sobota, 24 maja 2014

Rozdział trzynasty

*Oczami Zayn'a*
Spojrzałem na zegarek, kiedy wreszcie skończyłem rozstawiać namiot. Casey nie było już dobre dwie godziny i zacząłem się strasznie o nią martwić. W dłoń wpadła mi latarka, z powodu zachodzącego już słońca. Włączyłem ją by lepiej rozświetlić sobie drogę do lasu. Zastanawiałem się jedynie, gdzie ta dziewczyna mogła pójść. Latarką prześwietliłem kolejne obszary lasu.
- Casey!- krzyknąłem, kiedy cisza zalegała całym lasem. Potknąłem się się o jakąś gałąź. Zakląłem cicho. Gdzie ona do cholery jest! Czy zawsze musi zachowywać się jak pięcioletnia dziewczynka? Zaczynam żałować że ją tutaj zabrałem. To miała być dla niej rehabilitacja, po tym wszystkim co się stało. Po tym jak... nawet nie chcę o tym myśleć. Nie chcę myśleć o jego łapskach na jej kruchym, bladym ciele. O tym jak krzyczała, prosząc go o litość. O tym jak postanowił ją skrzywdzić. Złamać ją. Zmienić, nie do poznania. O tym jak się do mnie nie odzywała. Że się nawet nie poruszała. Że płakała, po tym jak wepchałem ją prosto w jego łapska. Myślałem.. na prawdę miałem nadzieję że plan wypali. Przechytrzył mnie. Pozbawił ją tej nieśmiałości. Niewinności. Teraz jest zupełnie inna. Boi się czyjegoś dotyku. I to wszystko przez niego... mnie. Bo sam zrobiłem jej krzywdę.
- Casey!- krzyknąłem kolejny raz.
Przystanąłem na chwilę. Bateria w latarce zaczęła się wyczerpywać. Musiałem się zawrócić. Znów naraziłem ją na niebezpieczeństwo. Chciałbym by była przy mnie. Czuję się wtedy jakbym zaczynał życie na nowo. Jakby świat stawał się lepszym. Przedtem, chciałem ją jedynie przelecieć. Ostro przeruchać. Tak by jęczała i błagała mnie o więcej. Ale teraz, coś się zmieniło. Nabrało głębszego sensu. Jest moją przyjaciółką. Jest najlepszym co mnie spotkało i nie przeżyję dnia bez jej obecności.
Bateria latarki całkiem padła. Akurat w momencie kiedy wszedłem na plażę. Zbliżyłem się do namiotu, by wziąć jedynie torbę, ale coś przykuło moją uwagę. Otulona w czarnym śpiworze, Casey. Z twarzą ubrudzoną błotem. Oddychała cichutko, wykończona swoją wędrówką. Podszedłem bliżej i ucałowałem ją w czoło. Drżała, z zimna. A jej twarz była nadzwyczaj biała. Okryłem ją drugą warstwą śpiwora, kładąc się tuż obok niej. Położyłem dłoń na jej biodrze, a ona nagle podskoczyła. Powieki zadrżały. Odwróciła się do mnie przodem.
- Zayn?- jęknęła cicho- Czy to ty?
Odgarnąłem kosmyk włosów z jej policzka, za nim zdążyłem coś powiedzieć.
- Tak- zaśmiałem się- Zgubiłaś się, prawda?
Otworzyła powieki, znów pokazując swoje piękne, brązowe oczy.
- Nie- powiedziała z powagą- po prostu poszłam się przejść.
Zaśmiałem się, oczekując na to aż wreszcie powie mi prawdę, ale tego się nie doczekałem.
- Nie śmiej się ze mnie- naburmuszyła się.
- Dlaczego? Zachowujesz się jak pięciolatka- uśmiechnąłem się, dotykając przelotnie, wierzchem dłoni jej policzka. Zadrżała. Nic nie powiedziała. I wtedy zrozumiałem że znów wszystko zepsułem.
- Chyba powinniśmy iść spać- znów odwróciła się do mnie tyłem. Co prościej znaczyło "odpierdol się ode mnie".
Znów na nią spojrzałem, bo tylko to mi pozostało.

_______________________________
Hej dziewczyny :)
Przepraszam za tak długą przerwę. Powiedzmy że mam teraz problemy w życiu rodzinnym i dlatego nie dodaję tak często, mam nadzieję że zrozumiecie. 

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział dwunasty

Moja głowa opierała się  właśnie o chłodną powierzchnę szyby, kiedy głośne łomoty wydobywały się dokładnie przed samochodem. Z jękiem przymrużyłam oczy, kiedy jasne światło do nich dotarło.
- Kurwa- jęknęłam na tyle głośno, by łomoty nagle ustały.
Nareszcie. Uśmiech wkradł się na moje usta, kiedy dłonią wyszukałam klamki drzwi samochodowych. Pociągnęłam ją do siebie, zapominając postawić nogę na powierzchni, co skończyło się upadkiem twarzą w... piasek?
Miękki, a mimo to drażniący przez małe kamienie. Ciepły, otulający moje dłonie. I gardłowy śmiech Zayn'a stojącego nade mną.
- Kurwa mać- znów jęknęłam.
Wsparłam się rękoma by podnieść się z ziemi. I wtedy zobaczyłam gdzie się znajduje.
Plaża tuż obok małego jeziora. Słońce odbijające się od tafli wody, raziło mnie w oczy. Ale nie psuło nastroju. Za mną las, z którego łagodny zapach przypominał mi o domie. Znów się uśmiechnęłam. Nawet nie przeszkadzało mi towarzystwo Zayn'a. Nic nie mogło zniszczyć tak pięknej chwili. Nawet mój upadek.
Kątem oka spoglądam na Malika. Jego dumny wyraz twarzy mówi wszystko za siebie.
- Gdzieś ty mnie przywiózł Zayn- westchnęłam wesoło, nieśmiało spuszczając wzrok na swoje stopy. Przez dłuższy czas staliśmy w ciszy. Jakby zastanawiał się co odpowiedzieć. Może mnie nie usłyszał? Wzdycham kolejny raz. W końcu patrzę na niego.
- Przyjeżdżałem tutaj z ojcem. Nazywaliśmy to miejsce Odskocznia- powiedział, kiedy światło w jego oczach zupełnie przygasło. Nie rozumiałam dlaczego, jednak intuicja mówiła mi bym nie brnęła w to dalej.
- Co właściwie robiłeś?- zaśmiałam się, wskazując na porozkładane płachty materiału. Malik podszedł do tego z zaciekawieniem. Przykucnął. Zaprosił mnie do siebie, poklepując lekko ziemię usypaną ciepłym piaskiem. Jedynie dotknął jej wierzchem dłoni, tak jakby nie chciał jej zranić, co wydało mi się zupełnie niedorzeczne.
Przysiadłam tuż obok niego. Tak że nasze kolana zetknęły się ze sobą.
- Tu będziemy mieszkać przez następny tydzień- zrobił okrężny ruch ręki, jakby chciał pokazać coś doskonałego, jednak ja widziałam tylko stare koce porozwieszane na patykach, a pod nimi dwa śpiwory.
- A co będziemy jeść, geniuszu?- złożyłam ramiona w krzyż, na klatce piersiowej. Zayn patrzy na mnie jak na idiotkę, jakby było to oczywiste.
- Ryby, które złowimy- wskazał na jezioro i łódkę tuż przy drewnianej kładce.
- Złowisz- poprawiłam go- ja nie uczestniczę w tym gównie- wstałam otrzepując się rękoma. Obracam się bez słowa, idąc przed siebie. I czując jego wzrok na swoich plecach.
- Gdzie się wybierasz?
- Muszę zostać sama- odpowiadam bez ogródek, wchodząc w głąb lasu. Pozostawiając za sobą piękną panoramę. I szum obijających się od brzeg fal.  W butach pozostaje jedynie piasek kłujący mnie w stopy.
Zastanawia mnie, dlaczego tutaj pogoda jest nadzwyczaj piękna. Mamy w końcu środek jesieni. Z drzew powinny spadać kolorowe liście. A chłód owiewać ramiona. Ale tak nie jest. Słońce cały czas grzeję mi w plecy. Ręcę obijają mi się o drzewa. I kiedy upewniam się że jestem na tyle daleko, wyciągam z kieszeni telefon. Przecieram palcem zakurzoną szybkę, wybierając telefon z listy kontaktów. Po pierwszym połączeniu jego głos wydobywa się z słuchawki.
- Tak?
- Halo? To ja, Riley- przedstawiam się, stawiając na to że wujek nadal nie ma zapisanego mojego numeru w kontaktach.
- Coś się stało? Bo jestem chwilowo zajęty- mówi wymijająco. Palcami zrywam jedno z źdźbeł trawy.
- Tak. Stało się. Zayn zabrał mnie, nawet nie wiem gdzie. Namierz mnie i powiedz gdzie jestem- obracam palcami, dokładnie oglądając liść.
- To może dosyć długo potrwać.
- Mam to w dupie, rozumiesz? Za pięć minut chcę dostać wiadomość gdzie się znajduję.- rozłączam połączenie, raniąc się ostrą częścią liścia. Nerwy biorą górę i pięścią trafiam w jedno z drzew. Zginam się w pół z bólu. Głośny jęk wydobywa się z ust.
- Kurwa!- znów jęczę.
Trzepię ręką we wszystkie strony, sprawiając by mniej bolała. Przykładam dłoń do swoich knykci,  z których już sączy się wolno szkarłatna ciecz. Mam ochotę jebnąć sobie w czoło, przez swoją głupotę. Jednak wolę skończyć wszystko na swoich zdartych kostkach.
Rozglądam się wolno po tym co mnie właśnie otacza, szukając drogi powrotnej, którą gdzieś zgubiłam. Palcem przejeżdżam po dolnej wardze. Próbuję wsłuchać się w szum fal, lub chociażby je usłyszeć, ale niestety nie udaje mi się to. Jestem za daleko od jeziora.
- No nie…- jęczę, kopiąc jeden z kamieni. Zgubiłam się. Kurwa mać, ja się zgubiłam. 
___________________________________

Hej. Wiem możecie być na mnie wkurzone. Rozdział wyszedł mi do dupy, bo nie miałam weny. A jeszcze dodaję go dopiero teraz. Mam nadzieję że mi to wybaczycie :**

sobota, 22 lutego 2014

Urlop Regeneracyjny

Przykro mi to mówić (pisać), ale przechodzę na- według mnie zasłużony urlop. Prowadzenie dwóch blogów na raz, strasznie mnie męczy, na pisanie rozdziałów trzeba mieć czas, a ja niestety tego czasu nie mam i przez to zaniedbuję swoje obowiązki.
Mam nadzieję że nie macie mi tego za złe, i kiedy tutaj wrócę dalej będzie tyle samo czytelników.
Całusy! :*


