czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział szósty

Dzwonek plastikowego budzika, każe mi otworzyć oczy. Natrętnie co kilka sekund wydaje swoją melodie.
Twarz utkwiona w głębi puchowej poduszki, wcale nie chcę spotkać się dzisiaj z moim "szefem", dlatego zwalam prawą dłonią małe urządzenie.
Już organizuję w swojej głowie imprezę triumfalną, kiedy po raz kolejny w moich uszach dźwięczy muzyka.
Zaciskam oczy. Próbuję ją ignorować. Spać. Spać. Spać.
Oddycham głęboko. Jakbym była nie przystosowanym do tego środowiska zwierzęciem. Zwierzęciem, które próbuję się bronić, przed samym sobą. Wciąż probuję pozostać ze stali. Próbuję ukrywać swoję słabości, ale czy mu się uda?
Czas pokaże. Los przyniesie odpowiedź w kopercie z listem, zaadresowanym do odbiorcy. Tytuł? "Co dalej".
Przykładam dłonie do swoich uszu. Przyciskam je najmocniej jak tylko potrafię, nie pozostawiając ani trochę wolnej przestrzeni. A w głowie wciąż echo.
" Nigdy nie uciekniesz od rzeczywistości, Riley".
Tak długo z tym zwlekałam. Chciałam dopaść ją z zaskoczenia. Pokazać jak dorosłam. Pokazać jak bardzo jestem szczęśliwa. Ale to ona pierwsza dopadła mnie. I to w momencie, kiedy chciałam schować się w drewnianej szafie.
Wzdycham. Wygrałaś. Wstaję na równe nogi. Musze stawić czoła swojemu życiu. Temu prawdziwemu.
Pora pożegnać marzenia, w których tkwiłam przez ostatnie pięć lat. Musze powiedzieć "Do widzenia" zmyślonej rodzinie. I raz na zawsze, pozbyć się ich mordercy.
W końcu po to tutaj przyjechałam. Mam na to jedynie miesiąc i ani chwili dłużej.
Dam z siebie wszystko. Zdobędę jego zaufanie. Będę jego przyjaciółką. A nawet kimś więcej. Rozkocham go w sobie, nawet jeśli będzie trzeba. Niczego tak bardzo nie pragnę jak tego by wreszcie przekreślić żywot Zayn'a Malik'a.
Wpadam do garderoby. Mój palec wskazujący, teatralnie ląduje na dolnej wardze. Nie za bardzo wiem w co się ubrać. W końcu bydle, powiedziało tylko że mam być pod hangarem o ósmej... Chwila!
Zerkam na zegar ścienny. Ile spałam? Długa wskazówka ląduje na dwunastce. Zaś grubsza równo na.. dziewiątce.
Jestem spóźniona godzinę!
Z drugiej strony.. żeby to nie pierwszy raz się spóźniam? Pewnie i tak nie zauważą że mnie nie ma. Zresztą nawet nie dzwonili, więc chyba nie jestem im do niczego potrzebna.
Wzruszam ramionami. Ponownie przejeżdżam wzrokiem po białych półkach. Sięgam dłonią na najwyższą. Ściągam z niej białą obcisłą podoszulkę z dość dużym dekoltem. Bo w końcu czym mam go zafascynować? Swoim gadaniem? Twarzą? Jaki facet jest skory do rozmawiania? Jaki facet nie patrzy w cycki tylko w twarz?
Ah, no tak.. Gej.
Z wieszaka obok, swobodnie zwisa mój szary sweter. Narzucam go jedynie na siebie, by utrzymać ciepło. Ciasne czarne rurki, wyokrąglają moją płaską pupę. Nigdzie mi się nie spieszy, więc postanawiam wyprostować swoje loki.
Ostrożnie przeciągam każdy kosmyk gorzko czekoladowych włosów. Może to uczyni mnie choć trochę atrakcyjniejszą.
Przeglądam się w lustrze. Przeciągam rzęsy tuszem. Na powiekach pozostają małe czarne kropki. Ścieram je nawilżonym patyczkiem do uszu. Następnie jedną -jak dla mnie- zbyt grubą kreskę elajnera. Policzki zostają potraktowane odrobiną różu, zaś usta bezbarwnym błyszczykiem. Wyglądam nie źle, ale to i tak nie zmienia faktu że nie jestem zbyt atrakcyjną dziewczyną.
Moja twarz dalej pozostaje blada. Oczy o wiele za duże. A usta, dalej wyglądają jakby namalował je na mojej twarzy narkoman na haju.
Wychodzę z sypialni. Wysyłam gniewne spojrzenie odbiciu. Nie mogę dłużej na siebie patrzeć.

***

Daje taksówkarzowi pare funtów. Nie oczekuję reszty. Niech się pocieszy. Dziś dzień dobroci! Riley jest - w miarę - dobrym humorze, więc nic wam dzisiaj nie grozi- jak na razie.
Stoję pod ogromnym hangarem. Aż korci żeby ponownie wsiąść do taksówki, i kazać kierowcy zawieźć mnie tam skąd przywiózł.
Na szczęście, na dworze nie ma nikogo, więc mam jeszcze chwilę by trochę pomyśleć.
Jestem spóźniona. I to dobre trzy godziny. To już powinni zauważać. A zwłaszcza On.
Jako dobry szef, powinien wiedzieć kto jest a kogo nie ma. Powinien dbać o to by nikt się nie spóźniał i by każdy go słuchał.
Dotychczas tak było.
Wszyscy podporządkowywali się Zayn'owi, jak wytresowane pieski. Byli wobec niego ulegli. On był Panem. Co z dnia na dzień, próbuje mi pokazać. Próbuje mnie podporządkować. Ale czy mu się uda?
No nie byłabym tego taka pewna.
Z uśmiechem na twarzy, zaciągam rękaw swetra. Jestem gotowa.
Bogini mentalnie bierze w objęcia moją dłoń. Dodaję mi w ten sposób otuchy. Dziś jestem inna. Dziś wszystko się zmienia. Wróciła pewność siebie. Jakby podrzucona w paczce od siostry. Z karteczką "Trochę otuchy".
Wchodzę przez ogromne metalowe drzwi.
Wszyscy stoją na środku całego pomieszczenia. Brak jedynie Zayn'a i Niall'a.
Piszczę wewnętrznie. Na szczęście nie muszę- jak na razie- na niego patrzeć.
Wzrokiem otaczam całe towarzystwo. Jest ich chyba z dziesięciu. Wśród nich wszystkich zauważam Harry'ego. Tak dobrze znów go zobaczyć. Jest mi zupełnie obcy, z drugiej strony tak dobrze go znam. Jest wrogiem, z drugiej strony przyjacielem. Lecz radość na jego widok, pozwala mi zapomnieć o tym pierwszym.
Wolnym krokiem, jak gdyby nigdy nic zbliżam się do muskularnych mężczyzn. Odór potu i tanich perfum miesza się z pleśnią rozchodzącą się po ścianach.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi, prócz niego. Wita mnie swoim poważnym spojrzeniem. Nie jest zadowolony.
Mimo to podchodzę coraz bliżej. Nie obawiam się niczego. Czuję się jakbym była przy członku rodziny. Jakbym właśnie zmierzała do jednego ze swych kuzynów.
Staję przed nim. Przez chwilę milczymy. Zupełnie nie wiem co powiedzieć. Co się mówi w takich sytuacjach? Hej, miło Cię widzieć?
- Spóźniłaś się- mówi cicho.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo jest przerażony.
- Ciebie też miło widzieć- splatam ramiona na piersiach- Przecież wiem, nie musisz mnie o tym informować.- posyłam mu najśliczniejszy uśmiech, na jaki tylko mnie stać.
- Casey- wzdycha- To nie jest moment to żartów. Znowu go wkurwiłaś. A wiesz czym to grozi.- poucza mnie.
Czuję się jak dziecko, które właśnie zrobiło coś złego. Zupełnie jak wczoraj.
- No i?- zarzucam włosami do tyłu- Pobiję mnie, i co? Co za różnica? Pobił mnie wczoraj, pobiję dzisiaj, jutro i w następne dni.
- Któregoś dnia, wkurwisz go tak bardzo że Cię zabiję, rozumiesz? To nie jest miły facet, więc radzę Ci jak przyjaciel, przyjaciółce, bądź posłuszna.
- Ani  mi się śni- syczę- Nie mam zamiaru kulić ogona, przed jakimś zadufanym w sobie Kutasem. Nie boję się śmierci.- patrzę prosto w szkarłatne, troskliwe oczy.
Wiem że się o mnie martwi. I na prawdę nie chcę z nim tak rozmawiać, ale sam mnie do tego zmusza. Nikt nie będzie mi zarzucał że mam się komuś podporządkowywać!
- Dobrze, rób co chcesz.- jego dłonie lądują na moich ramionach. Nie strącam ich. Dają miłe ciepło. I pierwszy raz, od tak dawna poczułam się bezpiecznie- Tylko zapamiętaj sobie moje słowa. On jest nie obliczalny. I lepiej żyć z nim w zgodzie- opuszcza dłonie. Chłód owiewa moje ramiona. Wróć!
Widzi moją zmartwioną minę. Najwyraźniej wyglądam zabawnie, bo zaczyna chichotać. Na twarzy powraca uśmiech.
- Chodź, powinnaś się nauczyć jak się strzela z broni- łapie moją dłoń. Jest taka ogromna! Daje ciepło. Czuje się jakbym siedziała przy kominku, w domu rodzinnym. Okryta kocem. W rękach kubek gorącej czekolady, pieszczącej moje podniebienie.
Ciągnięta w głąb towarzystwa, zauważam dwie tablice, przedstawiające czarne sylwetki ludzi. Białe okręgi na czarnym tle pokazują stopnie celności. Rośnie ona od dziesięciu aż do stu. Sto- okolice serca.
- Paul! Rzuć no jeden z pistoletów!- krzyczy do gościa z fajką w ustach. Nonszalancko wydmuchuję dym papierosowy z buzi. Rzuca jedną z czarnych "zabawek".
- Masz- podaje mi pistolet- To jest zabezpieczenie. Przyciągasz do siebie i..
- Wiem jak się strzela- wzdycham. Odbezpieczam pistolet. Teraz wystarczy tylko jedno przyciśnięcie.. Hmm.. Ciekawe gdzie się podziewa Zayn.
- Wiesz?
- Pewnie że tak- uśmiecham się. Rzucam artystycznie pistoletem. Robi w powietrzu fikołki, następnie ponownie trafia w moje dłonie- Nie ufasz mi?
- Nie, gdy masz broń w rękach.- drapie się w kark.
- Spokojnie- chichocze- Nie zrobię nic głupiego. Może zaczniemy te ćwiczenia?
- Okej- uśmiecha się- Skoro wiesz jak strzelać- nie dopytuje się skąd- spróbuj trafić w serce- pokazuję na jedną z tarcz.
- Nie uda jej się- zarzucił Cody.
- Mówi chłopiec, który dostał od niej manto.- a więc to ten. Chyba powinnam go przeprosić. Tak chyba robią kulturalni ludzie. Ale kto powiedział że ja jestem kulturalna?
Obkręcam w dłoniach pistolet. Dokładnie się mu przyglądam. Wygląda znajomo.
- Co jest?- pyta Harry.
- Nic, po prostu...- patrzę na brązową rączkę pistoletu. Zaniemówiłam. Jestem wręcz zaskoczona.
Czarny krzyż wymalowany na brązowej rączce. Pistolet mojego ojca. Pamiętam go. Pamiętam, jak za dziecka trzymałam go w swoich pulchniutkich dłoniach, po tym jako zbyt ciekawska dziewczynka, grzebałam w szafkach taty.
- Czy to Airsoft GC104?- ogromna gula żółci, przeszkadza w wypowiedzeniu kolejnych słów.
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Mój ojciec miał podobny- wzdycham.- Co oznacza ten czarny krzyż na rączce?
- A to nic ważnego. Znak gangu, z którym konkurowaliśmy. Z tego co wiem Zayn, sam zamordował najważniejszych ludzi, po tym słuch o nich zaginął.- wzrusza ramionami. Zupełnie jakby mówił o czymś zupełnie normalnym. "Nic takiego".
Wzdycham. Muszę wziąć się w garść. Nie mogę się tutaj rozpłakać. Dziś miałam być silna. Odrzucam od siebie zdjęcia rodziny. Zostawiam je na później.
- Możemy zaczynać- uśmiecham się.
Harry kręci głową. Ponownie wskazuje mi tarcze.
Oddech staje się wolny. Podnoszę rękę z pistoletem. Wycelowuję go prosto w serce. Zamykam jedno oko.
- Ile mam kul?
- Pięć- mówi- Trafisz pięć razy w serce?- chichoczę.
- Oczywiście że tak- wstrzymuję oddech. Strzelam. Trafiam w setke. Ponownie odbezpieczam pistolet. Zamykam jedno oko. Wstrzymuję oddech strzelam. Setka. Powtarzam swoje ruchy. Każda z kul trafia w to samo miejsce. Akurat w tym jestem dosyć dobra. I nigdy w to nie wątpiłam. Jak co nie którzy tutaj.
Odwracam się do mężczyzn. Rzucam pistolet do Paul'a. Łapie go zręcznie, kończąc papierosa.
- Dobrze sobie poradziłaś, Mała- uśmiecha się.- I co teraz wątpisz w jej umiejętności? Lepiej byś się zajął leczeniem złamanej ręki- wszyscy wybuchamy niekontrolowanym śmiechem. Nawet tamten maruda Drake, który do nikogo się nie odzywa.
W kilka minut, atmosfera znacznie się poprawiła. Wszyscy turlają się ze śmiechu. Opowiadają wzajemnie anegdotki na temat Cody'iego. Żartują że matka musiała upuścić go w trakcie karmienia, z czego śmiałam się przez następnych kilka dni.
Jak szybko atmosfera zmieniła się w o wiele lepszą, tak szybko powtórnie wróciła do tamtej oschłej, wręcz zimnej.
Wzrok każdego mężczyzny powędrował do wyjścia. Mój także.
W progu stał Zayn i Niall. I wszystko się wyjaśniło. Ta wspaniała "rodzina" przypominała moją, do czasu gdy przychodził Zayn. Niszczył wszystko co stało mu na drodze. Wraz z samopoczuciem każdego członka gangu.
Był oschłym bydlakiem, którego bali się wszyscy, do nie dawna wraz ze mną.
Ale to minęło. Wiem że nadszedł mój czas. Czas na zemste.
Podchodzi do nas. Każdy z moich towarzyszy, schodzi mu z drogi. Zmierza do drugiego pomieszczenia, przypominającego coś w rodzaju sali narad.
Otwiera drzwi. Wchodzi. Oh, na szczęście mnie nie zauważył!
- Casey! Musimy porozmawiać!- i jak na złość, ponownie zdaje sobie sprawę że szczęście mnie ominęło.
Zerkam na Harry'ego. Zdejmuję wcześniej trzymaną na moim ramieniu dłoń. Wiem że się go boi, dlatego nic nie zrobi by mnie uratować. Trudno. Nie mam mu tego za złe.
"Licz tylko na siebie, jeśli umiesz liczyć, bo mimo upływu lat nadal żyjemy w dziczy".
Przemierzam drogę do drugiego pomieszczenia. Cisza. Nikt mnie nie zatrzymuje. "Lepiej żyć z Zayn'em w zgodzie". No jasne.
Wchodzę do pokoju.
- Zamknij za sobą drzwi- mówi. Nie mogę zobaczyć wyrazu jego twarzy. Jest odwrócony tyłem do mnie. Czyta słowa wypisane na kartce papieru. Zamykam drzwi. Odwraca się.
- Spóźniłaś się- mówi zimno.
- Zdaje sobie z tego sprawę- trzymam dłonie za plecami. Bawię się palcami wskazującymi, by jakoś ukoić swoje nerwy.
- Usiądź.- rozkazuje.
Robię co mi każe, choć wcale nie mam na to ochoty.
- Wczoraj, przesadziłem. Nie powinienem tak reagować. Popełniłem błąd.- patrzy prosto w moje oczy.
- I?
- I?
- A może tak, przepraszam?- wzruszam ramionami.
- Przepraszam?
- No widzisz, to aż tak nie boli- wstaję. Otrzepuję się z niewidzialnego pyłu, przy tym ciągnąc lekko swoją bokserkę. Dekolt staje się większy. Widzi to.- Jeśli nie masz już mi nic do powiedzenia, to wychodzę.
- W sumie to mam- uśmiecha się ochoczo- W sobotę jest bankiet, na którym pojawią się wszyscy z londyńskich gangów.
- I co z tym w związku?
- Będziesz mi tam potrzebna.- wzdycha- Jest jeden facet, którego musimy zlikwidować.
- W jaki sposób?
- No, na pewno nie zrobimy żadnej rozruby, po prostu wsypiesz mu proszki do drinka, kiedy będziesz w jego pokoju.- oznajmia.
- Jak mam się tam dostać?
- Oh, to będzie proste. Będziesz udawać panienkę do towarzystwa- uśmiecha się.
- Że co! Nie zgadzam się! To jest przesada!- wyrzucam dłonie w powietrze. Nigdy nie zostanę czyjąś dziwką!
- Spokojnie, nikt ci nie każe się z nim pieprzyć.- wysyła, wyzywające spojrzenie- Chyba że chcesz.
- Nie chcę- uspokajam się.- Opowiedz mi jak to ma wszystko wyglądać.
- Cóż, wejdziesz tam jako moja partnerka do towarzystwa. Wyporzyczę mu Ciebie na jedną noc. To chyba proste, prawda? Nic skomplikowanego.- cały czas świdruje mnie swoimi czekoladowymi oczami. Są takie piękne.- Po wszystkim będziemy mogli świętować.
- Dobrze.- wzdycham.
Mój wzrok cały czas jest utkwiony na jego ciele.
Prostuję się, kiedy postanawia wstać. Wypinam swoje mizerne piersi do przodu. Ćma leci do ognia. Pięknie.
Podchodzi do mnie. Powoli, ale zwinnie. Przystaję kiedy nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. Czuję na sobie jego oddech.
- Obiecaj mi że już nigdy nie będziesz mi się sprzeciwiać.
- Niestety, to nie będzie możliwe- odpycham go ręką. Odwracam w stronę drzwi. Kręcę pupą. Wiem że robię to jak niezdara, ale nie obchodzi mnie to. Teraz liczy się tylko to, by zdobyć jego zaufanie. I rozkochać go w sobie do szaleństwa

