Przyciągnęłam do siebie kolana, dłońmi, pocierając je, z góry na dół.
-Więc-zaczął- nie możesz się spóźnić na to spotkanie, Malik ma obsesje na punkcie punktualności- westchnął- Teraz masz się przedstawiać jako Casey Duncan, nie zapomnij- zaznaczył- ukrywaj swój tatuaż i najważniejsze- mocniej, przyłożyłam do ucha słuchawkę- bądź ostrożna, to przebiegły drań.
- W to akurat nie wątpię- wstałam z miękkiego łóżka. Światło słońca, łagodnie oświetlało całe pomieszczenie. Zbliżyłam się do okna. Samochody, jeździły po ruchliwej ulicy, Londynu. Ludzie jak mrówki, spieszyli się do swoich domów, by zjeść obiad ze swoimi rodzinami. Godzina popołudniowa, to najgorsza co do przejścia przez jakąkolwiek ulicę, czy przejechania gdziekolwiek samochodem. Wszędzie były korki, więc kierowcy natarczywie trąbili na samych siebie, choć nie była to wcale ich wina.
-Przepraszam cię Riley, ale od kiedy wyjechałaś mam o wiele więcej roboty, bo nie wszyscy radzą sobie bez ciebie.
- Okej.- westchnęłam- to na razie.
-Pa-rzucił, rozłączając połączenie.
Przekręciłam telefon w rękach, następnie odkładając go na mały stoliczek. Podeszłam do szafy, kolejno oglądając każde z poszczególnych ubrań.
Wzięłam w ręce białą koszulę i jedyną ołówkową spódnicę z wyższym stanem. Przełożyłam przez swoje włosy białą gumkę, związując je w koński ogon. Następnie powoli, ściągając z siebie każde ubranie, rzuciłam je gdzieś w kąt mojej sypialni.
Wolno przełożyłam przez głowę, swoją koszulę. Zapięłam ją do samej szyi, nie pozostawiając ani jednego guziczka.
Biorąc spódnicę w ręce, przeciągnęłam ją przez nogi, wkładając w nią koszulę.
Obejrzałam się w lustrze. Ughh, wyglądam tak samo jak zwykle... strasznie.
Włosy, suche, przy końcach rozdwojone. Skóra blada. Oczy, ciemne bez wyrazu. Tam gdzie powinny znajdować się cycki, ich brak. Widać jedynie odstający od nich o wiele za duży stanik. Żebra, wychodzące przez cienką skórę. Za chuda... Za niska... Za brzydka.
Moja bogini, mrucząca coś pod nosem z niezadowolenia. Siedząca na małej pufce. Ignoruję ją bo wiem że robi to specjalnie, po to by mnie zdenerwować.
Wyszłam z sypialni, biorąc ze sobą już spakowaną torebkę. Zaciągnęłam mocno długi rękaw koszuli, zakrywając czarny krzyżyk na nadgarstku-mój znak-, który muszę ukrywać, by nie odkryto mojej prawdziwej tożsamości.
Zakładam na stopy czarne szpilki. Otulam ramiona ciepłym płaszczykiem. Wychodzę, z trzaskiem zamykając za sobą drewniane drzwi.
"To zaczynamy zabawę" uśmiechnęła się moja prześladowczyni. Pierwszy raz się z nią zgadzam.

                                                                     *

Wiercąc się na dość nie wygodnym krześle, niezgrabnie poprawiłam swoją koszulę, która teraz gniotła się pod uciskiem spódnicy. Rozglądnęłam się po ogromnym korytarzu. W okół mnie usadzone na swoich zgrabnych siedzeniach, blondynki. Każda z nich z wdziękiem siedząc na miejscach, wypinały swoje piersi, nadając im większych rozmiarów. Twarze z wyższością uniesione ku górze. Dziwiłam się że nie razi ich jaskrawe światło halogenów, równo utwierdzonych w suficie.
Każda z pewnością mogła by zostać modelką. Z taką figurą ? Z takim wyglądem ? Boże co ja tutaj robiłam? Nie pasuję do otaczającego mnie towarzystwa. Piękne, boginię siedzą zgrabnie na krzesełkach, wśród jednej wybrakowanej dziewczyny.
poleciła moja wewnętrzna bogini, z irytacją przewracając strony jakiegoś magazynu. Posłuchałam jej.
Uniosłam głowę ku górze, przymrużając przy tym oczy. Wypięłam swoje małe piersi do przodu. Zarzuciłam ciemne loki za plecy. Przełożyłam nogę na nogę. Mimo to i tak nie wyglądałam jak one. Próbowałam udawać że wszystko w porządku a przecież nie było. Spojrzałam na swoje dłonie. Czemu nie mogę być taka jak one?