środa, 19 lutego 2014

Rozdział jedenasty

Wybiła dokładnie piętnasta kiedy po obiedzie zrobionym przez Zayn'a, on zaproponował mi spontanicznie, wyjazd gdzieś gdzie wreszcie będę mogła odpocząć. Początkowo ta propozycja wydała mi się nieco dziwna i niepokojąca, jednak podsumowując wszystkie za i przeciw zgodziłam się. Lecz po jakimś czasie kiedy usłyszałam że mam spakować swoje rzeczy, całkiem się zdziwiłam. Próbowałam wypytywać Zayn'a po co, gdzie mnie właściwie zabiera, jednak on nie chciał zdradzić mi swojej "tajemnicy".
Mój niepokój był tak silny, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć, przez co popadałam w niemały dyskomfort. Każda z myśli jakie mi się nasuwała, wydawała mi się na prawdę prawdopodobna choć w rzeczywistości, pewnie bym ją taką nie nazwała.
Zayn wbiegł do mojego pokoju, jak opętany, dysząc z wysiłku, jakby przebiegł co najmniej dziesięć kilometrów,kiedy ja byłam już w połowie pakowania.
- Gotowa?- pyta z ogromnym uśmiechem na twarzy, wyrzucając ramiona w górę.
Odwracam się przodem do niego zupełnie skonsternowana jego zachowaniem, wciąż trzymając w ręku złożoną w kostkę koszulkę.
- Jestem w trakcie pakowania, Zayn.- wyjaśniam z irytacją rzucając koszulkę do torby.
Mulat z zawzięciem bierze w ramiona wszystkie ubrania, następnie wrzucając je szybko do torby, ledwo zapina zamek błyskawiczny.
- Tak się tego nie robi- pouczam go, wystawiając palec wskazujący, jak matka karcąca swoje dziecko.
- Nie ma czasu!- krzyczy, zarzucając na ramię torbę. Biegnąc oplata dłonią mój nadgarstek, kiedy stoję z jedną dłonią trzymaną na biodrze.
Zrywam się mimowolnie do szybkiego biegu, nie mając nawet założonych na stopach butów.
Szaleńczo zbiegamy po betonowych schodach. Zimno po każdym zetknięciu mojej stopy z podłożem, daję o sobie nie mały znak.
Kiedy dobiegamy do samochodu, Zayn bez żadnych skrupułów wpycha mnie do środka, zatrzaskując z hukiem drzwi.
Dopiero wtedy mogę założyć na stopy swoje trampki, bez ciągłego mówienia nad uchem "Szybciej".
W końcu Zayn obiega auto i odpalając je wyjeżdża z garażu z piskiem opon. Jestem zupełnie skonsternowana jego zachowaniem. Dokąd mu się śpieszy?
Mam ochotę oto zapytać, jednak wiem jaka będzie jego odpowiedź.
Pierwszy raz widzę Zayn'a, tak podekscytowanego. Tak cieszącego się z tego co właśnie robi. Na jego twarzy wciąż ukazuje się piękny uśmiech, który rozświetla jakieś światełko nadziei na to że Zayn jest dobry.
- Zayn? -mówię pytająco.
- Co?- przekręca kierownicę w prawą stronę by skręcić.
- Mogę się Ciebie o coś zapytać?
- Oczywiście- śmieję się wesoło.
- Co w ogóle skłoniło Cię do założenia gangu?- pytam z szczerą ciekawością. Wciąż nie mogę się w tym połapać. Jak taki chłopak jak on, może mieć gang? Kiedyś wydawało mi się że jest zwykłym człowiekiem bez serca, jednak musiałam go bliżej poznać by zobaczyć, jaki jest na prawdę.
- Dużo by opowiadać- odpowiada wymijająco, jakby nie chciał opowiadać o swojej przeszłości.
- Mam czas.- lekceważę jego zagrywkę. Zayn wzdycha z irytacją. Przez krótką chwilę wstrzymuje oddech w płucach.
- To zaczęło się odkąd skończyłem piętnaście lat i zaczął się mój okres buntu- wzrusza ramionami, jakby go to w ogóle nie obchodziło- Byłem dobrym i grzecznym chłopcem, słuchającym swoich rodziców,jednak wszystko się zmieniło gdy wpadłem w złe jak dla moich rodziców towarzystwo- opowiada coraz bardziej przejmując się tym co mówi- Podobało mi się sprzeciwianie rodzicom. Czułem ogromną adrenalinę, i nie chciałem przestać jej czuć. Chciałem by wciąż była. Przez co wpadłem w nałogi. Alkohol, narkotyki. To wszystko ich denerwowało, a ja robiłem wszystko by udowodnić im że nigdy nie byłem taki za kogo mnie uważali.- jego mięśnie nagle się napięły- W końcu nie wytrzymali i wyrzucili mnie. Tak po prostu. Zostawili mnie na pastwę losu. Wstydzili się mnie. Przestali mnie kochać. Przestali kochać swoje dziecko.- głos lekko mu się załamywał- A ja już jako szesnastolatek musiałem radzić sobie sam. Na początku żebrałem. Żebrałem by uzbierać pieniądze, na wyjazd do Londynu. I w końcu mi się udało. A tam poszło już z górki. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.- wzdycha, by uspokoić swoje nerwy- To chyba wszystko- uśmiecha się pokrzepiająco, jednak jego oczy wciąż pozostają smutne. Dziwię się kiedy wyobrażam sobie w nich szesnastolatka, pozostawionego samego na pastwę losu.
Próbowałam sobie wszystko poukładać. Próbowałam znaleźć choćby jeden dobry powód na to by usprawiedliwić rodziców Zayn'a, jednak nie potrafiłam.
Moi rodzice kochali mnie nad życie, i nawet jeśli sprawiałabym im kłopoty, oni nie pozostawili by mnie samą. Nie wyrzucili by mnie z domu, jak nic nie wartą rzecz.
Dziecko zawsze powinno być na pierwszym miejscu w życiu rodzica, jednak zauważyłam że u jego rodziców tak nie było.
Postanowili tak po prostu zapomnieć o swoim synu, ponieważ nie wypełniał ich wymogów, i chyba to najbardziej mnie przeraziło. Jak oni mogli?
Kiedy Mulat kładzie dłoń na swoim fotelu, ja obejmuje go swoją. Wplatam palce w jego, by dodać mu trochę pozytywnej energii. Zayn odwrócił się niespodziewanie i posłał mi najpiękniejszy uśmiech jaki tylko mogłam zobaczyć.
Zarumieniłam się, na sam widok jego radosnej twarzy. Nie potrafiłam przez dłuższy czas, patrzeć mu prosto w oczy.
- Kiedy dojedziemy?- zmieniłam temat, kiedy uważałam za niezręczne siedzieć w ciągłej ciszy.
- Za jakieś dwie, trzy godziny- mówi z powagą, kiedy ja wciąż trzymam kurczowo jego dłoń.
- A powiesz mi w końcu gdzie się wybieramy?- pytam natarczywie.
- Mówiłem, to niespodzianka!- wyjaśnia z entuzjazmem, w ogóle nie denerwując się tym że wciąż pytam go o jedno i to samo.
- To powiedz mi chociaż czemu kazałeś mi się spakować? Zostaniemy tam na kilka dni?
- Tak- kręci głową, jakby upewniając się że to wszystko jest prawdą. Jednak ja wciąż pozostaję w ogromnym niepokoju.
Bo co jeśli to jest jakaś zasadzka? Że dowiedział się kim na prawdę jestem? Co chcę zrobić? A właściwie co chciałam zrobić?
Przez ostatni czas, myślę o nim zupełnie inaczej. Jest dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela. Choć wiem że to dziwne, tak jest. I nie mogę się pozbyć tego uczucia, które wciąż gdzieś tam we mnie błądzi. Kurczę! To za trudne!
Nie mogę go zabić. Ostrzegałam wuja. Chciałam wrócić do domu. Wiedziałam że nie jestem na to gotowa. Wiedziałam że nie będę miała tyle odwagi by to zrobić. By pozbawić go życia, jak on mnie szczęścia.
Opieram się głową o jego ramię. Przymykam lekko oczy.
- Będziesz spać?- pyta z ciekawością.
- Mhm- mruczę, kiedy znuża mnie sen. A obraz Zayn'a w ciemności pozostaję jedynie tajemnicą.

________________________
Od Autorki:
W sumie miałam dodać gdzieś tak na weekend, ale tak wyszło, że czytając wasze komentarz, dostałam nagłego kopa. Dziękuję wam bardzo. Miłego czytanie, życzę! <3