_______________
Od Autorki:

Cześć moje drogie :))
Otóż dziś drugi dzień świąt, wiem że trochę za późno z życzeniami ale coo tam!
Więc życzę wam Wesołych Świąt, i Szczęśliwego Nowego Roku! Żeby w następnym roku odwiedził was tak "Bad Zayn" i zmienił wam życie (oczywiście nie życzę wam żeby pozabijał wam rodziców).
Dobra nie ważne! Z moich życzeń dupa czarna! Nie jestem w tym dobra, więc zapomnijmy!
Mam nadzieję że ten na pewno o wiele, wiele, wiele dłuższy od tamtego, rozdział się wam spodoba.
Do zobaczonka <3

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział piąty

Odskakuję jak oparzona. Padam na ziemie. Jestem wręcz zszokowana.
Nie spodziewałam się że mnie powali. I to tylko jednym ruchem.
Brudna ziemia, miesza się w ustach z moją śliną.
Wypluwam ją na posadzkę.
Usłużne ręce pomagają mi wstać. Obracam się w stronę przeciwnika.
Stoi odwrócony do całej reszty. Wtedy jakby za mgłą, przypominają mi się słowa, które już gdzieś kiedyś usłyszałam. "Nigdy nie odwracaj się tyłem do napastnika".
Ocieram dłonią usta, na których znajduję się jeszcze trochę czarnego piachu.
Długo nie myśląc, rzucam się na mężczyznę.
Moje ramiona, oplatają jego. Jedno z nich wykręcam do tyłu. Trzymam tak mocno, że w każdej chwili kość może pęknąć.
Cała adrenalina zbiera się we mnie. Już sama nie wiem co robić.
Zapominam o bożym świecie. I o tym że to jedynie "przyjacielska" walka, ukazująca nasze zdolności.
Ręka wygina się w przeciwnym ruchu. Po pomieszczeniu roznosi się dźwięk łamanej kości.
Mężczyzna jęczy z bólu, a ja zostaję od niego natychmiastowo odciągnięta, przez Zayn'a, co jeszcze bardziej wzmaga moją złość. Nienawiść dodaję więcej siły. Zupełnie zapominam o tym że teraz jestem zwykłą nic nie winną Casey.
W grę wkracza, podstępna i bezlitosna Riley.
Wszystko zupełnie wymyka się spod kontroli.
Te wspomnienia, z dzieciństwa. Piękna, szczęśliwa rodzina. Mama, tata, siostra. Kilka lat beztroskiego życia, przemienia się w piekło po trzech strzałach.
Kolejnego dnia, przywitanie się z nową rzeczywistością.
Jak nigdy nie kończący się koszmar, którego za wszelką cenę nie potrafisz zakończyć happy endem.
Co bym nie zrobiła. Wszystko będzie miało taki sam koniec.
Próbuję wyrwać się z objęcia Zayn'a. Chcę dokończyć to co zaczęłam. Choć była to jedynie walka pokazowa.
Dyszę z przemęczenia. Jest zbyt silny. Nie mogę poradzić sobie z oplatającymi mnie jego ramionami. Są takie umięśnione. Po jego czole spływają krople potu.
Mój umysł dalej nie daje za wygraną. Rozkazuję co mam robić. Choć sama tego nie chcę.
To stan, w którym nie mogę się odnaleźć. Nienawiść zniwecza każdą emocje. Daje upust. Niszczy wszystko, co stanie jej na drodze.
Tutaj nie znajdziesz Casey. To Riley.
Zayn zaciska palce między szyją a barkiem. Opadam na ziemie. Wypuszczam powietrze ze swoich rozedrganych warg. Czuję się strasznie.
Jak mogłam tak się zachować?
Leże nieruchomo. Jakby miało to w czymś pomóc. Zamykam oczy, chcę się zapaść pod ziemie. Tak strasznie mi wstyd.
- Wszystko w porządku?- pyta Harry.
Kuca przy mnie, dokładne obserwując moją twarz. Kładzie dłoń na czoło, sprawdzając temperaturę. Po co?
- Chyba tak- szepczę.
Pocieram dłońmi oczy. Nie chcę na nich wszystkich patrzeć.
- Co się stało?- pomaga mi wstać.
- Nie byłam sobą- wzdycham- czasami tak mam, kiedy umm.. wyczuwam zagrożenie.
- Ahm- kręci głową, jakby rozumiał. Wiem że robi to wyłącznie z grzeczności- Zayn nie jest zadowolony.- szepczę mi do ucha.
Dopiero teraz zwracam na niego uwagę.
Na ramionach ukazują się ogromne szramy. Dolna warga rozcięta. Miarowo sączy się z niej szkarłatna ciecz. Zrobiłam mu krzywdę.
Nie czuję się z tym ani trochę głupio. Wręcz przeciwnie, chciałabym ponownie zatopić w nim swoje paznokcie.
Odwracam wzrok. Ponownie kieruję go na Harry'ego.
Najwyraźniej nie jest speszony tą sytuacją. Uśmiecha się pokrzepiająco. Odwzajemniam uśmiech. W takiej sytuacji, raczej powinniśmy się pytać Zayn'a i mojego napastnika czy wszystko z nimi w porządku i zamartwiać się ich zdrowiem. Jednak nie mamy żadnego zamiaru.
W końcu wszyscy zwracają na nas uwagę. Szepty przestają być słyszalne. Zayn podchodzi do mnie, razem ze swoimi "muszkieterami".
Wzrokiem daje znać Loczkowi by się odsunął. Zerkam na niego i jestem wręcz zawiedziona jego zachowaniem. Potulny jak baranek robi parę kroków w bok. Zostaję sama. Zupełnie sama na polu bitwy.
Patrzę w oczy Zayn'a. Są czarne ze złości. Mięśnie szczęki zaciskają się. Mimo to i tak wygląda pięknie.
Przystępuję z nogi na nogę, po intensywnością jego spojrzenia. Boję się. Strach oplata moje ramiona szepcząc "Już po tobie".
Boże uratuj mnie. Boże nie pozwól mu mnie skrzywdzić. Jeśli rzeczywiście istniejesz, proszę zrób coś żeby wydostać mnie z tego gówna.
Ponownie patrzę w jego oczy i.. dostaję w twarz. Ból jest ogromny. Dłonią łapie się za policzek. Powstrzymuję się od wypuszczenia z powiek łez. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Nie przy wszystkich. Nie przy nim. Zwłaszcza.
- Jeszcze raz mnie tkniesz, a pożałujesz że się urodziłaś- syczy. Kolejny raz ból rozprzestrzenia się w okolicach mojego brzucha.
Ponownie padam na podłogę. Kopie mnie po brzuchu, żebrach i już nawet nie wiem czym. A ja nie mogę nic zrobić. Zwijam się w kłębek. Zamykam oczy. Łzy już same ciekną po moich policzkach.
Ścieram je pośpiesznie, by tego nie zauważyli.
Zaraz umrę. Mój czas dobiegnie końca. Zamknę oczy i nigdy ich nie otworzę.
Czuję że oddalam się coraz bardziej. Jego syki są coraz mniej słyszalne.
- Zostaw, zabijesz ją- słyszę jak przez mgłę.
Czuję czyjeś ramiona. Staję w pionie. Mrugam nie spokojnie. Razi mnie światło.
Loczki Harry'ego, łaskoczą moją twarz.
- Proszę, zabierz mnie stąd.
- Nie martw się, zabiorę.