Brytyjska krew ojca, i hiszpańska krew matki, dała im dwie córki. Jedną wyniosłą, pewną siebie, piękną jak inne kobiety tutaj. I drugą, nie śmiałą, pogrążoną przez całe życie w swoich myślach, która niczym nie mogła się równać do swojej zmarłej siostry. Blada skóra, małe piersi, schowane za o wiele większym czarnym stanikiem, wystające z pod skóry kości, piwne aż wręcz czarne oczy, i czekoladowe loki sięgające do pasa. Moja bogini, teraz kręciła swoją głową, zakrywając dłońmi swoją twarz. Tym razem ją ignoruję, choć wiem że irytuje ją kiedy, myślę o sobie jak o największej brzydocie.
Niesforny kosmyk, łaskotał mój zadziorny nos. Ruchem ręki, ponownie założyłam go za ucho, kiedy moją uwagę nagle przykuła kolejna blondynka wychodząca z gabinetu Malik'a. Tuż za nią wysoki postawny brunet, o piwnych nie posiadających zupełnie żadnych emocji tęczówkach. Liam Payne. Jeden z najważniejszych osobistości tego gangu. W dłoniach, na niebieskiej podstawce, miał kilka kartek papieru. Znajdowały się tam wypisane tłustym drukiem imiona i nazwiska każdej z kandydatek. Dźwięk windy rozszedł się po holu, zwracając uwagę każdego na zdenerwowaną blondynkę. Liam także na nią spojrzał, mierząc ją od stóp do głów. Zmarszczka ukazała się między jej wypielęgnowanymi brwiami. Teraz unosząc dłoń, wystawiła swojego środkowego palca, w stronę chłopaka. Zachichotałam pod nosem, kiedy blondynka zniknęła za metalowymi drzwiami windy. Brunet pokręcił głową, cicho wzdychając. Przewrócił kilka zapisanych stron, szukając kolejnego nazwiska.
- Casey Duncan- wypowiedział oschło- twoja kolej- skierował dłoń w stronę otwartych drzwi. Wstałam, zarzucając przez ramię swoją skórzaną torebkę. Wolnymi krokami, kierowałam się w stronę gabinetu Malik'a. Zawroty głowy, dały o sobie znać, kiedy zrozumiałam że jestem w jednym pomieszczeniu. Sam na sam. Z Zayn'em Malik'iem. Mój oddech przyśpieszył. Bicie serca przybrało na sile.
Stałam na środku nowoczesnego gabinetu. Białe ściany, czarne kafelki, w których mogłam się przejrzeć. Ogromne okna, z pięknym widokiem na ruchliwy Londyn. Tuż przy nim czarne biurko, za którym tyłem do mnie postawiony był skórzany fotel.
Odchrząknęłam, potwierdzając swoją obecność. Fotel obrócił się. A ku moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna. Czarne włosy, uniesione do góry w czystym nie ładzie. Piwne, aż wręcz czarne oczy wydawały się zupełnie skoncentrowane na mojej osobie. Przegryzał swoją dolną, różaną wargę, wypalając mi dziurę w ciele, swoim wzrokiem. Ohh... Co ja tutaj właściwie robię ? Ahh, tak rozmowa kwalifikacyjna. Z nie chęci posłałam Malik'owi śliczny uśmiech, by udać choć trochę podekscytowaną. Choć tak na prawdę w środku, szalała gorączkowa walka z uczuciami.
Człowiek, którego nienawidzę, właśnie wstawał ze swojego czarnego fotelu, zbliżając się do mojego skonsternowanego ciała. Zawroty głowy, przybrały na silę, ledwo powstrzymywałam się od niechybnego upadku na podłogę. Podszedł bliżej, wyciągając ku mnie swoją dłoń.
- Zayn- przedstawił się. Z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, objęłam lekko jego ogromną dłoń. Dreszcze rozpętały piekło wewnątrz mego ciała. Zaczynając od koniuszków palców docierając do samych stóp i z powrotem. Zawroty głowy przybrały na sile. Czy tylko ja przeżywałam to wewnętrzne piekło ?
- Casey- mruknęłam, patrząc na twarz nie przyjaciela. Wydawał się spokojny. Zresztą czego mogłam się spodziewać ? Czego miał się bać ? Był mordercą. Był szefem jednego z największych gangów w Londynie. Perfidnie zajął miejsce naszego, o którym pewnie teraz myśli że dostatecznie go zniszczył. Cóż wystarczyło tylko wyjechać do Los Angeles by o nas zapomnieli. By on o nas zapomniał, i nie musiał zabić kolejnej części gangu Dixon.
- Usiądźmy- wskazał dłonią na skórzaną kanapę. Przystąpiłam na jego rozkaz, i teraz siedziałam już wygodnie na czarnych poduszkach. Rozglądałam się po kolei, po każdym zakątku gabinetu, kończąc niestety na jego brązowych oczach. Lustrowały mnie z taką zaciekłością, jakby chciały cokolwiek ze mnie wyciągnąć. Spuściłam wzrok. Nie chcę już na niego patrzeć. Strach coraz bardziej opanowuję mój umysł. Niesforny kosmyk czekoladowych włosów, powiódł na moją twarz. Podniosłam dłoń, by ponownie zaciągnąć go za moje ucho, ale on zdążył mnie uprzedzić. Swoimi dwoma palcami, złapał lekko za mój kosmyk przenosząc go za moje ucho. Odrywając od nich palce, opuszkami palców przejechał po nim. Kolejna fala dreszczy.