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział dziesiąty

Nic nie wychodzi mi dobrze. Odkąd przyjechałam tutaj by zniszczyć Zayn'a, wszystko się pozmieniało. Wydarzyło się tak wiele rzeczy, że dawna Riley, zniknęła gdzieś pod twardą powłoką Casey. Nie jestem już tą samą osobą, po pobiciu przez Zayn'a, i gwałcie Stan'a. A teraz jeszcze coś, lub ktoś zagraża mojemu życiu, a ja muszę zniszczyć powłokę by znaleźć błąkającą się w ciemnościach Riley.
Muszę robić wszystko by skorupa została zniszczona. Ale co mam poświęcić by to zrobić?
Casey jest nieśmiałą dziewczyną, próbującą choć trochę upodobnić się do Riley, która potrafi o wiele lepiej ukrywać swoje niedoskonałości.
Po telefonie Zayn'a od razu- jak mi radził- zmierzyłam do sypialni, by schować się gdziekolwiek, byle mnie nie zauważono. Znów trafiło na szafę.
Usiadłam na jej twardej powłoce, przysłaniając się ubraniami mężczyzny. Historia się powtarza. Zapach drewnianej szafy trafia do moich nozdrzy.
Łzy pojawiają się na policzkach. Zabił ich. Nie mogę o tym zapomnieć. Nie da się. Kładę dłoń na materiale. Chłód obraca ją w swoich objęciach. Tylko to się zmieniło. Jej już nie ma. Nie wróci. Nie powie mi "Daj spokój Riley". Nie przewróci oczami, jak to ona tylko potrafiła. Nie zrobi nic. Bo nie żyje.
I wtedy słyszę huk. Przeraźliwy dźwięk rozdzielający każdą tkankę mojego organizmu. Przytrzymuję przy piersi naładowany rewolwer, patrząc w sufit, szafy. Modlę się by mnie nie znaleźli. Nie byłam pewna czy sobie poradzę. Przecież jeszcze nie odnalazłam w sobie ducha walki.
Na korytarzu słychać ciężkie kroki stóp. Uwadze nie uchodzi mi to że jest tam kilku mężczyzn, czego dowiaduję się podczas podsłuchiwania ich rozmów.
- Nie ma jej- mówi jeden, głosem łudząco przypominającym Stan'a.
- Zamknij się- ucisza go władczo drugi- Musi tu być. Przeszukać to mieszkanie!- krzyczy, po to by inni go usłyszeli.
I wtedy zdaję sobie sprawę z tego że jeśli Zayn lada chwila nie przyjedzie, zabiją mnie. Sama nie poradzę sobie z kilkoma mężczyznami. Jestem zbyt słaba.
Drzwi sypialni otwierają się lekko. Mężczyzna wchodzi cicho do pokoju, najwyraźniej czegoś się obawiając. Dokładnie słyszę jak wchodzi do łazienki, i przeszukuję ją dokładnie, trzaskając wszystkim czym popadnie.
Potem znowu znajduje się w sypialni. Zamykam oczy, by wczuć się lepiej w jego sytuacje.
Podchodzi do łóżka. Odkrywa kołdrę. Sprawdza szczelinę pod łóżkiem, choć jest wiadomym że żaden człowiek by się w niej nie zmieścił.
W końcu czuję jak podchodzi do szafy. Mój oddech staję się płytki. W myślach bogini powtarza notorycznie "Uwierz w siebie. Bądź Riley". Kopię w skorupę Casey, pomagając mi ją rozbić. Staję się coraz cieńsza. I w końcu pęka. Jej drobiny rozsypują się wszędzie. Huk w mojej głowie. A pewna siebie dziewczyna wychodzi z ciemności. Wciela się w sytuacje. Po prostu jest.
Czuję jak dłonie mężczyzny obijają się o klamki, dwudrzwiowej szafy. Ma zamiar je otworzyć, jednak tego nie robi. Kolejny stłumiony dźwięk wydobywa się z korytarza, zajmując jego uwagę. Zayn wrócił. Z odsieczą.
Nie zważając na to że mam na sobie jedynie piżamę, kopię w drzwi szafy, wyważając je przy tym. Mężczyzna ze zdziwieniem szuka swojej broni. Przegląda kieszenie, podczas gdy ja jednym ruchem zadaję mu cios. Zwija się z bólu krzycząc. Klęczy na jedno kolano trzymając się za brzuch. Kopię go w głowę. Upada na ziemię. Wymierzam w niego broń. Wstrzymuję oddech i strzelam w klatkę piersiową. Przestaje oddychać. Nie żyje. Tak dobrze wrócić do tego fachu, jako Riley.
Wolno wychodzę z sypialni, kiedy krzyki i dźwięki oznaczające krwawą bijatykę dochodzą do moich uszu.
Wreszcie dochodzę do salonu. Pięciu mężczyzn biję się z Zayn'em i Harry'm. Moi pobratymcy przegrywają. Nie mogę pozwolić na to by polegli. Teraz jesteśmy drużyną. Chowam rewolwer do kieszeni mojej bluzy, z myślą że może mi się jeszcze przydać.
- No, no!- krzyczę, zwracając na siebie uwagę- Pięć na dwóch? Coś tu chyba nie pasuje, nie uważacie?- pytam z wyzywającym uśmieszkiem na twarzy. Zayn patrzy na mnie pokrzepiająco. I to jakby jeszcze bardziej mi pomaga.
Jeden z napastników biegnie w moją stronę, nie biorąc pod uwagi to że mogę się obronić.
Kiedy zbliża się na tyle blisko do mojego ciała, ja zadaję mu cios w twarz, łamiąc nos. Upada plackiem na ziemię. Szybko wyciągam pistolet, przykładam do jego piersi.
- Dobranoc, skarbie- mrugam do niego jednym okiem pociągając za spust. Krew rozpryskuję się na wszystkie strony a zwłaszcza na moją bluzę i czarne bokserki Zayn'a, które aktualnie mam na sobie.
Mężczyźni wciąż się biją. Ktoś podchodzi do mnie od tyłu. Odwracam się, zdecydowanie za późno. Napastnik zadaję mi siarczysty cios w twarz. Bierze mnie na ręcę i rzuca na ścianę. Odbijam się od niej plecami i padam kolanami o podłogę przed leżącym Zayn'em. Nasze wzroki się krzyżują. Uśmiecha się do mnie.
- To jeszcze nie koniec- szepczę. Łapię moją dłoń kiedy podchodzą do nas w czwórkę wszyscy napastnicy. Harry leży plackiem na podłodze, tuż za nimi. Znów patrzę na Zayn'a. Zgadzam się na jego niemą propozycję. Łapie mnie za drugą dłoń. Wstaję szybko podnosząc mnie za sobą. Kręci mną. Rozprostowuję swoją nogę, która trafia każdego z mężczyzn w głowę. Potem znów trafiam do pozycji stojącej. Wyciągam pistolet, i strzelam do każdego z nich, za nim zdążą się podnieść. Sapię z przemęczenia. Prawie nie czuję bólu. Jedynie nabitych parę siniaków, ukazuję się po jakimś czasie. Nie jest aż tak źle, choć z Harry'm i Zayn'em o wiele gorzej. Loczek podnosi się z podłogi. Nie widać żadnych oznak że, ktoś bił go po twarzy. Jednak jego ramiona są kompletnie zakrwawione. A brzuch posiniaczony.
Zayn, tak zażarcie mnie bronił. Z jego wargi, wolno sączy się szkarłatna ciecz. Ma podbite prawe oko. Szramy na ramionach. I zakrwawione knykcie. A wszystko to dla mnie.
Zayn głaszczę mój policzek.
- Nic ci nie jest?- pyta z wyraźną troską w głosie. Oplatam jego dłoń swoją, zabierając ją ze swojego policzka.
- Nie.- mówię- Ale wam tak.- wskazuję kolejno na ich sylwetki- Chodźcie obmyję was z tych ran- wskazuję lekko na łazienkę.
- Nie trzeba- wzrusza ramionami, Harry- Muszę jeszcze sprawdzić czy tamci nie potrzebują pomocy.
- Pójść z Tobą?- Zayn, drapię się po karku.
- Stary, czy ty siebie w lustrze widziałeś? Nie ma mowy.- mówi kategorycznie, Loczek. Robiąc charakterystyczny ruch dłoni. Podchodzi do mnie, przytula mocno. Zarzucam mu ramiona na szyję. Harry całuje mnie w czubek głowy jak młodszą siostrę.
- Dziękuję- szepczę mu co może usłyszeć tylko i wyłącznie on.
- Nie ma za co, Casey.- wzrusza ramionami, odrywając się ode mnie.
Żegna się z Zayn'em w charakterystyczny dla chłopaków sposób i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wszystko w mieszkaniu Malik'a jest kompletnie rozwalone. Aż żal patrzeć na to co zrobili tutaj ludzie Stan'a, którzy leżą u naszych stóp.
- Kto się nimi zajmie?- pytam, wskazując na ciała.
- Jeśli moi ludzie poradzą sobie z resztą ich gangu, w ciągu kilku godzin, to oni- wskazuje na zepsuty zegar ścienny. Oplatam dłonią nadgarstek Malik'a, kiedy długo stoimy w ciszy. Ciągnę go za sobą jak pieska na smyczy.
- Gdzie mnie ciągniesz?- uśmiecha się jak małe dziecko.
- Do łazienki. Przecież muszę obmyć ci te rany- wskazuję na jego twarz.
Wchodzimy do łazienki, która także już jej nie przypomina. Znajduję w szafce apteczkę. Staję na palcach. Zayn o wiele wyższy ode mnie, sięga po nią ocierając się kroczem o mój tyłek. Jest to dla mnie coś zawstydzającego, i ledwo ukrywam przed nim swoje rumieńce.
- Siadaj- rozkazuję mu, wskazując na deskę klozetową. Posłusznie robi co mu każę, wciąż się uśmiechając.
Namaczam wacik w zimnej wodzie, by na początku choć trochę obmyć go z tej krwi.
Stoję schylając się do niego. Nasze twarze są nadzwyczaj blisko siebie. Ja mimo to dalej skupiam uwagę na jego ranach. Zayn moczy kciuka w zimnej wodzie, ocierając go o moje czoło.
- Co robisz?- pytam uśmiechając się do niego szczerze.
- Zmywam krew z Twojego czoła- wzrusza ramionami.
- Nie ruszaj się!- podnoszę na niego głos. A on zamiast mnie posłuchać chichoczę w najlepsze.
Wyrzucam wszystkie brudne waciki, kiedy cała krew zostaję zmyta z jego ciała. Nalewam na nie wodę utlenioną. Przykładam do jednej z ran, spodziewając się choćby cichego jęknięcia, jednak nic nie słyszę.
- Nie boli Cię?
- Nie, kiedy ty to robisz- wciąż się uśmiecha. Zupełnie nie wiem o co może mu chodzić.
Dalej obmywam każdą z jego ran. Kiedy kończę zawijam ramiona w bandaże elastyczne i naklejam plastrem jedną ze szram na czole Malik'a.
- Tu może pozostać blizna- informuję mnie ze wzruszeniem ramion, jakby go to w ogóle nie interesowało.
Ani trochę nie przemyślając mojej decyzji, całuję go w plaster, umieszczony na czole.
- Co robisz?- dalej się uśmiecha.
- Całuję Cię w szramę, by nie pozostała po niej blizna- chowam wodę utlenioną do apteczki.
- To działa?
- Moja matka, wierzyła że tak. Czasami się sprawdzało- posmutniałam na wspomnienie o mamię. Muszę jak najszybciej o niej zapomnieć, jeśli nie chcę się przy nim rozkleić.
- Nigdy nie pytałem Cię o Twoją rodzinę.- mówi beztrosko.
- I nie pytaj- odpowiadam srogo, wychodząc z łazienki.
Zmierzam ku kuchni, by napić się wody. Zayn idzie za mną, jak cień nie zważając na to czy chcę teraz jego obecności, czy też nie.
- Przepraszam- mówi w końcu, kiedy cisza doskwiera nam od jakiegoś czasu.
- Mhm- mruczę- Idę do sypialni. Chcę zostać sama.- informuję go wkładając szklankę do zlewu.
- Dobrze- odpowiada, kiedy znajduje się w połowie drogi do sypialni. Łzy spływają powolnie po policzkach. Rzucam się na łóżko. Twarzą wtulam się w poduszkę. I płaczę żywnymi łzami, bo Casey właśnie wróciła na swoje miejsce.

___________________________
Od Autorki:
Nie sprawdzałam. Nie zwracajcie uwagi na błędy, proszę. Notka krótka, bo nie mam zbytnio czasu na rozpisywanie się. Miłego czytania!