***

Łzy ciekną po mojej twarzy. Od nie dawna bardzo często się to zdarza. Harry jak nadopiekuńczy braciszek, odstawił mnie pod same mahoniowe drzwi mojego mieszkanka.
Wiem że nie powinnam mu dostatecznie ufać i nie prosić go od odwiezienie mnie do domu. W tym momencie, oznacza to spoufalenie się z członkiem wrogiego gangu. Każdy wie co mi za to grozi. Sama ustalałam te zasady, które aż do tego momentu wydawały mi się sprawiedliwe.
Ile krwi musiałam przelać, z ciał moich pobratymców, zanim to zauważyłam?
Teraz staję się taka jak oni, i widzę jak to postrzegali.
Telefon dzwoni jak oszalały. A ja nie mam zamiaru go odbierać.
Dziś nie ma mnie dla tego świata. Jestem w zupełnie innej krainie. Odległej na tysiąc mil od tego. W której żyje jak beztroskie dziecko, jedzące po kryjomu razem ze swoją siostrzyczką pierniczki upieczone przez mamę, na święto Dzienkczynienia.
Kiedy w buzi, znajduje się ostatnia połówka ciasteczka, mama wchodzi do kuchni i nakrywa nas na uczynku.
Jej twarz oblewa się czerwienią, ale mimo to i tak wygląda pięknie.
Patrzy na nasze pulchne dziecięce dłonie, i twarze ubrudzone okruszkami. Uśmiecha się. Kręci głową i zasłania ręką twarz. Wychodzi z pomieszczenia. Za nią roznosi się wesoły śmiech.
Biegniemy do niej. Oplatamy ramionami jej nogi. I śmiejemy się wraz z nią.
Kolejne słowa piosenki, grającej role mojego dzwonka, przeszkodził mi w dalszym odgrywaniu moich wspomnień.
Tym razem postanawiam odebrać komórkę.
Biorę ją w dłonie. Drżącymi dłońmi, od nadmiaru emocji odbieram połączenie.
- Słucham- chrypię.
Łzy ponownie spływają po policzkach. Ocieram je wierzchem dłoni. Zaciągam nosem.
- Casey- mówi ostro Zayn. O co ci chodzi, ty cholerny bydlaku! Po co do mnie dzwonisz! Nawet nie chcę już wiedzieć skąd znasz mój nowy numer.
- Tak- pociągam cicho nosem.- Czego chcesz.
- Jutro o ósmej wieczorem. Masz być pod hangarem.- rozkazuje. Idiota. Kutas. Debil. Chuj. Pedzio.
- Dobrze, szefie- odpowiadam, podkreślając swój sarkazm.- Jeżeli to wszystko to życzę Ci miłego dnia. Na razie- rozłączam połączenie. Nowy telefon, jest rzucany na ścianę. Na szczęście tym razem się nie rozpada.
Zatykam uszy palcami. Krzyczę najgłośniej jak tylko potrafię. Nie chcę go jutro spotkać.

_________________
Od Autorki:

Proszę! O to rozdział piąty. Mam nadzieję że się wam spodoba :)
Przepraszam, ale dzisiejsza notka będzie króciutka, bo nie chcę mi się rozpisywać.
Do zobaczenia następnym razem, kochane! <3

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział czwarty

Ściągam z siebie czarną bluzę. Tak tylko to mi pozostało, po tym jak porwałam swój ulubiony płaszczyk.
Mimo że byłam opatulona od stóp do głów, dalej czułam okropne dreszcze. Taki urok angielskiej pogody, do której niestety nie byłam przyzwyczajona.
Po tych pięciu latach spędzonych w ciepłym Los Angeles, trudno mi pogodzić się z tutejszym klimatem.
Siadam na swój fotel i od razu zabieram się do układania cholernych teczek. Praca jest tak prosta, że co chwila ziewnięcie wydobywa się z moich ust.
Jest to firma budowlana. Jak wszyscy myślą. Niestety tak na prawdę jest to zwykła przykrywka, by policja nie podejrzewała ich o żadne przestępstwa. Z tego co wiem jak na razie udaję im się to wszystko. Nikt z nich nie był karany, ani posądzany o jakieś przestępstwo.
Kończąc układanie teczek, pocieram ze sobą swoje dłonie. Chwila ciepła, potem po raz kolejny chłód. Przysuwam swój fotel bliżej kaloryfera. Tak teraz o wiele lepiej. Uśmiecham się od ucha do ucha. Kręcę się na siedzeniu. Zupełnie jak małe dziecko. Moje włosy związane w koński ogon, wciąż uderzają moje ramiona. Podciągam swoją czarną bluzkę, kiedy tatuaż zaczyna być zbyt widoczny. Dalej się kręcę. Chichoczę z zadowolenia. Stan błogiego dzieciństwa do mnie przemówił. A za chwilę cały czar prysnął, po usłyszeniu z małego głośniczka przy biurku rozkazu że mam przyjść do gabinetu Malik'a.
Mimo że byłoby to zupełnie nie możliwe, dalej miałam swoją głupią nadzieję że dzisiaj go nie zobaczę. Że znowu jak wczoraj pojedzie na "spotkanie" i puści mnie wcześniej do domu.
Wzdycham ciężko. Odpycham się jedną dłonią od oparcia ogromnego fotela. Uważam na swoją prawą rękę, pod której bandażem, wciąż znajduję się świeża rana. Ponownie próbuję zapomnieć o bólu, kiedy lekko dotykam blatu srebrnego biurka. Kręcę głową. Wyrzucam z siebie wszystkie negatywne emocje, przed wejściem do gabinetu. Na moją twarz ponownie wkrada się fałszywy uśmiech.
"Jest dobrze" mówi moja bogini, siedząc na kanapie z pilotem w ręku.
Wchodzę do pomieszczenia. W nozdrzach już świdrują znajome zapachy jego ciała. Muszę stwierdzić że uwielbiam jego zapach. Jest taki lekki. Coś jak imbir. A może jak pomarańcze? Nie, trudno mi określić.
- Dostałaś wczoraj wiadomość?- tak ciebie też miło widzieć. Oh, czemu on jest tak irytujący!
- Nie- kłamię.
- Oh- wzdycha zdziwiony.
- Tylko po to mnie tutaj zawołałeś?- krzyżuję ramiona na piersiach. Rana na dłoni lekko pobolewa. Próbuję wyrzucić z siebie to nie miłe uczucie.
- Nie-wzdycha- cóż mam dla ciebie propozycję.- pokazuję na czarną kanapę- usiądź.- wykonuję jego polecenie, bo czy mam w końcu jakiś wybór? Oczywiście że nie.
Przyglądam się mu badawczo, kiedy siada tuż obok mnie. Oby nie zrobił nic głupiego. Oby nie zrobił nic głupiego.
- Nie powiedziałaś mi dokładnie kim jesteś, prawda?- zamarłam. Skłamać czy powiedzieć prawdę?
- Umm.. Nie wiem o czym mówisz- wzruszam ramionami.
- Dobrze wiesz- wysyła gniewne spojrzenie- nie jesteś normalną dziewczyną. Normalne dziewczyny nie pobiłyby tak niebezpiecznego gościa, jakim jest Nick- rzucam mu pytające spojrzenie- tego chłopaka, który wczoraj niemal odebrał Ci życie- wyjaśnia. Oh, oby nie dowiedział się prawdy.
- Po prostu chodziłam na kursy samoobrony- mówię niewinnie.
- Kłamiesz- rzuca- kursy samoobrony nie uczą takich rzeczy, jakich ty wczoraj użyłaś, by obezwładnić Nick'a.- nie wiem co powiedzieć. Milczę. W gabinecie nastaję grobowa cisza.- Cóż, najwyraźniej nie chcesz mi powiedzieć. Dobrze. Spodziewałem się takiej reakcji, więc może od razu przejdę do sedna sprawy- patrzę prosto w jego ciemne oczy. Zdaję się zupełnie obojętny. Jakby miał na sobie maskę, i ukrywał swoje emocje. Nie mogę go rozgryźć.- Chciałbym byś była członkiem naszego gangu. Potrzebujemy takich osób jak ty, niestety nie mamy czasu by szkolić nie doświadczone osoby.- wyjaśnia- Wiem że wiesz o naszym gangu, więc chyba nie muszę Ci wyjaśniać.- kręcę głową, potwierdzając jego słowa. Na razie tylko na tyle mnie stać- Więc?
- Co?- mówię cicho.
- Zgodzisz się?
- A co z moją pracą?
- Układanie teczek na półkach nazywasz pracą? Proszę cię wiem, że stać Cię na więcej.
- A co jeśli się nie zgodzę?
- Wtedy niestety ale będziesz musiała podpisać umowę o zwolnieniu.- O nie, o nie! To w ogóle nie wchodzi w grę! Mój plan zupełnie legnie w gruzach. Będę musiała wrócić do domu, i tym razem pogodzić się ze swoją porażką. Nie mam innego wyboru. Odetchnęłam głęboko.
- Dobrze- mówię- Zgadzam się- patrzę w jego piwne tenczówki, które jak na zawołanie się rozjaśniają.