- Masz CV, Casey ?- spytał, swoim grubym głosem, tak.. mrocznie, a mimo to strasznie pociągająco. Zarumieniłam się, spuszczając głowę w swoją czarną torebkę. Czemu on tak mnie onieśmiela ? Powinnam go nienawidzieć, rzucać mu groźne spojrzenia, a tymczasem rumienie się na każde jego wypowiedziane słowo. Złapałam za białą teczkę, widniejącą na samym dnie sporej torebki. Wyciągnęłam ją, dalej się rumieniąc, podałam w jego dłonie, starając się by nasze skóry ponownie się ze sobą nie zetknęły. Wziął w dłonie białą teczkę, wciąż na mnie spoglądając. Ukryłam oczy za swoimi czekoladowymi lokami. Nie chcę by na mnie patrzył.
- Proszę cię Casey, odgarnij swoje włosy- westchnął- bo chciałbym widzieć twoją piękną twarz- spuścił wzrok, otwierając CV, a mnie wprost zamurowało. Teraz ja, skonsternowana dokładnie obserwowałam każdy jego ruch, kiedy on przeglądał każdą nieskazitelnie białą karteczkę. Dreszcze na plecach wróciły, mimo że teraz mnie nie dotknął. Wspaniale! Reaguję tak także na jego komplementy ?
Przewróciłam oczyma, kiedy moja bogini, także postanowiła się zarumienić. Myślałam że choć ona pozostanie, tą samą twardą suką.
- Umm..-mruknęłam- i jak ?- podniosłam głos, czego nawet nie planowałam. Moja pewność siebie, odeszła w zapomnienie.. Jeżeli ją w ogóle kiedyś miałam.
- Cóż, mogę powiedzieć że te CV jest na prawdę, jednym z lepszych jakich widziałem, Casey- stwierdził, szukając czegoś na jednej ze stron- Znasz aż cztery języki obce!- uniósł głos z podziwem- Nie pozostaję mi nic innego jak cię przyjąć.- spojrzałam na niego z uniesionymi do samej góry powiekami. Byłam wręcz zdziwiona, przebiegiem tego spotkania. Nic nie mówiłam, nie opowiadałam.. wystarczyło dać mu sfałszowane świstki papieru by przyjął cię na najzwyklejszą posadę jego asystentki.- Widzimy się jutro o ósmej, tak ?- uśmiechnął się zadziornie, przenosząc dłoń na moje odkryte udo. Kolejne zawroty głowy, dotarły do mnie jak fala uderzeniowa. Oddech ugrzązł w gardle, nie pozostawiając mi ani trochę potrzebnego tlenu. Purpura wstąpiła na moją twarz, wzmacniając swoją barwę. Przymknęłam powieki, kiedy nadszedł czas odejścia w inny świat. Padłam w ramiona mordercy. Dreszcze na plecach, potęgowały swoją siłę. Nie słyszałam zupełnie nic. Ale przynajmniej mogłam czuć, przez chociażby kilka chwil.
Oplótł mnie swoimi ciepłymi ramionami. Nie czułam stałego gruntu. Ja latam? Ohh.. Jak bardzo chciałabym latać ! Uśmiechnęłam się do ciemności, za to ona jeszcze bardziej opatuliła mnie swoimi ramionami, odwdzięczając się w ten sposób. Wyciągnęłam do niej dłoń. Nie dotknęła mnie. Nie mogła. Nie mogłam czuć, widzieć ani słyszeć ciemności, za co jej dziękowałam. Za to że w tak prosty sposób mogłam zapomnieć choć na chwilę o otaczającym mnie bólu. Tak miło, tak przyjemnie, czuć zapomnienie. Czuć nicość w swoim umyśle. Zatapiając się coraz bardziej w tym niczym, płynęłam wgłąb bezkresnej otchłani mojego szczęścia.  

                  --------------------
Od Autorki :
Zanim zacznę to, mam wam coś do powiedzenia :
PRZEPRASZAM
Za to że tak długo nie dodałam rozdziału i oczywiście za te cholerne błędy ;/ 
W pierwszym rozdziale (który jakoś,nwm nie podoba mi się) dowiadujemy się już większości rzeczy o Riley, jaka jest i wgl. Jeżeli mam zapowiedzieć jaki będzie rozdział 2, to powiem (a raczej napiszę) że będzie się w nim o wiele, wiele, wiele więcej działo ;D . Kończąc, chciałabym pozdrowić wszystkie moje czytelniczki !<3
CZYTASZ=KOMENTUJESZ  ( ja jebie z tego równiania looolz, mimo to i tak go używam) Ahh, no i macie jeszcze tutaj na końcu Zayn'a i Riley ! :***