środa, 29 stycznia 2014

Rozdział dziewiąty cz. 2

Podchodzę do okna. Odsłaniam szarą zasłonę, by lepiej zobaczyć widok. Jestem jakieś kilkanaście metrów od ziemi, mimo to mogę zobaczyć idącego do auta Zayn'a.
Pukam w okno, mając skrytą nadzieje że się odwróci. Jednak tego nie robi.
Odjeżdża swoim autem, pozostawiając mnie samą w jego domu, co oczywiście stało się częścią mojego planu.
Uśmiecham się do siebie. Euforia przejmuje całe moje ciało i teraz z radości skaczę jak mała, nie wyżyta dziewczynka.
I wtedy przychodzi mi do myśli wujek Stan. Dawno do niego nie dzwoniłam. A odkąd przeszłam poziom pogodzenia się ze sobą, wszystko doszło do mnie jak z bicza strzelił.
Cała rzeczywistość, przytłoczyła mnie swoim sposobem bycia i problemy, które pozostawiłam po sobie w czasie tego  nieładu, wróciły.
Ale czy powinnam być na to wściekła? Tak musiało być. Czasami zdajemy sobie sprawę z tego że życie robi co z nami chcę, nigdy nie robiąc tego co chcemy my.
Robi wszystko by zranić, złamać nasze poupadłe już dusze, ale czy warto?
Chodzę po domu w poszukiwaniu mojej torebki. I w końcu znajduję ją w jego sypialni, na łóżku.
Otwieram i wyrzucam z niej całą zawartość. Telefon w końcu ląduje na pościel, pachnącą tytoniem i alkoholem. On tutaj pił?
Wpisuję, twardo zapamiętany w głowie numer. Nie odbiera. Ponownie dzwonię. Dalej nie odbiera. Nie daję za wygraną. Nie obchodzi mnie to czy właśnie śpi, czy robi bóg wie co. Muszę z nim porozmawiać jak najszybciej.
Wciskam natarczywie zieloną słuchawkę, podchodząc do komody Zayn'a.
Szukam w niej czegoś, ale tak właściwie sama nie wiem czego.
Przeszukuję bieliznę. Wyrzucam wszystko z szuflady, by na jej dnie znaleźć czarny rewolwer. Umm.. To może się przydać!
Zabieram go do torebki.
- Tak?- w słuchawce, rozbrzmiewa zaspany głos Stan'a.
- No nareszcie odebrałeś!- mówię podniesionym, przez nerwy głosem.
- Spałem- wzdycha- O co chodzi? Czemu ostatnio, w ogóle się nie odzywałaś?
- Miałam kłopoty.- zaczynam- Słuchaj, nasz plan nie idzie tak jak powinien. Chcę wrócić do domu.
- Nie możesz. Nie teraz- rozbudza się- Zaszłaś tak daleko i chcesz to teraz zaprzepaścić?
- Nie chcę, ale czuję że nie uda mi się. Coś się wydarzy, ale jeszcze nie wiem co.
- Intuicja?- pyta z sarkazmem, chichocząc cicho.
- Tak. To wcale nie jest śmieszne. Nie poradzę sobie, rozumiesz to?
- Poradzisz- mówi stanowczo- Musisz. Nie po to chyba szkoliłaś się aż tyle lat, prawda?
- Nie zadawaj mi takich pytań- besztam go- Każdy wie jaka jest odpowiedź.
- No właśnie- mówi- Zostań tam gdzie jesteś.
- Ale..
Sprawdzam czy to prawda. Rozłączył się! Jak mógł mi to zrobić?
Rzucam telefon na łóżko. I w tym samym czasie zaczyna dzwonić. Podchodzę z zaciekawieniem. Na ekranie wyskakuję napis "Zayn".  Zapisał mi się w kontaktach, kiedy spałam? Tak, bardzo mądre.
Odbieram połączenie.
- Słucham?
- Casey?
- Nie, święty Barnaba- odpowiadam, ze zdenerwowaniem.
- To nie jest czas na żarty- mówi stanowczo- Słuchaj. Oni po Ciebie jadą.
- Kto?
- Ludzie Travisa.- wyjaśnia- Idź do sypialni, w szufladzie z bielizną jest broń.
- Dobrze, ale co później?
- Schowaj się. Najlepiej, w ogóle się nigdzie nie ruszaj. Nie dawaj znaku życia, rozumiesz? Uważaj na siebie, zaraz będę- rozłącza się.
Oh, czy to gówno może się wreszcie skończyć?

__________________
Od Autorki:
Cześć kochane. Rozdział krótki, bo to w końcu druga część, dziewiątego. Nie miałam zupełnie weny, ani czasu. Przepraszam.
Ps. Nawet nie sprawdzałam, więc proszę was o zgrabne ominięcie błędów.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Prośba!

Przepraszam, jeśli to was zasmuci i zdenerwuję, że nie przychodzę do was z nowym rozdziałem, ale uważam że muszę zrobić na to osobną notkę.
Cóż, chciałabym tutaj zachęcić was do przeczytania bloga mojej przyjaciółki :))

http://ador3.blog.pl/
Cóż, jest ona jedną z osób w mojej klasie, która świetnie piszę. Uważam że blog jest warty przeczytania, bo sama nie dawno zaczęłam go czytać. 
Więc bardzo, bardzo proszę was moje kochane byście choćby zerknęły, i jak się wam on spodoba czytały :)
To jedna sprawa.

Teraz przechodzimy do drugiej. 
Cóż, nie dawno zaczęłam pisać swoje nowe opowiadanie i spamować wam nim w notkach pod rozdziałami, ale kiedy zorientowałam się że chyba nikt ich nie czyta, postanowiłam także skorzystać z okazji, i zareklamować go tu. 

NEVER AGAIN
Ogólnie to opowiadanie jest o Niall'u i Nellie (Barbara Palvin). Nie chcę mi się tutaj rozpisywać całej fabuły, na stronie macie zwiastun, więc możecie go sobie oglądnąć.
Tutaj bardzo proszę do zaobserwowania i komentowania, bo na prawdę nie wiem czy warto pisać to opowiadanie czy nie. Wstęp sam w sobie nie wyszedł zbyt dobry ale 31 stycznia, dodam pierwszy rozdział, i mogłybyście wtedy wywnioskować czy wam się spodoba, czy też raczej nie.

Kończąc tą długą notkę, jeszcze raz przepraszam was, że nie przychodzę tutaj z nowym rozdziałem a z bezsensownymi reklamami blogów, ale na prawdę bardzo mi na tym zależało.

Pozdrawiam! Już na pewno do następnego rozdziału!


niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział dziewiąty cz. 1

Siedziałam na krześle przy stole, zajadając się smażonym boczkiem. Moje policzki nabrały kolorków. Włosy odżyły po wczorajszej pielęgnacji, jednak moje ja ukryte wewnątrz mnie, nie będzie tak łatwo wyleczyć z tego co cały czas mnie trapi.
Włosy loczkami opadają na moich plecach, kiedy kolejny kęs trafia do moich ust. Zayn siedzi na przeciwko mnie, obserwując każdy choćby najmniejszy ruch moich rąk. Nie spoglądam na niego. Choć nie czuję do niego takiego obrzydzenia co przedtem, dalej nie mam ochoty spędzać z nim choćby chwili straconego już zresztą czasu.
Całe to "wypoczywanie" trwa już cały tydzień, z tego co nadmieniał mi Mulat. I przez cały ten czas nie odezwałam się ani słowem. Wszystko inne podległo zmianie prócz tego. Nie miałam ochoty wypowiadać choćby jednego słowa. Nie chciałam z nim tutaj siedzieć.
Ostatni kawałek boczku, trafia do ust. Przegryzam go porządnie, odstawiając talerz na bok. Zayn wstaję, zbiera naczynie. Wkłada je do zmywarki. A ja siedzę, ze wzrokiem utkwionym w białej ścianie.
Ze splecionymi ze sobą dłońmi, w modlitewnym geście. Z oczu zaczynają płynąć łzy. Chcę do domu. Czy to tak wiele?
Mulat ponownie siada na swoim miejscu. Opiera się łokciem o stół, dłonią podtrzymując podbródek.
- Porozmawiamy?- pyta, przerywając ciszę.
Obracam się bokiem do niego. Próbuję go ignorować.
- Casey..- mówi bezradnie- tkwisz już w tym stanie już dobre kilka dni, nie uważasz że trzeba by coś zmienić?- splatam ramiona na piersiach.
- Casey, powiedz coś. Mam dość twojego milczenia- wzdycha, z lekką irytacją.
Podnoszę się z krzesła. Wychodzę z kuchni.
Zayn biegnie za mną. Próbuję uciec do sypialni. Niestety łapie mnie przed samym jej progiem.
Ramionami oplata moją talie. Podnosi do góry. Moje nogi wiszą w powietrzu. Kopię go. Zadaję mu ciosy. I nic. Żadnej reakcji. Żadnego choćby jęknięcia z bólu.
Wręcz rzuca mnie na sofę, wyraźnie rozdrażniony. Serio? Tak łatwo wyprowadzić go z równowagi?
- Powiedz coś wreszcie, kurwa!- krzyczy- Mam już dosyć twojego, cholernego milczenia!- ignoruję go. Próbuję udawać że mało mnie to obchodzi, jednak on nie daję za wygraną.
- Powiedz coś!- wrzeszczy. Na policzkach pojawiają się łzy. Nie wiem jak to zrobić. Mój głos dawno nie wydobywał się z mojej krtani. Kaszlę by pobudzić struny głosowe. Każe mi mówić. Robię to.
- Co, mam kurwa powiedzieć?- pytam. Dźwięk mojego głosu przypomina zgrzyt nieoliwionych drzwi samochodu. Okropność.- No powiedz. Mam mówić jak bardzo źle się czuję? Mam mówić, jak pusta się też czuję? Mam mówić że jestem dziwką? Mam mówić Tobie o moich problemach? Tobie!- wykrzykuję ostatnie słowa.
Zayn patrzy na mnie z gniewem. Żyła pulsująca między brwiami. Zaciśnięte mięśnie szczęki.
- Nie zapominaj się- upomina- Pamiętaj że to ja Cię uratowałem, i to mnie powinnaś dziękować za opiekę.- staję nade mną, jak Pan i władca, oczekując że będę mu dziękować. Nie pozwalam na to. Również wstaję, choć on przewyższa mnie o głowę. Wysyłam mu gniewne spojrzenie. Przybieram tą samą postawę co on.
- I za to że sam wepchałeś mnie w ręce Travis'a- patrzę w jego oczy. Szaleją ze wściekłości. Choć jeszcze kilka dni temu sam mówił że to jego wina, teraz oczekiwał że podziękuję mu za wszystko co dla mnie zrobił.
Tamtego czasu, miałam przyjemność poznać Dobrego Zayn'a. Teraz powrócił ten zły.
- Jeszcze jedno słowo Cas, a nie ręczę za siebie, zaraz...
- No co? Uderzysz mnie? Pobijesz mnie jak w hangarze? Śmiało! Gorzej być już nie może.- przerywam mu. Splatam ramiona na piersiach. Zayn podnosi rękę. Nadstawiam się do uderzenie. Zaciskam powieki, z których jedna z łez wreszcie się wydostaje. Czekam. Jednak nic nie czuję. Żadnego uderzenia. Żadnego bólu. Nic.
Otwieram jedno oko. Potem drugie. Zayn ciągnie nerwowo końcówki swoich włosów. Nie uderzy mnie? Nie zrobi tego?
Jestem zdziwiona. Stoję wpatrując się w niego jak ogłupiała. Chcę coś powiedzieć. Jednak wolę wreszcie przejść do sypialni, i zapomnieć o wszystkim.
Rzucam się na łóżko. Zasypiam, choć nie jest takie proste jak mi się wydawało.

***

Obudzona krzykami, skradam się do zamkniętych drzwi mojej sypialni. Naciągam na nadgarstek rękaw bluzy Zayn'a, by ukryć krzyż. Choć przedtem nikt go nie zauważył, dalej są we mnie obawy, że wszyscy zorientują się przed samym zemszczeniu się na Mulacie.
Przykładam ucho do drewnianej płyty, nasłuchując głosy.
- Nie mogę- mówi Zayn- Nie mogę jej zostawić.
- Jest w twoim domu. Pełnym alarmów. Ona zna sztuki walki. Będzie bezpieczna, Zayn.- wzdycha najwyraźniej Liam.- To ludzie Travis'a. Są silni. Nie  poradzimy sobie bez Ciebie.
- Ale nie mogę jej zostawić. Co jeśli któryś z nich przyjdzie tu, podczas mojej nieobecności?
- Rozumiem że się martwisz, ale bez przesady. To duża dziewczynka, poradzi sobie.
- Nie. Nie zostawię jej.- kończy stanowczo, Zayn.
Otwieram cicho drzwi. Wydają z siebie okropne skrzypnięcie. I kiedy wchodzę do salonu, oboje od razu wlepiają we mnie wzrok.
- Jedź.- mówię- Poradzę sobie.
- Nie. Muszę tu zostać.
- Jesteś bardziej potrzebny tam. Idź. Wiem gdzie jest broń. Wiem jak się obronić. Nie musisz się martwić.- mówię pewnie.
- Na pewno?- pyta, bez przekonania.
- Tak, na pewno- wzdycham- Idź już.- uśmiecham się do Liam'a. On robi to samo. Zayn jeszcze przez chwilę mnie obserwuję. Następne ubiera czarne trampki. Jeszcze przed samym wyjściem mówi mi coś  niepokojącego. Co do teraz trapi moje myśli.
- Uważaj na siebie. Nie daruję sobie jeśli, znów coś się Ci przeze mnie stanie.