***

Zayn łapie mnie za rękę. Raptownie wyrywam się z tego uścisku. Czuję palący ból, mojej rany. Syczę cicho. Cholera!
- Co jest?- pyta zdziwiony moją reakcją.
- Nic, po prostu wczoraj się skaleczyłam- wzdycham-nie ważne, chodźmy już- patrzę na niego. Kręci głową i tym razem idzie jako pierwszy, prowadząc mnie do ogromnego, starego hangaru z szarej cegły. Okna są powybijane. Drzwi pozabijane dębowymi deskami. Wszędzie pełno mniejszych opuszczonych budynków, które otacza wysoka polna trawa. Doskonałe miejsce do ukrycia się przed psami w razie jakiejś pogoni.
W końcu Zayn wprowadza mnie do ogromnego hangaru. W środku nie wygląda to aż tak obskurnie jak z zewnątrz.
Na środku stoją dwie szare kanapy, pomiędzy nimi stary stolik, na którym postawionych jest kilka puszek piwa. Wspaniale się zapowiada.
Podłoga, wylana betonem, ściany to szare cegły. W nie których miejscach graffiti. Metalowe sejfy z bronią. I jeden z pieniędzmi. Pomieszczenie ogólnie w miarę czyste, choć przydałaby się tutaj ręka kobiety.
Nigdy nie pozwoliłabym na to by siedziba gangu Dixon, miała wyglądać tak jak to. Jedno wielkie, obskurne gówno.
Podchodzimy do trzech gości. Rozpoznaję w grupce Liam'a, którego widziałam podczas przeprowadzania rozmów o pracę.
Chowam się za plecami Zayn'a, jakby miał mnie ochronić przed niebezpieczeństwem. Bardzo mądre. Oczekuję poczucia bezpieczeństwa od kogoś, kto wcześniej zabił moją rodzinę i gdyby mógł zabiłby i mnie.
Prycham cicho. Jestem beznadziejna.
- Gdzie inni?- pyta oschło, Zayn.
- Zaraz przyjdą- odpowiada takim samym tonem, Liam. Jeżeli tak wyglądają ich rozmowy, to zupełnie nie wiem jak ja będę się z nimi komunikować.
Stoimy w ciszy. Czasami słyszę jakieś nie zrozumiałe szepty mężczyzn. Potem krótkie spoglądnięcia na mnie. Kolejne szepty i cisza.
Trzask drzwi roznosi się echem. Do pomieszczenia wchodzi kolejno Louis, Harry i Niall. Atmosfera wreszcie się rozluźnia,choć ja i tak czuję się nieswojo wśród samych osób płci przeciwnej. Czyżby nie mieli ani jednej członkini gangu? Miałam być rodzynkiem w całym zbiorze testosteronu?
- To jest Casey- wskazuję na mnie- od dziś będzie z nami pracować.
- Dziewczyna?- pyta jeden z nich. Niestety nie wiem kim jest. Pokazano mi jedynie życiorysy najważniejszych członków gangu, a nie jego nic nie warte namiastki.
Prycham głośno. Za kogo on się ma!
- Jest bardzo dobra w walkach w ręcz- odzywa się niespodziewanie Niall. Posyłam mu przyjacielski uśmiech. Gdyby nie był w gangu, na pewno zostalibyśmy przyjaciółmi.
Zaciągam rękaw na jeden z nadgarstków. Stało się to już dla mnie przyzwyczajeniem a nawet nałogiem.
- Przekonajmy się- mówi mężczyzna, a mnie aż dech zapiera w piersiach. Wszyscy są zwróceni w moją stronę, a ja zupełnie nie wiem co powiedzieć. Bogini krzyczy "Zrób to! Pokaż na co cię stać!" zaś podświadomość, odradza kręcąc głową.
- Jest nowa- wzdycha Harry- może dajmy jej trochę czasu żeby...
- Okej- wyrywam się, zanim Loczek dokańcza swój monolog. Rzucam pełne pogardy spojrzenie w stronę mężczyzny, wątpiącego w moje zdolności. Przekonasz się na co mnie stać.
- To zły pomysł- mówi Zayn.
- Czemu?- pyta mężczyzna- Przecież twierdzicie że jest dobra w walkach w ręcz- krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- W sumie nic się chyba takiego nie stanie. W każdej chwili można przerwać walkę- prostuję wszystko blondyn.
- Dobrze- wzdycha z rezygnacją brązowooki.

***

Stoimy na środku ogromnego pomieszczenia. Kanapy jak i inne meble zostały podsunięte pod ceglaną ścianę. Patrzę w twarz mojego przeciwnika. Uśmiecha się szyderczo. Mam ochotę zedrzeć ten jego cholerny uśmieszek z buzi.
Zayn stoi tuż obok mnie.
- Uważaj- szepczę do mojego ucha- jest bardzo dobry- pociera moje ramię. Nie wiem czemu on aż tak przeżywa tą walkę. W końcu nic mi się nie stanie prawda?
Gdybym nie była dobra w walkach w ręcz, Malik nigdy nie zaproponowałby mi dojścia do ich gangu. A sama świadomość że jestem tutaj jedyną dziewczyną, dodawała mi sił. W jakimś sensie poczułam się doceniona. Nikt, nigdy nie chwalił moich zdolności destrukcyjnych i one były dla mnie potępieniem. Teraz jest zupełnie inaczej. Mimo że wiem, że jestem tu dla zemsty, chyba mogę się chociaż trochę zabawić, prawda?
- Jesteś gotowa?- pyta mnie blondyn.
- Tak- szepczę.
I nagle zostaję zupełnie sama. Zayn odchodzi. Niall staję między mną a moim przeciwnikiem. Kręci głową i mężczyzna rzuca się do ataku.

----------------------
Od Autorki:

Hej kochane!
Na początku chciałabym podziękować za komentarze. Motywacja, motywacja i jeszcze raz motywacja :) Rozdział wydaję mi się dobry, końcówka według mnie nakręca do przeczytania następnego rozdziału. Jedynym minusem jest jego długość, przynajmniej tak mi się wydaję. Cóż, opinia należy do was.
Do następnego rozdziału, misiaki ! <3

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział trzeci cz. 2


                                                           
Piosenka <3


Wchodzę do domu. Z ogromną siłą rzucam swoją torebką o podłogę. Gniew mnie rozpiera. Boże czemu on tak na mnie działa? Czemu nie potrafię mu tak po prostu przywalić w twarz? To wszystko staję się strasznie trudne. Nie potrafię już racjonalnie myśleć, a jestem tu dopiero kilka dni. Myślałam że będzie inaczej. Przyjadę, zabiję i odjadę. Właśnie odjadę. Oh, jak bardzo chciałabym już wrócić do domu. Wrócić do postaci Riley i dalej bezlitośnie zabijać swoich dłużników. Jednak wiem że kiedy wrócę, nie będę mogła pogodzić się z tym że moja jedyna szansa na zemszczenie się pójdzie na marne. I po raz kolejny, spędzę lata na obwinianie się za śmierć najbliższych. Wzdycham. Tak tylko to mi pozostało. Nic innego nie mogę w tej chwili zrobić. Muszę tu zostać i zabić tą bezlitosną gnidę.
Ściągam z siebie płaszcz. Rękawy jak zwykle ze mną nie współpracują. Perfidnie zawijają się przy łokciach.
- No kurwa!- krzyczę sama do siebie. Samotność. Tak dobrze mi znana samotność.
Ciągnę za jeden z rękawów, końcowo zrywając szwy. Płaszcz pada na posadzkę. Kopię go w stronę łazienki. I tam masz leżeć- mówię w myślach.
Przechodzę do salonu. Tam ściągam z siebie wszystkie brudne rzeczy, zostając jedynie w koronkowej bieliźnie. Przypominam sobie dotyk tego brudnego faceta. Uhh.. na samą myśl zbiera mnie na wymioty.
Patrzę w duże lustro powieszone na jednej ze ścian. Blada twarz. Na głowie ogromny kołtun. Krzyżuję ręce na piersiach. Moje odbicie robi to samo. Jestem na siebie wkurzona. Jak mogłam pozwolić na to wszystko?
Prycham w stronę lustra. Odwracam się tyłem do swojego odbicia, jednak zerkam na nie przez ramię. Ona także. Jest chuda. Bardzo chuda. Żebra odstają od cienkiej skóry.
Nie chcę już na nią patrzeć. Idę do kuchni. W zlewie ogromna sterta naczyń. Jak się tu tego tyle nazbierało! Od razu biorę się do ich mycia. Zdrapuję szorstką gąbką resztki jedzenia. Ohyda. Stawiam jeden umyty talerz, i biorę się za następny. Ponawiam swoje czynności. Spłukuję pianę z ostatniego naczynia. Jest strasznie śliski. Niosę go na suszarkę. I nagle wyślizguję się z moich dłoń. Upada na czarne kafelki. Porcelana rozpryskuję się po całej kuchni. Wszędzie są jej odłamki. Tupię ze zdenerwowania stopą. Jęczę nie zadowolona. Teraz trzeba to posprzątać.
Klękam. Zbieram kawałki naczynia. Mam już ich w dłoniach dosyć sporo, jednak one znowu wypadają mi z objęć, kiedy jeden głęboko wbija się w moją otwartą dłoń. Wszystkie odłamki ponownie padają na ziemię. Rana jest głęboka. Miarowo sączy się z niej krew. Strasznie pieczę. Łapię się drugą dłonią za nadgarstek, jakby miało to w czymś pomóc. Siadam gołym tyłkiem na kafelki i płaczę. Od tak dawna tego nie robiłam. Łzy ciekną po moich czerwonych policzkach. Potem kapią na moją ranę łącząc się z krwią. Szlocham. Nie z powodu rany. Z powodu tego że tutaj jestem. A nie chcę. Nie chcę jutro znowu go zobaczyć. Martwi mnie to że płaczę. Czasami jedna czy dwie łzy, samoistnie wydobyły się z moich oczu, ale prawdziwy szloch, był u mnie wręcz nie spotykany. Co się ze mną dzieję?
Ścieram ręką łzy. Pociągam nosem i wstaję z posadzki. Spoglądam gniewnie na rozkruszone kawałki porcelany. Wychodzę z kuchni kiedy w salonie rozbrzmiewa dźwięk mojej komórki. Dziwne. Myślałam że ją rozwaliłam kiedy torebka z hukiem lądowała na panelach. Pociągam nosem. Biorę torebkę w dłonie i siadam z nią na kanapie. Ostrożnie otwieram by bardziej nie zranić mojej ręki. Dalej sączy się z niej szkarłatna ciecz. Pozostawia po sobie małe kropelki na podłodze. Kręcę głową i próbuję zapomnieć o bólu. Wyciągam z torebki telefon. Na ekranie wyświetla się powiadomienie. "Jedna nieodebrana wiadomość". Dziwię się. Wujek Stan nigdy nie wysyłał żadnych sms'ów. Zawsze mówił że nie potrafi tego robić, i na pewno nigdy nie spróbuję. Klikam na powiadomienie i już po chwili na ekranie pojawia się treść sms'a.

------------------------
Nadawca: Nieznany
Odbiorca: Casey
Data: 10 listopad 2012r, 20:34
Dzisiejszy dzień nie zaliczam do najlepszych, jednak do bardzo zadziwiających zdecydowanie.
Życzę dobrej nocy.
Spotkamy się jutro i mam nadzieję że tym razem będziesz mnie słuchać jak na grzeczną dziewczynkę przystało.
Zayn.
-------------------------

Czytam wiadomość przez ostatnie kilka minut. Łzy kapią mi na ekran, zupełnie go zamazując. Skąd zna mój numer?! Nie mogę uwierzyć że do mnie napisał. Cholerny drań! Odwracam się do oparcia. Opieram o nie swoją brodę. Nie mogę powstrzymać kolejnego szlochu. Jestem zbyt zdenerwowana by racjonalnie myśleć. Rzucam swoim telefonem o ścianę, dając upust wszystkim swoim emocjom. Urządzenie rozlatuję się na części a w ścianie pojawia się dziura. Okrywam dłońmi twarz. Krwią brudzę swoje policzki. Nie obchodzi mnie to.

--------------------------------
Od Autorki:
Cóż postanowiłam że zrobię drugą część tego rozdziału, bo tamten wyszedł strasznie krótki ;)
Jestem zadowolona dwóch komentarzy, które pojawiły się przy tamtym poście.
Pozdrawiam moje kochane czytelniczki ;*
Mam nadzieję że druga część trzeciego rozdziału wam się spodoba.
Buziaczki xx. ( piosenka, która jest na początku rozdziału bardzo zainspirowała mnie do napisania tej drugiej części),

środa, 27 listopada 2013

Rozdział trzeci cz. 1

Zakładam słuchawki na uszy. Ogarnia mnie stan zapomnienia o wszystkim, kiedy w bębenkach rozbrzmiewają melodie piosenki Special Death. Z kolejnymi słowami piosenkarki, zastanawiam się nad znaczeniem tytułu. Każdy pragnie takiej śmierci. Beztroskiej śmierci. O takiej w której nie czuć bólu. Po prostu odcinasz się od swojego nałogu jakim jest oddychanie. Jedni uśmiechają się, inni nie, tęskniąc za przyzwyczajeniem, wzięcia głębokiego oddechu przed zaśnięciem. Ich klatki piersiowe już długo pozostaną nie ruchome, a skóra przybierze białego koloru. Każdy żyjący będzie się obawiał choćby spoglądnięcia, a co dopiero dotknięcia zimnego ciała nieboszczyka. Ale czy ma to dla kogoś znaczenie? Ma to znaczenie, że po kilku latach, nasze oczy przestaną moczyć policzki, po usłyszanym imienia osoby nawet przez nas kochanej? Z biegiem wydarzeń, jakie nas spotkają, w końcu nie będziemy myśleć o tej osobie tak często jak przedtem.
Zaciskam dłoń na pasku czarnej torebki, kiedy skręcam w wąską uliczkę. Stąd pozostaję mi zaledwie dziesięć minut drogi. Z każdym krokiem wykonanym w ciemnościach uliczki, zdaję sobie sprawę że nie tylko ja się w niej znajduję. Wkładam dłoń do torebki. Brak mojego pistoletu pogłębia strach. Skręcam w prawą stronę i od razu się wycofuję. Trzech mężczyzn stojących przede mną. Dwoje z nich trzyma lśniące pistolety, celując w trzeciego. Dwie sylwetki są wręcz łudząco znajome, trzecia zaś pozostaję zagadką. Wyciągam z uszu słuchawki, stojąc na samym środku uliczki. Stopy wrosły mi w ziemię. Nie potrafię wykonać żadnego ruchu. W końcu jeden z nich odwraca się i biegnie. Widać było że ma słabą kondycję, bo po zaledwie pięciu dużych susach już zaczął sapać. Robiąc następny, wpadł na mnie. Złapał mnie w ramiona, ratując przed upadkiem. Moje źrenicę rozszerzyły się kiedy mężczyzna, wyciągnął z kieszeni mały nóż. Teraz oplatają jedną ręką mój brzuch, drugą zaś szyję przytrzymując nóż, tuż przy moim gardle, odwrócił się do jego napastników. Jeden z mężczyzn, poruszył się coraz bardziej zbliżając się do mnie i mężczyzny. Sapię z przerażenia, czując na skórze zimny metal. Światło jednej z lamp, oświeciło twarz zbliżającego się do nas mężczyzny. Zachłysnęłam się powietrzem widząc Zayn'a. Oh, tylko nie on! Za nim zdążam zauważyć, on robi kolejny krok w naszą stronę. Uścisk, mojego napastnik staję się jeszcze mocniejszy,nóż wręcz wbija się w moją szyję.
-Podejdź jeszcze bliżej, a poderżne jej gardło- warczy, nóż coraz głębiej wbija się w moją szyję, na szczęście nie raniąc jej do krwi.
-Puść ją, ona nie jest niczemu winna- odpowiada Zayn, zbliżając się do nas. Mężczyzna, odrywa nóż od mojej szyi, przejeżdżając nim od twarzy, zatrzymując się przy lekko odkrytych przez dekolt piersiach.- Puść dziewczynę- syczy.
- Spokojnie Zayn, mi się nigdzie nie śpieszy- uśmiecha się złowieszczo- Oh, chyba że tobie tak-  ponownie kładzie nóż przy mojej szyi. Drugą dłoń, wpycha w mój stanik, pieszcząc moje brodawki. Dyszę z przerażenia.
" Uspokój się". Do akcji wkracza moja bogini, zakrywając swoje oczy dłońmi, podglądując jedynie przez szpary między palcami. Posłusznie wykonuję jej polecenie. Mój oddech wraca do normy, podczas gdy napastnik dalej bawi się moimi piersiami.
-Zostaw ją!-krzyczy Malik, podchodząc bliżej.
-Zostawię, ale najpierw trochę się z nią zabawię- śmieję się. Dreszcze przechodzą przez moje ciało. Myślę tylko o unormalnieniu oddechu. "Przypomnij sobie to czego uczył cię Stan" szepczę kolejną podpowiedź. Zamykam oczy. W głowie pojawiają się poszczególne podpowiedzi wujka. Przed oczami widzę obrazy, walk wręcz. Pamiętam. Otwieram oczy. Zayn stoi w miejscu. Trzyma pistolet w ręku, wycelowując muszką w mężczyznę, bawiącego się moimi piersiami. Nóż dalej mam przystawiony do szyi. Dwie dłonie swobodnie zwisają po bokach, dotykając bioder. Znajduję w sobie zapomnianą odwagę i jednym pewnym ruchem, łokciem uderzam  napastnika w brzuch. Nóż wylatuję z jego rąk. Gardłowy jęk wydobywa się z jego ust, mimo to nie wypuszcza mnie ze swojego uścisku. Oddycham nerwowo całą tą zgromadzoną adrenaliną. Jego głowa spoczywa na moim ramieniu, kiedy zginam ramię w łokciu i zaciśniętą w pięść dłonią uderzam go w twarz. Jego nos gruchoczę, po moim ciosie i tym razem wypuszcza mnie ze swoich objęć. Ostatni raz odwracam się do niego. Z jego nosa sączy się szkarłatna ciecz, dalej stoi na nogach więc wykonuję popisowy numer mojego wujka. Przekładam ramię przez swój bark, i całą swoją siłą powalam na twardą posadzkę. Huk rozlega się po wąskiej uliczce. Biorę w ręce swoją czarną torebkę, i jak najszybciej oddalam się od leżącego mężczyzny. Zayn w ciepłym świetle latarni wygląda na zdziwionego. Zupełnie nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. Idę pewnie, ale kiedy przypominam sobie to co się tutaj właśnie wydarzyło, moja pewna siebie "ja" zostaję przytłoczona nieśmiałością. Dostaję dreszczy w każdym możliwym miejscu mojego ciała. Nie wiem co ze sobą zrobić. Tak po prostu sobie odejść, czy zostać z Zayn’em? Kręcę z dezaprobatą głową. Czemu musiałam zrobić to na jego oczach? Teraz pewnie będzie coś podejrzewał. Patrzę na nadgarstek. Nie odkryłam tatuażu, mimo to pociągam mocniej długi rękaw koszuli. Podnoszę wzrok, i przede mną już stoi.. zmartwiony Malik? Tego się nie spodziewałam.
- Nic ci nie jest?- pyta, głaszcząc mój policzek. Kręci mi się w głowie, jednak powstrzymuję się od tego by paść plackiem na ziemię, zamykając oczy. Odsuwam się od niego o krok w tył, torując między nami swobodną przestrzeń.
- Wszystko okej- szepczę, wpatrując się w jego oczy. Teraz jest zły, jego szczęka zupełnie tak jak wcześniej zaciska swoje mięśnie, a oczy robią się zupełnie czarne. Strach powraca.
- Niall!-woła jednego z członków jego cholernego gangu. Niall Horan. Bardzo dobry w walkach wręcz. Mam ochotę zmierzyć się z nim tu i teraz, by sprawdzić czy to co pisało o nim w papierach było prawdą, ale przypomina mi się że teraz nie jestem Riley tylko Casey. Wzdycham bezradnie. Blondyn podchodzi bliżej, posyłając mi lekki uśmiech. Spuszczam wzrok by dłużej na niego nie patrzeć.- Zajmij się nim- Zayn wskazuję na leżącego mężczyznę.
- Serio, Zayn? Nie myślisz że już mu starczy po tym co ona mu zrobiła?- podnosi brodę do góry, wskazując na mnie. Rumienię się. To nie było zamierzone, to po prostu był zwykły odruch.
- Nie- warczy. Oh, uspokój się! Zerkam nie spokojnie na Niall’a, któremu uśmiech zszedł z buzi. Czemu on musi się tak zachowywać, nawet w stosunku do swoich przyjaciół? Nie podoba mi się to. Mam ochotę przyłożyć mu w twarz. Blondyn stoi wyprostowany,kiwa jedynie głową, zaczynając swój marsz do mojego napastnika.
-Chodź- mówi cicho, pchając mnie do przodu swoją ręką. Nie odwracam się do tyłu kiedy słyszę jęki mężczyzny. Wiem co właśnie robi mu Niall i nie chcę doznać szoku, widząc blondyna kopiącego leżącego napastnika. Choć widziałam takich przypadków już bardzo wiele, dalej się do nich nie przyzwyczaiłam.
Zayn otwiera drzwi czarnego samochodu. Stoję w bezruchu. Jeżeli myśli że wsiądę do jego auta, to grubo się myli.
-Wsiadasz, czy nie?- warczy. Podskakuję zaskoczona jego tonem. Patrzę na jego twarz. Dalej jest zły.
- Nie- próbuję udawać pewną siebie, co najwyraźniej mi się nie udaję, sądząc po swoim piskliwym głosiku. Malik zamyka z trzaskiem drzwi. Huk roznosi się po ulicy. Rozglądam się wszędzie byle nie na niego.- W takim razie się przejdziemy- westchnął z irytacją, biorąc mnie za ramię. Jego palce wrzynają się w moje ramię. Na pewno pozostaną po tym siniaki.
- Może trochę delikatniej?- pytam. Moja bogini, unosi głowę, kiedy brzmi to tak jakbym była pewna siebie. Oh! Nie miałam zamiaru tak tego odnieść.
- No proszę jaka pewna siebie- uśmiecha się, rozbawiony.
- Nie wiem co cię tak bawi- wyrywam ramię z jego uścisku, krzyżując je na piersiach. Idę szybciej, zupełnie ignorując jego obecność. Zachowuję się jak małe dziecko, które nie dostało zabawki i teraz stroi fochy na rodziców. Oh, tak dojrzale.
- Obraziłaś się?- chichoczę rozbawiony. Skręcam w drugą stronę. Zauważam że jestem już na swoim osiedlu- Casey- woła, mimo to dalej nie zwracam na niego uwagi. Nie chcę patrzeć na tego idiotę.- Casey!- po raz kolejny krzyczy moje fałszywe imię, ale tym razem z takim oczekiwaniem, że odwrócę się i do niego podejdę, klęknę i przeproszę za to że go ignoruję. W jego snach- Casey!- ryczy wściekły. Nawet to nie zatrzymuję mojego ciało przed dalszą ucieczką.
Podchodzę do drzwi, małego domku. Wkładam dłoń do torebki, szukając swoich kluczy. Znajduję je i wciskam do zamka, przekręcam jeden potem drugi raz i kiedy mam je już otworzyć, Zayn staję mi na drodze. Łapię za nadgarstek, i szarpię nim sprawiając mi przy tym okropny ból. Odwraca mnie w drugą stronę, i przypiera swoim ciałem do drzwi.
- Bardzo denerwuję mnie to że mnie ignorujesz, Casey- syczy, do ucha. Pewność siebie znika, a za nią wchodzi po raz kolejny nie śmiałość. I co ja sobie myślałam?- Nigdy więcej tego nie rób, rozumiesz?- kiwam głową- powiedz.
- T-tak..- jąkam się.
- Grzeczna dziewczynka, tylko mam nadzieję że tym razem mówisz to szczerze- uśmiecha się, przygryzając moje ucho.- Spotkamy się jutro- odrywa swoje ciało od mojego, zostawiając mnie zupełnie zdezorientowaną. Wypraną ze wszystkich emocji jakie posiadałam. Spoglądam na jego odchodzącą sylwetkę. Machnął lekko ręką, odwracając się w moją stronę. Zjeżdżam plecami po nie równej powierzchni dębowych drzwi. Unoszę głowę do góry. Patrzę w iskrzące się gwiazdy. Każda łudząco podobna do siebie, jednak po dłuższym przypatrzeniu się można znaleźć między nimi różnicę. Wzdycham, kręcąc głową.
- Nie powinnam była tu przyjeżdżać.
                                                                   ----------------------
Od Autorki:
Rozdział według mnie zbyt krótki, ale starałam się jak najszybciej go napisać by go dzisiaj dodać. Wiem jak długą przerwę w dodawaniu kolejnych rozdziałów zrobiłam, ale cóż ostrzegałam. Jeżeli chodzi o poprzedni post, to nie jestem zadowolona że zobaczyłam tam tylko jeden komentarz. Cóż, mówi się trudno.
To wszystko na dziś, choć wiem że i tak nie będziecie czytać notki ode mnie.
Na razie. 