__________________
Od Autorki:
Dziś króciutki rozdział,dlatego postanowiłam zrobić go w dwóch częściach. Przepraszam za błędy po prostu jakoś nie miałam ostatnio weny, a chciałam już wczoraj coś dodać, tylko internet ze mną nie współpracował.
Chciałam także poinformować że na moim nowym blogu pojawił się już NOWY POST.

NEVER AGAIN
Bardzo proszę o komentowanie.


 Możecie od razu pod tym postem napisać, czy będziecie czytać, czy nie :)
Pozdrawiam! Do następnego posta :**
PS. JEŻELI TEN GIF WAS NIE RUSZA, TO JUŻ NIE WIEM CO ZROBIĆ XDD





niedziela, 5 stycznia 2014

Rozdział ósmy

Odkąd śmierć zabrała całą moją rodzinę, zawsze myślałam że najgorsze już minęło. Że teraz będę przygotowana na każde zło tego świata. Że będę mogła sama się przed nim ochronić. Zgiąć swoje ciało w pół, omijając bolesny cios. Później zamachnąć się i oddać. Ból za ból.
Jednak bardzo się myliłam. Ktoś już przed moimi narodzinami zaplanował, jaki będzie mój los. Nienawidził mnie. Nie widział potrzeby bym w ogóle zaznała tutaj szczęścia. Chciał bym się poddała. Zapadła się pod ziemie. Znikła.
Więc ja się poddaję.
Nie widzę sensu by dalej walczyć. Nie obchodzi mnie już nic. Jestem pusta. Moja dusza biega po łąkach, pełnych rozkwitających wrzosów. Zatapia stopy w miękką ziemię. Śmieję się. Jest taka radosna.
Zaś moje ciało ułożone plackiem na materacu. Wzrok utkwiony w suficie. Dłonie po obu stronach bioder. Nogi lekko rozchylone. Nie porusza się. Nie widzi do tego potrzeby. Jednak cały czas płaczę. Łzy spływają po policzkach. Brudzą prześcieradło. Powieki się zamykają i wracam do koszmaru.

***
Uciekam do domu. Biegnę po chłodnej ziemi. Otwieram drzwi. Jestem w windzie. Jakimś sposobem, stoję zupełnie naga. Drzwi się za mną zamykają, a ja zostaję wepchnięta do środka. Jest ciemno. Czuję na sobie jego dłonie. Z moich ust wydobywa się przeraliwy krzyk. Proszę go by przestał. Dostaję w twarz. Siarczysty policzek, pozostawia po sobie czerwony ślad. Boli jak cholera. 
Obejmuję mnie swoimi ramionami. Wyzywa. Biję. I dotyka. A jego dotyk jest najgorszą rzeczą jaka mi się przydażyła. Wyrywam się z jego objęć. Jednak on dalej pozostaję uparty. Znów trafiam w jego ramiona. Ale tym razem są o wiele cieplejsze. Są stanowcze, lecz delikatne. Zupełnie co innego. 
- Casey.- szepczę do mojego ucha- Obudź się.