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział drugi

Ciepłe promienie słońca, przyjemnie ogrzewały moją dziwnie zmarzniętą twarz, która. uniesiona ku górze, egoistycznie domagała się większej uwagi skierowanej przez słońce. Uśmiech wkradający się na usta, pokazał całe piękno w nim ukryte, żółtej, mimo spuszczonych powiek rażącej w oczy kulce. 
Zimny wiaterek, łagodnie powiewał, dając przyjemne ochłodzenie mojemu ciału. Splątując się z moimi łagodnie powiewającymi czekoladowymi lokami,zaprosił je do łagodnego walca.  
Dołeczki ukazały się w moich różanych policzkach, kiedy czując zapomniany przypływ energii, moja twarz, opuściła samotne już słońce, kierując się na siedzącą tuż obok osobę. Nie postanowiłam zmuszać powiek do powędrowania w górę. Nie potrzebowałam widzieć tej osoby, by dowiedzieć się kim ona jest. 
Splątując dłonie, zapomniałam już o słońcu, dalej ogrzewającym moją twarz. Zapomniałam o wietrze, tańczącym z moimi włosami. Zapomniałam o nadmiernym bólu i cierpieniu. Żyłam chwilą, dzięki tej wspaniałej, pozytywnej energii. 
Do uszu dobiegły nieznane mi szepty. Momentalnie, powieki powędrowały ku górze. 
Nie myliłam się, widząc swoje odbicie. To ona. Tym razem mogłam ją także zobaczyć. Uśmiechniętą. Piękną. Wydoroślałą. Cieszącą się każdą chwilą, każdym widokiem otoczenia. 
W jej piwnych tęczówkach, ukazały się tańczące iskierki. Jej trochę jaśniejsze niż moje, loczki falami spływały po opalonych ramionach. Biała, koronkowa sukienka,idealnie opinała jej już kobiece kształty. Zmieniła się. A ja nie mogłam patrzeć jak z roku na rok, stawała się kobietą. Nie mogłam iść z nią na bal maturalny. Nie mogłam plotkować na temat chłopaków, mojej szkoły. Brakowało mi jej przez ten cały czas. Nie czułam się dobrze, wiedząc że jej już przy mnie nie ma. Że nie przyjdzie do mnie kiedy będę jej potrzebować. 
Obejrzałam się dookoła siebie, by nie uronić przy niej ani jednej zbędnej łzy, choć wiem że ona pewnie wiedziała jak się czuję. Ona zawsze wiedziała.
Siedziałyśmy na czerwonym kocyku, którego frędzle łaskotały moje nagie stopy. Położony na trawie, dawał przyjemne ciepło. Tuż obok rząd równo posadzonych wrzosów, należących do moich ulubionych kwiatów. 
Ich fioletowe pączki, łagodnie unosiły się ku górze. Zielone łodyżki, powiewały na wietrze, a małe czerwone biedronki, chodzące w okół nich, kontynuowały swoje beztroskie życie.
Jednym ruchem dłoni, oderwałam jedną z łodyżek, przykładając ją do nosa, wciągnęłam wspaniały zapach kwiatu. 
Miley, cały czas z uśmiechem, obserwowała moje poczynania. Jakby cieszyła się wreszcie widząc mnie po tak długim czasie naszej rozłąki. 
Zbliżając do niej dłoń, włożyłam za jej ucho jedną łodyżkę, wrzosu.
Dalej patrzyłam w jej piękne oczy, które teraz nie zwracały na mnie uwagi. Jakby interesowały je coś innego. Nie spokojnie obejrzałam się za siebie. 
Z drzwi, pięknego białego domku, wyszły dwie łudząco znajome mi postaci. 
Kobieta i mężczyzna. Uśmiechnięci od ucha do ucha. Śmiejący się najprawdopodobniej z jakiegoś zdarzenia. 
Kobieta, dosyć wysoka, łagodnie idąca w naszą stronę. Piękne loki powiewały na wietrze, brązowe oczy, przysłaniały firany czarnych rzęs. Ciemna karnacja, idealnie pasowała do jej wyglądu. 
Mężczyzna, o głowę wyższy od pięknej kobiety. Śliczne niebieskie oczy, w których iskierki tańczyły według własnego układu. Lekko już siwawe włosy, sterczały na głowie, od nadmiaru żelu. Gardłowy śmiech wydobywający się z ust, był jak melodia, której nigdy nie chciałam zapomnieć. 
Nie zwracając już uwagi na bliźniaczkę, wstałam z miękkiego kocyka, zostawiając ją z ogrzewającym na małej polanie słońcem. 
Na początku, wolno,krok za krokiem zbliżałam się do znajomych mi osób. Zauważyli mnie. Teraz nie ma odwrotu. Stawiając coraz, pewniejsze, szybsze kroki na mojej twarzy pojawiały się coraz głębsze dołeczki. 
Zamrugałam kilka razy. Nie mogłam uwierzyć. Widziałam ich pięknie uśmiechnięte twarze. Słyszałam ich głosy. A teraz już czułam ich dotyk. Czułam ramiona matki, oplatające moje kruche ciało. Czułam pocałunek ojca, złożony na czole. 
Wtuliłam głowę w jej pierś. Zapach perfum, wdarł się w moje nozdrza. Nerwowo wciągałam i wypuszczałam powietrze, by dobrze zapamiętać sobie jej zapach. 
Spojrzałam na ojca, który z wyższością patrzył na moją twarz, posyłając mi uśmiech, którego jeszcze nie znałam. 
Jego dłoń, momentalnie odbiła się od mojego ramienia. 
Dokładnie obserwując jego kolejne ruchy,coraz bardziej się denerwowałam. 
Wyciągnął dłoń ku Mil, przywołując ją do siebie, jednym ruchem. Z jej twarzy zniknął piękny uśmiech. Z jej oczu, zniknęły iskierki. 
Wstała, otrzepując się z niewidzialnego kurzu. Podeszła do nas bliżej. Matka, zabrała ze mnie swoje ramiona.
- Zawsze będziemy przy tobie- do moich uszu dotarł szept mojej zmartwionej matki. Mrugnęłam po raz kolejny. Już ich nie było. Nie było ogródka. Nie było słońca. Wiatru. 
Jestem w domu. Zżółkłe ściany, zakurzona podłoga, okna pozaklejane porannymi gazetami. Nie ma ich. 
W moich oczach zebrały się łzy.
 Opierając się o ścianę, zjechałam po niej plecami, usadzając się pupą na podłodze. 
Zamknęłam oczy. Nie pamiętam ich. Nie czuję ich zapachu. Nie czuję ich dotyku. 
Otworzyłam je. 
Widzę jego. Zbliża się. Rzuca w moją stronę broń. 
Skonsternowana wstałam na równe nogi, wycierając słone łzy, znajdujące się na policzkach. 
Podniosłam broń, z twardej posadzki. Przekręciłam ją w dłoniach, kierując ją w stronę Malik'a. 
Szeroko otworzyłam oczy, kiedy on nagle pojawił się tuż obok mnie. Trzymał moją zmarzniętą dłoń. Jego oczy były smutne. Mięśnie szczęki zaciśnięte. 
- Wiem że będziesz dzięki temu szczęśliwa- uśmiechnął się nagle, gładząc moje białe knykcie- Strzelaj- wyszeptał do mojego ucha, kiedy ja dokładnie obserwując jego twarz, nie wiedziałam co zrobić. Chcę być szczęśliwa. Ale coś wewnątrz mnie nie chcę go stracić. Ja nie chcę go stracić. Czemu ?
Przycisnęłam do siebie spust. Hałas rozległ się po mieszkaniu. Jego ciało opadło na ziemie. Moje łzy zlewające się z szkarłatną cieczą. Przyłożenie broni do głowy. Ponowne przyciśnięcie spustu. Ciemność.

                                                                           *                                                                                           

Ciemność. Ohh.. Cóż to za nowość. Przecież zawsze mi gdzieś towarzyszy nie prawdaż?
Obracam się nie spokojnie na.. kanapie. Chwila, chwila.
Gwałtownie podnoszę głowę, rozpościerając swój zasięg widoku o wiele dalej niż przedtem. Księżyc zza odsłoniętego okna, dodawał blasku pokoju, w którym właśnie się znajdowałam. Dziękowałam mu za to że dzięki niemu mogę dokładnie obejrzeć całe pomieszczenie.
Ściany pokryte białą farbą, gdzie nie gdzie czarno-biała fotografia obramowana jedynie kawałkiem szkła. Stawiam stopy na brązowe panele. Nie przyjemne dreszcze rozchodzą się po ciele. Mimo to nie poddaję się i już chodząc, obserwuję każdą maleńką rzecz w tym pokoju. Na środku stało ogromne biurko. Równiusieńko poskładane arkusze, znajdowały się tuż obok, na małej szafeczce. Mogłam jednogłośnie stwierdzić że był to najprawdopodobniej gabinet. Łapię się za głowę, która dalej lekko pobolewała. Próbuję przypomnieć sobie choćby skrawki jakichkolwiek wydarzeń z przed mojego zaśnięcia, ale nie potrafię. Wiem że zbyt łatwo się poddaję, ale na pierwszym miejscu niestety, znajduję się moja nie zaskromiona ciekawość. Oglądam się za siebie. Księżyc przyświeca na mahoniowe drzwi z wbudowanymi kawałkami zamglonego szkła. Ciągnę za klamkę. Na szczęście nie są one zamknięte. Ostrożnie krok po kroczku, wychodzę z gabinetu, kierując się w stronę jaskrawego światła. Kto o tej porze jeszcze nie śpi? Wchodzę do salonu. Ogromny telewizor plazmowy, zajmuję całą powierzchnię kremowej ściany. Aktualnie obraz przedstawia scenę z jakiegoś meczu. W czarnych głośnikach, pobrzmiewają gwizdy sędziów, i pierwsza połowa dobiega końca. Następnie pojawiają się reklamy lekarstw na gardło. Nerwowe westchnięcie odwraca moją uwagę. Tuż obok na brązowej skórzanej kanapie, siedzi on. Malik. I wtedy wszystkie wydarzenia z poprzedniego dnia, oświecają mnie jak grom z jasnego nieba. Moja bogini, stoi przed piaskowym biurkiem,zbierając kolejny informacje by następnie powkładać je do odpowiednich szufladek.
Pocieram nerwowo ramiona. Co mam teraz zrobić?
Nagle Mulat wstaję ze swojego miejsca. Przeciąga się. Odwraca. I.. uśmiecha się, jakby właśnie zobaczył anioła. Z tego co widzę co dziennie w odbiciu to daleko mi do niego.
- Wstałaś.
- Mhm- mruczę, spuszczając wzrok na swoje splecione dłonie. Oh..Weź się w garść!
- Martwiłem się- podchodzi bliżej. Zamieram.
- Na prawdę nie było potrzeby, to tylko zwykłe zasłabnięcie.
- Casey, ty zemdlałaś- oświadcza surowo, jakby karcąco. Czemu? Co ja takiego zrobiłam? Boże jest taki irytujący, że mam ochotę dać mu kopniaka z pół obrotu.
- Mam tak czasami, to nic takiego,zresztą nie muszę ci się tłumaczyć.- krzyżuję ramiona na piersiach, przybierając pewniejszą postawę. Uśmiech znika z jego twarzy. Przeczesuję dłonią swoje czarne włosy.
- Tak, nie musisz- szepcze- dobrze ci się spało?- zmienia temat. Patrzę na niego skonsternowana. Czemu nie mogę tak po prostu sobie stąd pójść?
- Tak.
- Cóż, może chcesz coś do jedzenia?- jedzenie? Propozycja jest kusząca, ale nie.  Nie chcę tutaj zostawać. Chcę już wrócić do tej cholernej kawalerki.
- Umm.. Nie dziękuję- wzdycham- ja już chyba wrócę do domu.
- Nie możesz iść do domu- mówi jak gdyby nigdy nic. Stoję skonsternowana. Zakładam ramiona na piersiach i sama nie wierze w to co właśnie powiedział. To chyba jakiś głupi żart.
- A to niby czemu nie?
- Po pierwsze jest ciemno, po drugie wczoraj zemdlałaś w moim gabinecie, po trzecie powinnaś coś zjeść.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić- biorę z kanapy moją torebkę. Zarzucam ją na ramię, kiedy on postanawia jeszcze bardziej zbliżyć się do mojego ciała.
- Jestem twoim szefem, Casey- głaszcze mój policzek- A z tego co wiem powinno się wykonywać jego polecenia.
- Jeśli nie zauważyłeś to nie znajdujemy się w twoim biurze, jesteśmy po godzinach, a ty przetrzymujesz mnie tu wbrew mojej woli- syczę i sama jestem zdziwiona skąd wzięło się u mnie tyle odwagi.
- Nie zapominaj się- ostrzega. Prycham nie zadowolona, odpychając jego dłoń, która staję się coraz bardziej natarczywa. Odwracam się i rozpoczynam wędrówkę do samego wyjścia. Słyszę za sobą jego kroki. I powraca. Powraca strach. Czuję jego obecność. Jego gniew. To takie natarczywe uczucie. Próbuję je powstrzymać. Za wszelką cenę, ale nie potrafię. Przyspieszam kroku. Wręcz biegnę do drzwi. Ughh... To mieszkanie jest za duże.
Łapię za klamkę, ciągnę ją w dół i.. Jestem w ramionach wkurzonego Malik'a. Patrzę w jego jeszcze ciemniejsze oczy. Dokładnie obserwują moje piwne. Czuję się tak dziwnie. Dreszcze przechodzą przez całe moje ciało, kiedy przez kilka kolejnych minut stoimy zupełnie nie ruchomo. Zahipnotyzowana jego wzrokiem, nie potrafię wyrwać się z uścisku.
-Puść mnie- szepcze, kładąc dłoń na jego ramieniu.
-Nie jeśli dalej będziesz uciekać.
- Nie.Ucieknę.- syczę zdenerwowana, całą sytuacją. Moja bogini, właśnie kopie kukłę fałszywego Zayn'a w krocze. Taki piękny widok. Jego sobowtór wręcz wybija się w powietrzu. "Jestem z ciebie dumna" mówię jej w myślach.
Nagle dłonie Malik'a gdzieś znikają. A ja pozostaję sama w holu. Ciągnę za złotą klamkę, mimo że obiecałam że nie ucieknę.
- Zamknięte!- krzyczy, najprawdopodobniej z kuchni. Opieram się o nie plecami, i zjeżdżam siadając na zimnej posadzce. Nie mam zamiaru siedzieć z nim w kuchni. Nie mam zamiaru gdziekolwiek z nim siedzieć. Krzyżuję ramiona na piersiach. Siedzę jak naburmuszone dziecko z wydętą wargą. Ledwo powstrzymuję się od płaczu. Nie chcę tu być. W co ja się wpakowałam? Może jeszcze nie jestem gotowa na to wszystko? Na tą cholerną zemstę?
"Jesteś" szepcze podświadomość. Kręcę przecząco głową. Przynajmniej ty mnie nie okłamuj.
Przyciągam do siebie kolana. Zamykam oczy. I bujam się na pupie, jak kiedyś. Tylko że wtedy czułam ciepłe ramiona, otulające moje ciało. Teraz czuję tylko chłodny wiatr, wydobywający się z otwartego okna. Podnoszę głowę. Biorę torebkę w dłonie i przeszukuję ją dokładnie. Komórka leży na samym dnie. Łapię ją w dłoń i wystukuję numer telefonu.
- Słucham?- gruby głos, rozbrzmiewa w słuchawce.
- Siedzę w mieszkaniu Malik'a. Nie chcę mnie stąd wypuścić. Co mam robić?- szepczę, zerkając zza ściany, czy przypadkiem mnie nie obserwuję. Dalej krząta się w kuchni. Czyżby robił dla mnie śniadanie?
- Co teraz robisz?- pyta zdenerwowany.
- Siedzę pod drzwiami wyjściowymi. Są zamknięte.
- Co on robi?
- Umm.. robi mi śniadanie- jąkam się,kiedy widzę go z patelnią w ręku. Dopiero teraz zauważam że ma na sobie szare spodnie dresowe, jest w samych skarpetkach i białej opinającej jego mięśnie koszulce. Wygląda.. nieźle.
- Co mam robić?- powtarzam,kiedy słyszę nie znośny chichot wujka. Serio w takiej chwili?
- Szczerze mówiąc, nie wiem bo nigdy nie byłem w takiej sytuacji- śmieje się.
- Wujku doradź mi wreszcie co mam robić do jasnej cholery!- podnoszę lekko głos. Zerkam za ścianę. Kładzie naleśniki na talerz.
- Po prostu zachowuj się normalnie. Jakby nic się nie wydarzyło- wzdycha- Tylko nie rób niczego głupiego pamiętaj.
- Mhm- mruczę- muszę kończyć idzie tutaj.
- Okej, trzymaj się i pamiętaj- ohh.. nie teraz na to czas- Jeśli coś ci zrobi..-urywa, najwyraźniej się uspokajając- Pożałuję jeżeli jeden włosek spadnie z twojej główki, skarbie- rozłącza połączenie.
Chowam komórkę do torebki. Dalej bujając się na swojej pupie. Spuszczam głowę w dół, i wracam do poprzedniej czynności. Mam tylko nadzieję że nie usłyszał jak rozmawiam przez telefon. Zerkam na nadgarstek. Na szczęście. Tatuaż dalej zakryty. Teraz zaczynam żałować, że zrobiłam go sobie właśnie w tym miejscu. Bo oznacza to że przez cały pobyt tutaj muszę chodzić w bluzkach z długim rękawem.
Spoglądam na idącego ku mnie Mulata. Jego ruchy są tak doskonałe. On jest tak doskonały, tak przystojny że zaczynam być coraz bardziej nie śmiała. Nie mogę dłużej na niego patrzeć i opuszczam wzrok na swoje splecione ze sobą dłonie. I po raz kolejny zadaję sobie pytanie. Czemu ich zabił?
Przecież oni nie zasługiwali na taką śmierć. Tak samo jak ja nie zasługuję na szczęście. Nienawiść przedziera się przez moje myśli. Mam mętlik przez te szybkie zmiany nastrojów. Wszystko obarczam jego winą. Bo to w końcu on zmalował mi takie życie. Życie w ciągłej nie pewności. W ciągłym gniewie i strachu. Że wróci i po mnie. Że zabierze mi następną ważną część mojego życia.
Unoszę wzrok. Siada tuż przy moim boku. Jego zapach, jest taki odurzający.
- Zrobiłem śniadanie- oznajmia sucho, jakby nic go nie obchodziło.
- Nie chcę jeść- rzucam, jakby był winny całemu mojemu cierpieniu... Chwila, przecież jest.
Zakrywam dłońmi swoje oczy. Nie będę płakać. Na pewno nie przy nim.
- Casey- mówi groźnie- musisz coś jeść, jesteś strasznie chuda- ohh.. ciekawe dlaczego. Pragnę mu wygarnąć wszystko co  mi zrobił, ale wiem że gdybym teraz to powiedziała, skończyło by się to marnie.
- Nie wiem czy wiesz, ale kobietą nie mówi się takich rzeczy- prycham.
- Casey zjedz śniadanie- wstaję z podłogi, wyciągając ku mnie otwartą dłoń. Ignoruję go.
- Chyba nie chcesz żebym przyniósł tu jedzenie i sam cię nakarmił- odwracam głowę w drugą stronę, dalej go ignorując.
- Chodź- mówi przez zaciśnięte zęby. Nie zwracam na niego uwagi.- Casey! Chodź zjeść to śniadanie do jasnej cholery!- krzyczy. Podskakuję wystraszona. Patrzę w jego oczy. Są ciemne, wręcz czarne ze złości. Chwiejnie, wstaję z twardej posadzki. Ałć.. chyba mam na tyłku siniaki po tym bujaniu się.
- A-ale j..ja nie jestem głodna-jąkam się. Nagle ściska moją dłoń. Nic nie mówi. Jego knykcie robią się bielsze, kiedy coraz mocniej zaciska rękę na mojej. Jest wkurzony, i to bardzo. A ja boję się cokolwiek mu powiedzieć.
- Siadaj- rzuca, kiedy znajdujemy się w kuchni. Posłusznie wykonuję jego rozkaz.- To pierwszy i ostatni raz kiedy mi się sprzeciwiasz, tak?- kręcę głową potwierdzając jego słowa. Strasznie się boję- Powiedz!- krzyczy, kiedy nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów.
- Tak- szepcze, zupełnie zduszona jego gniewem. Stawia przede mną talerz z naleśnikami. Są ogromne i już wiem że nie zjem ich wszystkich.
- Kiedy przyjdę wszystko ma zostać zjedzone- wychodzi. A ja spoglądam ze strachem na talerz naleśników. Biorę w dłoń widelce. Nakładam na niego dosyć pokaźny kęs. Zatapiam w nim zęby. Moje kubki smakowe są w niebie. To na prawdę jest pyszne. Zjadam kolejne kawałki, i kiedy czuję pełność w żałądku, z powrotem zaglądam na talerz. Zostały jeszcze trzy. Rozglądam się po pomieszczeniu szukając śmietnika. I jest. Stoi dokładnie za blatem. Wstaję cicho z talerzem w dłoni. Oglądam się za siebie. Nie ma go. Otwieram pokrywę kubła i wyrzucam całą zawartość talerza. Kiedy jest już zupełnie pusty, ponownie wracam na skórzane krzesełko, czekając na Pana "Gównomnietoobchodziżeniechcęcisięjeść".
I jak na zawołanie wchodzi do pomieszczenia. Na szczęście już nie tak wkurzony jak przedtem. Spogląda na pusty talerz.
- Smakowało?- uśmiecha się.
- Umm.. bardzo-odwzajemniam uśmiech- która jest godzina?
- Siódma trzydzieści- wzdycha- Chyba pora zbierać się do pracy.- podaję mi dłoń. Nie, nie chcę czuć jego dotyku. Omijam go, podchodząc do wyjścia. Wzdycha ponownie, otwierając drzwi. Wychodzę i.. jesteśmy w windzie. Ahh..tak czyli znajdujemy się w jednym z tych nowoczesnych wieżowców. Wspaniale!
Opieram się czołem o zimne lustro. Zamykam oczy. Wnętrzności podchodzą mi do góry.
Bycie z nim sam, na sam w tak małym pomieszczeniu jest okropne. Dreszcze dalej przyszywają moje ciało. Spoglądam na niego. Stoi jak zwykle piękny.. Jezu, o czym ja myślę?
Odwracam od niego wzrok. Nie potrafię zbyt długo się na niego patrzeć. Czas w windzie straszliwie się dłuży. A ja nie potrafię znieść tego, że praktycznie ocieram się o jego ramię.