I ja się budzę. W pokoju jest ciemno. Ledwo mogę zobaczyć zarys osoby, leżącej tuż obok mego boku. Jego oddech łagodzi moją szyję. Pięknie pachnie. Jego dłonie obejmują mnie w pasie. Przyciągają do ciepłego ciała. Ustami dotykam jego ramienia. Nie poruszam się. Jestem jak sparaliżowana.  Jednak przez ciało przechodzą dreszcze. Nie mówię nic. Leżę w ciszy. Wracam do swojej dawnej pozycji.
- Spokojnie- mówi- Tutaj jesteś bezpieczna.
Wcale nie! Nigdzie nie jestem już bezpieczna. Kłamiesz.
- Chciałabyś porozmawiać?- pyta Zayn.
Ignoruję go. Przenoszę się gdzieś daleko, po za granice tego świata. Jednak dalej czuję jego dotyk. Pozostawia po sobie elektryzujące ślady. Naznacza.
Z  moich oczu wciąż ciekną łzy. Nie obchodzi mnie to że widzi jak słaba jestem.
- Przepraszam- ściera przezroczyste krople z policzków- Przepraszam że pozwoliłem mu Cię zabrać.
Nic już dla mnie nie istnieję. Po startych łzach spływają kolejne. Nic nie ma sensu. Nic się już nie liczy. Nie przeraża mnie nawet to że leże w jednym łóżku z mordercą. Nie myślę już nawet o zemście. Nie myślę o zrobieniu mu krzywdy, bo czy jest w tym jakikolwiek sens? Jak na razie to cały czas ja staję się ofiarą.
- Idź już spać- wzdycha- Chcesz żebym został?
Nie odpowiadam. Jednak robię co mi każę.
I zasypiam.
***
Natarczywe światło razi moje oczy. Choć schowane za powiekami dalej próbują pozwolić mi zasnąć. Odmowa.
Budzę się. W sypialni nie ma żywej duszy. Rolety są odsłonięte. Pozwalają wpuścić trochę światła. Zza zamkniętych drzwi słychać rozmowy mężczyzn. Nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Nie ciekawię się kto może się za nimi znajdować. Chcę znowu zasnąć. Wreszcie zapomnieć!
Z ust wydobywa się jęk. Szloch dusi każdy dźwięk. Łzy spływające po twarzy. Ból. Czuję się zupełnie pusta. Prócz ogromnego cierpienia, nie ma we mnie nic. Jestem bez użyteczna. Dziwka, dziwka, dziwka.
Moja Bogini, choć raz nie wie co powiedzieć. W pozycji kwiatu lotosu, regeneruję się na kolejną walkę. Nie daję znaku życia. Z przymkniętymi powiekami, i spiętymi w kok włosami. Wygląda pięknie. Tak spokojnie. Jest wzorem do naśladowania.
Drzwi otwierają się ze świstem. Rozmowy cichną. Jednak dalej słychać ich kroki. Dalej tu są.
Zayn wchodzi do sypialni. Ma zatroskany wyraz twarzy. Wygląda jakby go coś bolało. Jest pewny siebie. Podchodzi do mnie powoli. Jego dłonie zwisają po obu stronach bioder. Jest ubrany w szarą koszulkę i czarne dresowe spodnie. Najwidoczniej siedział dzisiaj w domu cały dzień. Jego włosy ułożone w zupełnym nie ładzie.
Siada obok mnie. Nagimi nogami nadal dotyka paneli.
Moja dłoń pozostaję odkryta. Więc bierze ją w swoje objęcia. Masuję knykcie. Nie poznaję go. Zachowuję się jak nie on. Zupełnie inaczej. Pokazuję swoją nową, o wiele lepszą twarz. Jest troskliwy i opiekuńczy. Czemu?
- Nie płacz- mówi- Nie lubię kiedy płaczesz- ściera łzy.
Na ich miejscu pojawiają się nowe. To nie takie proste. Za bardzo boli.
- Chcesz porozmawiać?- znowu zadaję to pytanie. Ignoruję go. Pustka, zupełna pustka. Jestem napełniona jedynie powietrzem i zbędnymi łzami. Sparaliżowana. Nie mogę się poruszać. Mówić tym bardziej. Zapomnieć.
Zayn wzdycha.
- Dobrze, idź już spać- mówi jak do dziecka.
I ja zasypiam.
***
Jest jasno. Sama nie wiem ile już tutaj jestem. nie obchodzi mnie to. Zayn siedzi tuż obok. W ręku trzyma miskę z ryżem, polanym ciemnym sosem.
- Przyniosłem Ci obiad- uśmiecha się pokrzepiająco. Ignoruję to. Moja pozycja się nie zmienia. Dalej leżę plackiem. Sufit znam już na pamięć. Nic nie mówię. Nawet nie wiem ile już tkwię w tym stanie.
Zayn stawia ryż obok mnie.
- Jedz, Casey.- mówi.
Nie zwracam na niego uwagi. Idź już sobie. Nie potrzebuję cię. Jesteś ostatnim czego bym teraz chciała.
- Chyba nie chcesz żebym Cię nakarmił- znów podnosi miskę.
Odejdź. Odejdź. Odejdź.
Nabiera łyżką trochę ryżu. Kieruję ją do moich ust. Zimny metal dotyka dolnej wargi. Nie otwieram buzi. Nie ruszam się. Wciska łyżkę między moje wargi. Nie daję za wygraną. Moje usta pozostają zamknięte. Na wargach pozostają ślady ciemnego sosu.
- Casey, musisz jeść.- oznajmia błagalnie.
Łyżka w końcu trafia do mojej buzi. Pozostawia po sobie ryż z sosem. Zayn uśmiecha się szeroko. Na języku czuję smak potrawki.
- I co dobre?- pyta.
Wypluwam to z buzi. Jedzenie w połączeniu z moją śliną trafia na jego dresowe spodnie. Pozostawia po sobie ohydną plamę. Nie obchodzi mnie to. Dalej obserwuję sufit.
- Dobrze, jak nie chcesz to nie- wstaję z łóżka i wychodzi z sypialni trzaskając drzwiami.
I ja zasypiam.
***
Do sypialni wchodzi Zayn. Nie pozostawia mnie w spokoju. Jest natarczywy. Nie chcę jego obecności.
- Jak się czujesz?- pyta.
Mam ochotę dać mu w twarz. Krzyczę wewnętrznie. Płaczę na zewnątrz. Cały czas płaczę. Ten stan nie ma końca. Znowu nie odpowiadam na jego pytanie.
- Ohh, czyli dalej się nie odzywasz- mówi do siebie- Przepraszam. Przepraszam że pozwoliłem Cię skrzywdzić.
Moje oczy wciąż utkwione w jednym punkcie. Moja dłoń w jego objęciach. Ciepło.
- Nie wracałaś tak długo- wzdycha- Zadzwoniłem po resztę. Przyjechali bardzo szybko. Czekaliśmy pod windą. Niestety nie mogłem nic zrobić. Była zablokowana. Miałem czekać aż skończy swoje i wreszcie ją odblokuję. Cały czas słyszałem jak Cię wyzywa. Jak płaczesz i wołasz o pomoc. A ja stałem tam i nie mogłem nic zrobić. Zupełnie nic. I to chyba było najgorsze. Stać i oczekiwać, aż skończy robić Ci krzywdę.- słuchałam co mówi jednym uchem, a wypuszczałam drugim. Jednak nie które informacje pozostawały w mojej głowie, przez co jeszcze większy potok łez rozlał się na mojej twarzy. Nie mogłam dalej wysłuchiwać co ma mi do powiedzenia. Wyduszone jęki wydobywały się z moich ust.
Zayn kładzie się obok mnie i obejmuje swoimi ramionami. Moje usta dotykają jego piersi okrytej tym razem białą koszulką. Dłońmi głaszcze moje plecy i ramiona. Zachowuję się jak przyjaciel. A ja czuję się w jego ramionach zupełnie bezpiecznie.
- Przykro mi, nawet nie wiesz jak bardzo żałuje że Cię w to wszystko wmieszałem- jego dłonie robią okrężne ruchy na moich plecach. I wtedy zastanawiam się czy widział mały krzyż na moim nadgarstku. Ale jakby się dowiedział, nie leżał by ze mną tutaj i nie pocieszał no nie?
Mimo to nic się nie odzywam. Nie dotykam go. Nie poruszam się. Nie robię nic by go od siebie ode pchać, bo tego nie chcę. Coś we mnie chcę by dalej mnie przytulał. By zasnął tuż obok mnie. Przy nim mam poczucie bezpieczeństwa. O ironio! Czuję się bezpiecznie obok człowieka, który zabił moich bliskich. Powinnam go nienawidzić. Powinnam teraz zwalić go z łóżka, i zabić czymkolwiek. Nawet udusić poduszką, na której teraz ułożona jest moja głowa. Ale nie mogę. Jest mi dobrze. Choć w głowie wciąż mam gębę Travis'a. A po policzkach spływają kolejne łzy.
- Cii.. Idź spać.
I ja zasypiam.
***
Ciemność. W pokoju nie ma nikogo prócz mnie. Ile już tutaj jestem? Może wreszcie pora się ruszyć? Jestem straszliwie głodna. Czuję że zaraz umrę. Może uda mi się pójść cichutko do kuchni żeby skubnąć coś z lodówki?
W końcu muszę kiedyś się stąd ruszyć. Muszę wreszcie coś zrobić. Nie mogę tak żyć. Nie mogę się teraz poddać.
Poruszam jednym palcem. Sprawdzam przy tym na ile mnie stać. Dreszcze przechodzą przez moje zdrętwiałe ciało. Tak dawno się nie poruszałam.
Z oporem podnoszę rękę. Udaję się coraz lepiej. W końcu odpycham się od materaca. Znajduję się w pozycji siedzącej. Odwracam się na bok. Spuszczam stopy na zimną podłogę. Gęsia skórka.
Ponownie odpycham się rękoma. Znajduję się w pionie. Dziwne uczucie. Robię pierwszy krok. Udaję się. Zanim zdążam zauważyć, jestem już w salonie. Krok,krok,krok. To takie proste.
Staję gdy znajduję się tuż przy drugiej sypialni. Zerkam przez otwarte drzwi. Na ogromnym łóżku leży Zayn. Jest taki spokojny. Zupełnie się nie porusza.
Staję na palcach i dalej wyruszam w swoją drogę. Mijam kolejne drzwi. Korytarz się nie kończy. Zupełnie nie wiem gdzie iść. Na jednej ze ścian wisi lustro. Przystaję zdziwiona swoim odbiciem. Jestem w samej bieliźnie. Cały czas w niej byłam! O święty Barnabo! Po za tym wyglądam strasznie. Tak to jeszcze nie było.
Ogromny kołtun na głowie. Podkrążone oczy, od płaczu. I wystające kości. Wyglądam jak wrak człowieka.
Moja Bogini wreszcie się budzi. Od razu posyła mi gniewne spojrzenie. Tak, tak muszę jeść.
Odwracam głowę od odbicia i idę dalej. Dom Malik'a jest ogromny! Przedtem widziałam zaledwie salon i gabinet.
Wreszcie dochodzę do kuchni. Zaświecam światło. Pomieszczenie jest duże. Widać że nie często z niego korzysta. Wszystko jest tutaj tak nieskazitelnie czyste. Ciemnoczerwone szafki, zajmują większość pomieszczenia. Czarny stolik i krzesła stoją pod ścianą, na której porozwieszane są kolorowe zdjęcia owoców.
Otwieram dwudrzwiową lodówkę. Nie ma z czego wybierać. Znajdują się w niej tylko jajka, pomidory i masło.
Postanawiam zrobić jajecznicę z pomidorami. Dom jest w końcu taki duży że chyba go nie obudzę no nie?
Otwieram szafki, poszukując jakiejś patelni. Na moje szczęście znajduję ją w ostatniej szafce. Odpalam gaz. Stawiam ją na nagrzany palnik. Wrzucam trochę masła.
Szukam deski i noża. Wszystkie szafki są pootwierane więc znalezienie ich znajduję mi o wiele mniej czasu niż przedtem.
Siadam przy stoliku. Kroję umytego pomidora. Wrzucam na rozgrzaną patelnię wraz z jajkami. Mieszam i pozostawiam na chwilę. Biorę talerz i widelec. Nakładam jajecznice i stawiam na stolik. Wlewam wody do szklanki. Siadam i zajadam się zrobionym przez siebie jedzeniem. Delektuję się każdym kęsem. Tak dawno nie miałam niczego w ustach. Mogłabym zjeść choćby konia z kopytami.
Kończę swoją potrawę. Jestem zupełnie skupiona na jedzeniu, kiedy wyczuwam czyjeś dłonie na swoich barkach. Podskakuję na krześle. Ze stołu zlatuje talerz z resztką jajecznicy. Porcelana rozbija się na drobne kawałki. Zrywam się z krzesła. Nie widzę twarzy mężczyzny. Zaczynam swój bieg.
- Casey!- krzyczy Zayn. Biegnie tuż za mną, mimo to nie zatrzymuję się. Przyspieszam. Wbiegam do pierwszego lepszego pomieszczenia. Zamykam się na klucz. Zayn'a pozostawiam za drzwiami. Pomieszczenie okazuję się łazienką. Ogromne lustro na jednej ze ścian. Prysznic w kącie. Dwie marmurowe umywalki. I toaleta. Opuszczam jej deskę. Siadam na niej tyłkiem. Dyszę z przerażenia.
- Casey!- krzyczy- Casey, przepraszam nie chciałem Cię wystraszyć! Otwórz drzwi.
Puka. Ignoruję go. Łokcie opieram na umywalce. Odkręcam korek. Chlapię się zimną wodą. Zdecydowanie muszę ochłonąć.
- Casey, otwórz!- krzyczy coraz głośniej. Teraz nie jest już miłym Zayn'em. W jego głosie łatwo można wyczuć gniew. Wali w drzwi jak oszalały. Nie otwieram ich. Nie obchodzi mnie to że bardziej go tym wkurzam. Nic mnie już nie obchodzi.
- Cas!- wali w drzwi. Łał, wymyślił już nawet skrót mojego imienia, by się nie przemęczać wymawianiem całego? Mądre.- Otwórz te cholerne drzwi!
Wstaję z deski klozetowej. Przenoszę się do kabiny prysznicowej. Otwieram drzwi. Wchodzę do małego pomieszczenia. Siadam tyłkiem na zimnym marmurze. Zamykam kabinę. Walę głową o ścianę.
- Otwórz drzwi, bo je wywarze!- wali w nie coraz mocniej. A wyważaj je sobie, nie są moje więc nie będę musiała ich odkupywać.
Siedzę z nogami podciągniętymi do siebie. Czołem opieram się o kolana.
- Dobra! Jak chcesz, to kurwa tam siedź! Jesteś nie do wytrzymania!- ostatni raz walnął w drzwi. Łzy leciały potokiem. Przedtem mówiłeś co innego. Jestem nie do wytrzymania. Jestem pusta. Jestem dziwką. Nic nie wartym gównem.
Policzki ocierają się o uda. Pozostawiają po sobie mokre ślady. Włosy są tak tłuste że kleją się do pleców. Śmierdzę. Nie obchodzi mnie to. Zrywam się. Wychodzę z kabiny z ogromnym trzaskiem drzwiczek. Widzę kosz z brudami. Wywracam go na ziemie. Trzaskam otwartymi szafkami. Dostaję ataku wściekłości. Zdzieram z okna firanki. Rzucam ją gdzie reszta ubrań. Podchodzę do lustra. Brzydzę się swoim widokiem, co jeszcze bardziej mnie denerwuję. W ręce wpada mi kubek ze szczoteczkami. Ciskam nimi o drzwi. Na ścianie obok zauważam metalowy wieszak z ostrymi prętami. Zrywam go ze ściany. Zaciskam ręce na długiej szyjce.  Podchodzę do lustra i z impetem uderzam w nie jednym z ostrych części. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Lustro się rozpada. Rzucam o ścianę wieszakiem. Podchodzę do kabiny. Kopię w drzwiczki. Za mną słychać już krzyk Zayn'a. Natarczywie wali w drzwi łazienki.
Kopię w w kabinę. Bolą mnie już palce u nóg jednak dalej nie przestaję. Rzucam wszystkim co mi trafi do rąk.
Ogromny huk nie przerywa moich poczynań. Rzucam ręcznikami o ziemię. Ciepłe ręce zaciskają się na mojej talii. Z krzykiem padam na kolana. Szlocham. Rozpaczam. Krzyczę. Walę pięściami o klatkę piersiową Zayn'a. Przytula mnie do siebie. Siada na kafelki. Przyciąga mnie sobie na kolana. Tuli. Kołyszę.
- Cas, jestem tutaj- szepczę do ucha- Jestem.
Tylko że ja nie chcę żebyś był. Chcę żebyś odszedł. Nie chcę cię znać. Chcę do domu. Nic już nie ma sensu. Przecież mówiłeś że jestem nie do wytrzymania. A teraz przychodzisz i mnie uspokajasz.
- Przepraszam- mówi. Kołyszę w swoich ramionach. Wracam do stanu bezużytecznej kukły. Nie poruszam się. Nie mówię. Tylko płaczę.
Jeszcze bardziej przyciska mnie do swojej klatki piersiowej. Słyszę jego serce. Bum. Bum. Bum.
- Zaniosę cię do łóżka- oznajmia.
Podnosi mnie z ziemi. Nogi zwisają w powietrzu. Niesie mnie jak lalkę. Otwiera drzwi sypialni nogą. Kładzie na łóżku.
- Chcesz żebym został?
Nie odzywam się. Po prostu leżę. Nie czekając na moją odpowiedź, kładzie się obok mnie. Przytula. Czuję jego oddech. Okrywa nas kołdrą.
- Śpij, Cas.
I ja zasypiam.

___________
Od Autorki:
Cześć kochane ;**
Witam was z nowym rozdziałem. Od razu po ustawieniu nowego szablonu (który bardzo mi się podoba) postanowiłam go dodać. Wydaję mi się że błędów nie ma, bo komputer sam mi je sprawdził i wszystkie poprawiłam.
Dziękuję za krytykę, bo nie lubię kiedy zbytnio mi się słodzi ;)) (nie, nie jestem z tego powodu zła).
Każdy ma swoje zdanie, które może wyrazić w komentarzach, bo po to w końcu są!
Do następnego rozdziału ;)
Pozdrawiam! <3




środa, 1 stycznia 2014

Rozdział siódmy

Rozdział zawiera sceny erotyczne i czytelnicy poniżej 18 lat bla bla bla bla.. Gówno prawda!

Dni mijają tak szybko, że nawet nie zdążam porządnie zastanowić się nad wszystkim co się w okół mnie dzieje.
Co dzienne przychodzenie na ósmą do obskurnego hangaru i siedzenie w nim cały dzień, było strasznie nudne. Nigdzie nie można mi było wychodzić. Mężczyźni sami wyjeżdżali na strzelaniny, kiedy ja samotnie spędzałam dzień na zżółkłej kanapie. Nie pozwalali mi wychodzić. "Musi ktoś chyba zostać i pilnować by nikt nie wszedł podczas naszej nieobecności, no nie?" Zawsze to samo wytłumaczenie. Nie nadawałam się na nic innego. Czułam się zwykłym wyrzutkiem i coraz częściej myślałam nad powrotem do skąpanego w słońcu Los Angeles. Londyn, choć był moim rodzinnym miastem i to tutaj wychowywałam się do piętnastego roku życia strasznie mnie przytłaczał. Przypominał o wszystkim co się tutaj wydarzyło.
Czasami zdarzało się gdy jechałam taksówką do hangaru, widywałam swój dom. Zupełnie pusty. Zdecydowanie nadawał się jedynie do remontu.
A zobaczenie go przyprawiał mnie jedynie o kolejną dawkę nienawiści skierowanej do Zayn'a. Szpilki wbijały się w moje serce. Pozostawiały po sobie nowe ślady, których nie można było zaszyć. I kolejne cierpienia. Kolejna gra,która rozgrywała się po powrocie z "pracy". Wieczorny szloch.
Nie zależnie od tego, mój dzień zawsze wyglądał tak samo. Pobudka. Ubranie się. Przyjazd taksówką do naszej siedziby. Siedzenie do dwudziestej na kanapie. Powrót do domu. Szloch. I cholerne wspomnienia, których nie da się zapomnieć. Cały czas nawiedzają moje sny. Zamieniają je w koszmar. Nie widzę ciemności, zamykając oczy. Najwidoczniej nie jest mi to pisane.

Sobota zbliżała się wielkimi krokami. W końcu zatapiając się w czasie, dopiero teraz zauważyłam że to ten dzień.
Mimo że minęło sporo czasu od rozmowy z Malik'iem, nic się między nami nie zmieniło. Może dlatego że widzę go jedyne pięć minut na dzień?
W końcu normalne jest to że znudził się tak nie śmiałą dziewczyną jaką jestem.
Jednak, wciąż mam przeczucie że dziś wieczór coś się zmieni. Że wtargnę na drogę bez powrotu. I już nie będę mogła z niej wyjść.

Przechadzam się już dobrą godzinę w tę i z powrotem po garderobie. Zupełnie nie wiem w co się ubrać. To bankiet. A co się na takich bankietach zakłada?
Oh! Mogłam chociaż obejrzeć jakiś cholerny film romantyczny i przygotować się na to. Ale chyba w żadnym dziewczyna nie chcę zemścić się na mordercy swoich bliskich, prawda?
Po raz kolejny przeglądam wszystkie wieszaki, w poszukiwaniu odpowiedniej sukienki. Aż dziwne że aż tyle się ich uzbierało, choć w większości z nich nie byłam ani razu.
W ręce wpadła mi jedna z sukienek. "Ta, zdecydowanie ta!" krzyczy moja Bogini. Definitywnie się z nią zgadzam. Więc pozostając jedynie w czarnej koronkowej bieliźnie, wciskam się w ciasny materiał. Przeglądam w lustrze.
Sukienka jest czarna. Z długimi koronkowymi rękawami. Jest tak ciasna, że nawet moje nogi, a co dopiero plecy wyglądają w niej jędrnie i zdrowo.
Rozpuszczam włosy. Loki opadają na ramiona. Pozostawiam je takie jakie są. Nie starczy mi już czasu by przeciągnąć je choćby kilka razy, nagrzaną prostownicą.
Nakładam na stopy wysokie szpilki, tego samego koloru. Ostatni raz sprawdzam czy makijaż się nie rozmazał. I jęczę z nie zadowoleniem. Mimo to wyglądam obrzydliwie! Chorobliwie biała skóra, odstające kości policzkowe, i czarne oczy. Nie jestem atrakcyjna, pociągająca a w szczególności ładna.
Nie jestem niebieskooką blondynką z wielkimi cyckami, miseczki D.
Jestem Riley. Po prostu Riley.

Dzwonek do drzwi brzęczy. Podskakuję z przerażenia. Pora zacząć zabawę.
Ubieram nową skórzaną kurtkę. Ruszam w nieznane.
Otwieram drzwi. I widzę jego. Przystojnego, młodego Mulata, opartego o framugę drzwi. Oblizuję swoje pełne wargi. Oczy ciemne, pobłyskują w świetle ulicznej lampy. Jedną dłonią trzyma się za swoje biodro. Uśmiecha się. Rząd równo ułożonych zębów, wreszcie wydostają się z pod jego ust. Jest piękny. Wygląda jak anioł. Choć wiem że potem skarcę się za to jak o nim myślałam, dalej znajduję podmioty jakie do niego pasują. Jest wprost idealny. W swoim czarnym garniturze, białej koszuli i krawatem zawiązanym w okół szyi.
I po raz pierwszy zapominam co mi zrobił.  I po raz pierwszy zapominam kim na prawdę jest. Kim ja jestem.
Na jego widok tracę zmysły. Zdrowy rozsądku, idź precz! Pozostaje jedynie zachwyt.
- Gotowa?- pyta szarmancko. Nogi mam jak z waty. Mięknę. A gdzie podział się Bad Zayn?
- Mhm- mruczę, zupełnie urzeczona jego widokiem.
- W takim razie chodźmy.- łapie moją dłoń. I zapominam. Nie wyrywam się. Pozwalam czuć jego dotyk na sobie. Przechodzą mnie dreszcze.
Otwiera przede mną drzwi auta. Niezdarnie gramolę się na siedzenie. Nasze dłonie się rozłączają. Zamyka drzwi. Obchodzi auto. Natarczywie wlepiam w niego swój wzrok. Jest taki piękny. Siada na swoim fotelu. Odpala auto. I suniemy już po głównych drogach.
Spuszczam wzrok na dłonie. Pocieram je ze sobą, dodając trochę ciepła. Chcę by je dotknął. By otulił dłońmi moje. I uśmiechnął się, tak jak pod domem.
- Jakaś małomówna dzisiaj jesteś- zagaduję.
- Po prostu nie widzę potrzeby by się odzywać- wzdycham. Stajemy na czerwonym świetle. Odwraca się do mnie.
- Pamiętasz co masz robić na bankiecie, tak?- znowu wracamy do tematu pracy. Nigdy nie rozmawiamy o czym innym.
- Tak- wycedzam.
- Dobrze, mam nadzieje że mnie nie zawiedziesz- mówi.
- Spokojnie- wzdycham- Zrobię to co do mnie należy, najlepiej jak potrafię.- kładę dłoń na fotelu. Dotknij mnie, proszę.
- Mam nadzieję.
- Nie ufasz mi?- nasze wzroki się krzyżują. Mimo to nie mam zamiaru odpuszczać.
- Ufam.- odwraca się, pozostawiając mnie zupełnie samą. Wiem że rozmowa jak na razie dobiegła końca. Nie dotknął mnie, choć bardzo tego chciałam.
Spoglądam przez szybę. Budynki rozmywają się wśród świecących lamp. W samochodzie panuje grobowa cisza. Tupię nogami o podłogę. Jedynie to daję mi jakiekolwiek poczucie stabilności.
Rozglądam się wszędzie. Unikam jego wzroku, chodź wiem że co rusz na mnie spogląda. Nie mam zamiaru się odezwać, czekam aż on to zrobi.
Ponownie odwracam się do szyby. Plecami do niego. Wjeżdżamy na podziemny parking. Ah,czyli bankiet będzie w jakimś apartamentowcu?
Parkujemy na miejscu numer 54.
Zayn wyciąga kluczyki ze stacyjki. Nic nie mówiąc wysiada z samochodu. Widzę jak obchodzi auto, by otworzyć przede mną drzwiczki. Jednak robię to samodzielnie. Jestem zbyt wściekła by mu na to pozwolić.
Trzaskam drzwiami. Idę przed siebie.
- Casey- podbiega, łapie mój nadgarstek. Nerwowo wyrywam się z jego uścisku. Teraz to sobie możesz!
- Czego!- syczę, przez zaciśnięte zęby.
- Co jest? Co się stało?
- Nie powinno Cię to obchodzić- odwracam się- W końcu jesteś tylko moim szefem i nie muszę Ci się tłumaczyć.
- Poczekaj- staję w miejscu. Czuję jak jego dłoń zaciska się na mojej.
- Trzeba stwarzać pozory- i wraca nienawiść. Upragniona, utęskniona nienawiść do Zayn'a Malik'a! No gdzieś ty się podziewała!
Wchodzimy do windy. Mulat wciska guzik z wyrytą szesnastką. To musi być jakiś ogromny bankiet bo muzykę słychać już z drugiego piętra.
W końcu drzwi otwierają się. A przede mną tłum ludzi. Jedni tańczą. Drudzy rozmawiają i piją drinki. Znów inni stają pod ścianami mizdrząc się w najlepsze. Uświadomieni że istnieją tylko dla siebie.
Urzeczona widokiem tych ludzi, zostaję zaciągnięta do pierwszego stolika z alkoholem.
- Chcesz coś do picia?- pyta. Kręcę głową, sztucznie się uśmiechając.
Zayn podaję mi jeden z kieliszków.
- Który to?- wskazuję brodą na tłum tańczących ludzi. Chłopak rozgląda się po sali.
- Tam- pokazuję na czterdziestoletniego mężczyznę, który mógłby być moim ojcem. Boże! Kiedy wrócę do domu będę musiała się porządnie wyszorować. Zamykam oczy. Z grymasem na twarzy biorę łyk szampana. Jego gorzki smak, przyprawia mnie o wymioty, jednak piję dalej. Próbuję wyrzucić z myśli obrazy dłoni faceta na moim ciele.
- Idzie tutaj- otwieram oczy. Idę za wzrokiem Mulata. Mężczyzna zmierza w naszym kierunku. Jest coraz bliżej. Spoglądam na Malika. Posyła mu przyjazny uśmiech.
- Zayn!- mówi głośno czterdziestolatek.
- Travis!- wita się.
- Dawno Cię nie widziałem, opowiadaj co u ciebie.
- Wszystko w porządku- odpowiada zwięźle. Spogląda na mnie.
- A cóż to za piękności!- mam mdłości na sam widok jego okropnej gęby.
- To jedna z moich Panienek do towarzystwa, Casey- mówi Zayn.
- Piękne imię, dla pięknej, młodej damy. Miło poznać- oblizuję swoje wargi. Łapczywie obserwuję moje ciało. Wzrok jednak wciąż zatrzymuję się w tym samym miejscu. Przy dekolcie. Mam ochotę wykrzyczeć mu w twarz "Ej oczy mam tu!" ale wiem że nie mogę.
- Mi także miło poznać- trzepoczę z obrzydzeniem rzęsami. Nie wierzę że Malik zmusza mnie do tego wszystkiego.
Mężczyźni zaczynają rozmawiać. A ja zupełnie odłączam się od rzeczywistości. Nie chcę wysłuchiwać ich biadolenia. Ich planów na idiotyczne życie. Chcę zapomnieć że kiedykolwiek znalazłam się na tym bankiecie, z takim towarzystwem.
Myślami przenoszę się w odległą krainę. Tym razem widzę wuja Stana. Dawno nie rozmawialiśmy. Obiecuję sobie że jeszcze dziś do niego zadzwonię. Bardzo za nim tęsknie. Jest jedyną osobą, na której tak bardzo mi zależy. I zupełnie nie wyobrażam sobie życia ze świadomością, że jego nie ma.
- Casey- wybudza mnie ze swoich myśli- pójdziesz z Travis'em, dobrze?- patrzy na mnie. Kręcę głową, i już zostaję wepchnięta w ramiona łapczywego starucha.
Obejmuję ramieniem moje ciało. Ciągnie do windy. Oddalam się od Zayn'a. Nie czuję się bezpiecznie. Dostaję dreszczy. Odwracam się do Mulata. Stoi obok stolika. Cały czas mnie obserwuję.
- Bądź ostrożna- mówi cicho, tak że mogę to usłyszeć tylko ja. Widzę go jak zaciska swoje pięści. Jego knykcie są białe. A oczy czarne. Jest zły, wręcz wściekły. Czemu? Przecież tak się umawialiśmy? To należy do moich obowiązków. Taki był plan.
Drzwi windy zamykają się. A mi pozostaję jedynie obraz Bad Zayn'a przed oczami.
Stoję wciąż patrząc na metalowe drzwi. Dłoń mężczyzny zjeżdża z pleców na pupę. Wyrywam się z uścisku, lecz on nadal się nie poddaję. Zerkam na panel. Zjeżdżamy na parter. Do jasnej cholery, gdzie jedziemy!
- Myślałam że mamy iść do twojego mieszkania- mówię. Czterdziestolatek śmieję się gardłowo.
- To się myliłaś-prycha- Wiesz jesteś zabawna. Myślałaś że pieprzyłbym Cię w tym samym budynku, a potem oddał grzecznie Zayn'owi?- i wtedy wszystko staję się jasne. Podczas kiedy Zayn będzie tam na mnie czekał, ja zostanę wywieziona nawet nie wiem gdzie.
- Gdzie mnie zabierasz?- piszczę cichutko.
- Gdzieś, gdzie twój chłoptaś na pewno Cię nie znajdzie- śmieje się. Jego łapska łapią moje udo. Popycha mnie na ścianę. Jest zbyt ciężki by go od siebie odepchnąć.
Przyciska swoje umięśnione ciało do mojego. Na siłę rozchyla moje nogi. Przyciska krocze między moje nogi. Czuję jego nabrzmiałą męskość. Podnosi mnie.
- Opleć nogami moje biodra- rozkazuję oschło.
- Nie- mówię stanowczo, dalej się odpychając.
- Zrób to!- krzyczy. Patrzę na panel sterowania. Dopiero teraz zauważam że winda została zatrzymana dokładnie na pierwszym piętrze. Nie ma wyjścia.
- Na pomoc!-krzyczę przeraźliwie- Pomocy!- zagłusza mnie muzyka. Nikt mnie nie usłyszy. Jestem w pułapce.
Dostaję w twarz.
- Nie drzyj się, suko!- syczy- Zrób to co Ci każę!
- Nie zrobię! Ty cholerny popierdoleńcu!- pluję mu w twarz. Jedną ręką ściera ślinę spływającą po policzku, drugą dalej mnie trzyma.
Dostaję w twarz. I kolejny. I kolejny. I kolejny raz. Z moich oczu spływają łzy. W końcu robię co mi każę. Czuję się brudna.
- Grzeczna dziewczynka- chwali mnie. Zbiera mi się na wymioty. Czuję zapach nikotyny i jego śmierdzącego potu.
Podwija dłońmi moją sukienkę. Moje czarne majtki pozostają na wierzchu. Tak bardzo chciałabym się znaleźć teraz przy Zayn'ie! Nigdy nie spodziewałabym się że będę tego chciała.
Travis syczy do mojego ucha. Jedną dłonią zbiera moje włosy w garść. Przekłada je na jedną stronę, odkrywając fragment mojej szyi. Całuję ją i przygryza, zostawiając bolesne malinki. Walczę z nim i walczę. Kopię go. Biję pięściami, ale nic to nie skutkuję.
Sukienka podwija się coraz bardziej. Jego dłonie wędrują do moich piersi. Słyszę jak ciasny materiał zrywa się pod naciskiem jego dłoni. Opada na ziemię. Zostaję w samej bieliźnie. Łzy nadal ciekną po policzkach. Boże uratuj mnie! Zayn uratuj mnie!
Bydlak pieści dłońmi moje piersi. Sutki twardnieją pod jego dotykiem. Bierze jeden w swoje usta. Podgryza. Liże. Obkręca, w okół swojego języka. Łzy ściekają na jego twarz. Nie robi to na nim żadnego wrażenia.
Podnosi wzrok na moją twarz. Odrywa usta od sutka. Zastępuję je druga ręka. Oblizuję swoje wargi. Zbliża twarz do mojej. I wpija się w moje usta. Nie oddaję pocałunku. Jednak on, walczy o dostęp do mojej buzi. Siłą otwiera moje usta. Jego obrzydliwy język, masuje mój. Popycham go rękami. Nie daję rady. Jestem coraz bardziej wyczerpana.
- Nie udawaj nie przystępnej, bo i tak wiem że tego chcesz!- syczy. Odsuwa się ode mnie. Stoję pod ścianą, zupełnie wystraszona. Nie mogę nic zrobić. I teraz wiem co to jest prawdziwy strach.
Travis obserwuję moje prawie nagie ciało. I myślę że to koniec. Że za chwilę zostanę uwolniona i będę mogła wrócić do Zayn'a. Jednak moja nadzieja znika kiedy on w końcu się odzywa.
- Zdejmij stanik- rozkazuję. I zdaję sobie sprawę co się zaraz stanie. Jak bardzo zostanę skrzywdzona. Jednak nie robię nic. Póki on nie zadaję mi ciosu w brzuch. Jęczę gardłowo.
- Zdejmij ten stanik!- kolejne łzy spływają po policzkach. Ma przewagę. Prostuję się Sięgam rękoma do zapięcia. Odpinam je.
- Wolniej- mówi. Więc robię jak chcę. Choć nie chcę.
Wyciągam ramiona przed siebie. Koronka łagodnie masuje moją skórę,następnie pada na dywanik. Jestem naga. Jestem brudna. Jestem dziwką.
- Teraz majtki- rozkazuję.
Pociągam nosem. Łzy dalej ciekną. Majtki opadają na moje stopy. Patrzę na niego. I czuję nienawiść, czystą nienawiść. Jak bardzo chciałabym się teraz znaleźć w domu. W Los Angeles.
Podchodzi do mnie. Już nie walczę. Po co? Po co tracić siły, skoro to i tak nic nie da? Tu nie ma Riley. Tu nie ma Casey. Tu nie ma nikogo. Jestem nikim. Jestem nic nie wartym gównem.
Travis głaszczę mój mokry policzek. Ściera z niego łzę.
- Wiesz, lubię kiedy kobiety płaczą- uśmiecha się do mnie.
Zjeżdża ręką z mojego policzka do piersi. Pieści je swoimi palcami. Nie sprawia mi to przyjemności. Ale mu tak. Kiedy do woli się nimi nabawi, zjeżdża niżej. Do mojej kobiecości. Masuję łechtaczkę swoimi dwoma palcami. Patrzę w jego twarz i wiem że zapamiętam ją do końca życia.
W końcu wpycha we mnie jeden ze swoich palców. Piszczę z bólu. Robi to tak gwałtownie. Jego palec wchodzi we mnie i wychodzi,sprawiając mu przyjemność. A mi kolejną dawkę cierpienia.
Wkłada drugiego. Tym razem robi to szybciej. Syczę z bólu. Sapie do mojego ucha. Przybliża usta do moich ponownie się w nie wpijając. Od razu daję mu dostęp do języka, jednak nie odwzajemniam pocałunków.
Bawi się mną jak zabawką, nie zważając na moje uczucia.
Jego palce wydostają się ze mnie. Odrywa usta od moich.
- Masz- mówi- Spróbuj jak smakujesz.- kręcę głową. Nie chcę. Dostaję w twarz. Otwieram buzię. Pcha dwa palce do moich ust.
- Liż-posłusznie oblizuję językiem jego palce. Zbiera mi się na wymioty. Mam ochotę zerzygać się na jego twarz.
- Grzeczna Casey- szepczę. Całuję mnie w czoło.
Słyszę dźwięk rozpinanego zamka. Spoglądam na niego. Jego męskość wychodzi z rozpiętego rozporka. Jest ogromny. Odwracam głowę.
Znowu mnie podnosi.
- Opleć nogi w okół moich bioder- rozkazuję. I robię to. Zamykam oczy. Szlocham.
Jego erekcja obija się o moją łechtaczkę. Zayn! Gdzie jesteś!
Wbija we mnie swoją męskość. Krzyczę z bólu. Dyszę z przerażenia. Opiera głowę o mój bark. Wchodzi i wychodzi. Cykl cały czas się powtarza. Najpierw wolno. Potem szybko. Całuję mnie swoimi obrzydliwymi ustami. Maca brudnymi dłońmi. I sprawia ból. Łzy płyną jak szalone. I to wszystko dzieję się podczas kiedy inni bawią się na bankiecie.
Travis wchodzi we mnie ostatni raz, bardzo głęboko. Wyciąga swoją erekcję doznaje spełnienia. Jego nasienie kapię na dywanik. Opadam na podłogę. Krwawię. Opieram głowę o ścianę. Ból nie do zniesienia.
- Nie udawaj, wiem że Ci się podobało.- syczy- Ubieraj się zaraz wychodzimy.
Zamykam oczy. Na oślep szukając swojej bielizny. Zakładam stanik. I majtki. Chcę umrzeć. Mężczyzna po raz kolejny wciska guzik na parter. I jedziemy. Siedzę opierając się o metalową ścianę windy. Ledwo przytomna.
Charakterystyczny dźwięk rozprzestrzenia się po pomieszczeniu. Wtedy słyszę krzyki.
- Casey! Casey!- rozpoznaję jedynie Harry'ego i Zayn'a. Nie mam siły się odezwać. Pali mnie między nogami.
- Ty sukinsynie!- kolejny krzyk. Odgłos bójki. I ciepłe ramiona podnoszące mnie z podłogi. Wtulam się w pierś wybawcy. Płaczę.
- Przepraszam- szepczę Zayn.
- Niee..- jęczę. Nie mogę nic powiedzieć. Jestem zupełnie wyczerpana.
- Cii.. Już jesteś bezpieczna- głaszczę mój policzek- Już jesteś bezpieczna.- powtarza- Louis weź ją- zostaję przełożone do innych ramion. Znika bezpieczna przystań. Znikają jego delikatne ramiona.
- Zayn- płaczę- Zayn!
- Spokojnie, Casey- słyszę aksamitny głos chłopaka.
- Gdzie on jest? Czemu odszedł?- bełkocze.
- Spokojnie, zaraz wróci Casey- mówi- Teraz śpij.
Zanim próbuję cokolwiek odpowiedzieć, nie świadomie zasypiam w jego ramionach. Znowu nie widzę ciemności.

_______________
Od Autorki:
Cóż, wiedzcie że popłakałam się pisząc ten rozdział.
Spędziłam na nim dobre kilka godzin i szczerze, pierwszy raz jestem zadowolona z efektu ;)
Czytając wasze komentarze, zauważyłam że jest tu parę nowych osób, co bardzo mnie zmobilizowało do pisania.
Nie wiem czy wiecie, ale właśnie pracuję nad nowym opowiadaniem. Never Again. Na razie,na stronie nie ma jeszcze żadnych postów. Nawet nie jestem pewna kiedy zacznę je dodawać. Ale za to obsada już jest, więc możecie sobie zobaczyć ;) Mam nadzieję że i ta historia również was zaciekawi ;D
Dobra teraz już KONIEC, bo się znowu rozpisałam!
Do następnego posta!