*

Łapię w dłonie kolejne segregatory. Układam je starannie na półeczkach z piaskowego drewna. Robię to odkąd przyjechałam z Zayn'em do pracy. Czyli nie całą godzinę. Siadam na wygodnym fotelu, kiedy do holu wchodzi jeden z gangu Malik'a. Harry Styles. I tuż za nim kolejny, Louis Tomlinson. Jeżeli dobrze zapamiętałam to właśnie on jest najlepszy w strzelaniu z broni.
Spuszczam głowę na kolejne papiery, leżące na blacie. Nie wiem czego one dotyczą i szczerze, nie bardzo mnie to interesuję. Wkładam je do niebieskiego segregatoru.
- Hej śliczna- zagaduję mnie lokowany pedancik. Wstaję jak gdyby nigdy nic, wyciągając ku niemu dłoń.
- Casey- uśmiecham się sztucznie. Tak po dłuższym czasie stwierdzam że to imię na prawdę mi się podoba- miło mi cię poznać...
- Harry- dokańcza za mnie, całując wierch mojej dłoni. No jakbym nie wiedziała. Opuszczam na chwilę jego wzrok, by zerknąć na wchodzącego do gabinetu Malik'a, bruneta.
Jak bardzo żałuję że nie ustawiłam tam wcześniej podsłuchu.- Jak mija ci pierwszy dzień w pracy?
- Umm.. Jestem tutaj zaledwie godzinę, ale jak na razie jest okej- kłamię.
- Cóż, mam nadzieję że będzie ci się tu mile pracowało- łokciem opiera się o moje biurko.
- Ty nie wchodzisz?- ciekawość bierze górę, i wreszcie zadaję mu pytanie. Zerka na zamglone drzwi.
- Najpierw miałem sprawdzić jak się sprawuję nowa sekretarka- puka palcem wskazującym o blat.
- Mhm- mruczę- i jak mi idzie?
- Jak na razie zrobiłaś na mnie bardzo dobre wrażenie- rumienię się, spuszczając głowę na dłonie. Czemu tak reaguję? Cóż lepsze to niż, usłyszenie jakiegokolwiek komplementu od Zayn'a.
- Zrobiłabyś nam kawy Casey?- pyta, łapiąc za srebrną klamkę drzwi.
- Mhm- mruczę nie zadowolona. Czy to w ogóle należy do moich obowiązków? Idę z głową spuszczoną na swoje stopy. Z drugiej strony, przynajmniej nie muszę po raz kolejny przekładać segregatorów z kąta w kąt.
Przechodzę obok aneksu kuchennego. Napełniam wodą czajnik, następnie stawiając go na gazówce. Przeszukuje każdą szafkę, końcowo znajdując słoik z kawą rozpuszczalną. Sypię po dwie łyżki na każdy z już wcześniej przygotowanych kubków. Czajnik piszczy, a ja zalewam wrzącą wodą kawę. Sypię na wierzch dwie łyżeczki cukru i stawiam na tacę trzy kubki. Ostrożnie wychodzę z kuchni, kierując się wprost do gabinetu Malik'a. Pukam trzy razy i otwieram drzwi. Ledwo niosę tą cholerną tackę, by nie wylać chociażby ani kropli ich kawy i nie usłyszę nawet dziękuję? Szczyt bezczelności.
- Bozia rączki dała, a kawę ja muszę robić- prycham- chociażby podziękowanie się usłyszało a tu nic- stawiam przed ich nosami tackę z napełnionymi kubkami i wychodzę tupiąc nerwowo nogami. Przechodzę w okół biurka. Siadam na fotel, i ponownie oddaję się układaniu segregatorów.

*

Nos mam w papierach, kiedy nagły trzask drzwi roznosi się po całym holu. Zerkam na zdenerwowanego Zayn'a. W ręku ma.. broń. Blednę, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Zabije mnie. Zabije mnie. Zabije mnie.
Zerka na mnie. Przystaję na chwilę. Boję się najgorszego. Jego oczy są wręcz czarne, a szczęka nerwowo zaciska swoje mięśnie.
- Możesz wrócić do domu wcześniej, Casey.
- A ty?- mamroczę nie zrozumiale.
- Muszę coś załatwić- odchodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. Zupełnie skonsternowana całą sytuacją, pośpiesznie zakładam na siebie czarny płaszczyk. Zabieram torebkę i wychodzę, zgaszając wszystkie światła.
Ciekawość nie daję mi ani chwili spokoju. Kolejny pytania przelewają się w moich myślach. Co się dzieję?
Wychodzę z ogromnego wieżowca. Dwa dni a tyle się wydarzyło. To zdecydowanie za dużo. A ja potrzebuję jedynie odpoczynku. Walnięcia się twarzą w puchatą poduszkę. By ponownie spotkać się z moją utęsknioną ciemnością.

----------------------
Od Autorki:
Cóż na początku chciałabym poinformować, iż całkowicie nie miałam weny do tego rozdziału, dlatego tak późno go dodaję. Następny, szczerze sama nie wiem kiedy się pojawi :) To zależy od mojej zrytej główki, która teraz zbytnio nie pała do mnie pomocą.
Daję wam tym razem samą Riley, więc zacieszać mordeczki XDD


No i jeszcze tak na końcu, jeśli chcecie się ze mną skontaktować, czy o coś zapytać to piszcie
 na moje gg- 48837942
lub pocztę- darcy.clark@o2.pl
To chyba wszystko. Więc do następnego, mojego misiaki! <3
PS. Dziękuję za ostatnie komentarze ;)


czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział pierwszy

Uniosłam w górę powieki.
Rzeczywistość. Mała kawalerka, w centrum miasta. Sypialnia. Łóżko. Miękka poduszka, ułożona pod głową. Ból. Tak. Powróciło. I po co mi było kolejne wspominanie? Nie będzie mi prościej zapomnieć, jeśli będę to sobie wciąż wypominać. Że ich nie uratowałam kiedy przyszedł na to czas ? Ale co miałam zrobić ? Morderca, był o wiele silniejszy, bardziej doświadczony niż ja. Więc nic nie mogłabym zrobić. Bez sensownie posłuchałam wtedy swojej podświadomości.
"Żałujesz?" spytała, krzyżując ręce na piersi, tupiąc beznadziejnie swoją stopą. Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję. Byłabym wtedy z nimi, i nie musiałabym się co dziennie z tobą użerać. Odgryzłam się, kiedy ona postanowiła tak po prostu usiąść i mnie zignorować. Okej zachowuj się jak dziecko.
Przeturlałam się po miękkim materacu, łapiąc w dłoń wibrujący telefon. Nacisnęłam zielony guzik, kiedy muzyka postanowiła dopiero w tej chwili poinformować mnie o połączeniu.
- Słucham ?
- Riley?- spytał nie pewnie, wujek Stan.
- Nie, święty Joachim wiesz- przewróciłam oczyma.
- Udam że tego nie słyszałem- przerwał na moment -Cóż dzwonię do ciebie w sprawie dzisiejszego spotkania z Malik'iem.
- Nie, wcale o nim nie zapomniałam, jeśli o to chodzi- przewróciłam się na brzuch, podpierając głowę o nadgarstek.
- Zdaję sobie z tego sprawę- burknął- nie przedłużając rozmowy, bo nie mam za dużo czasu na przemądrzałe rozmowy z tobą, chciałbym powiedzieć ci o paru rzeczach, o których musisz pamiętać
- Masz jakiś dziwny ton, czy coś się stało ?- zaniepokoiłam się.
- Wiedziałem, że nie będzie tak łatwo- mruknął do siebie- No mamy parę problemów, z kilkoma ludźmi.
- Jakimi ludźmi ?- zaczęłam, swoje przesłuchanie.
- Z naszego gangu -westchnął- cóż postanowili się nam sprzeciwić, i mamy taką jakby wojnę domową.
- Czemu nic o tym nie wiedziałam?- przeczesałam swoje brązowe loki, ciągnąc za ich rozdwojone końcówki.
- Bo to na prawdę nie jest nic poważnego, zajęliśmy się już tą sprawą.
- Cóż, mam nadzieję że wszyscy dostali to na co sobie zasłużyli.
- Jakby inaczej- zaśmiał się- Cóż, może przejdźmy już do konkretów, bo na prawdę czas mnie nagli- zmieniłam swoją pozycję,przewracając się na plecy. Przyciągnęłam do siebie kolana, dłońmi, pocierając je, z góry na dół.
-Więc-zaczął- nie możesz się spóźnić na to spotkanie, Malik ma obsesje na punkcie punktualności- westchnął- Teraz masz się przedstawiać jako Casey Duncan, nie zapomnij- zaznaczył- ukrywaj swój tatuaż i najważniejsze- mocniej, przyłożyłam do ucha słuchawkę- bądź ostrożna, to przebiegły drań.
- W to akurat nie wątpię- wstałam z miękkiego łóżka. Światło słońca, łagodnie oświetlało całe pomieszczenie. Zbliżyłam się do okna. Samochody, jeździły po ruchliwej ulicy, Londynu. Ludzie jak mrówki, spieszyli się do swoich domów, by zjeść obiad ze swoimi rodzinami. Godzina popołudniowa, to najgorsza co do przejścia przez jakąkolwiek ulicę, czy przejechania gdziekolwiek samochodem. Wszędzie były korki, więc kierowcy natarczywie trąbili na samych siebie, choć nie była to wcale ich wina.
-Przepraszam cię Riley, ale od kiedy wyjechałaś mam o wiele więcej roboty, bo nie wszyscy radzą sobie bez ciebie.
- Okej.- westchnęłam- to na razie.
-Pa-rzucił, rozłączając połączenie.
Przekręciłam telefon w rękach, następnie odkładając go na mały stoliczek. Podeszłam do szafy, kolejno oglądając każde z poszczególnych ubrań.
Wzięłam w ręce białą koszulę i jedyną ołówkową spódnicę z wyższym stanem. Przełożyłam przez swoje włosy białą gumkę, związując je w koński ogon. Następnie powoli, ściągając z siebie każde ubranie, rzuciłam je gdzieś w kąt mojej sypialni.
Wolno przełożyłam przez głowę, swoją koszulę. Zapięłam ją do samej szyi, nie pozostawiając ani jednego guziczka.
Biorąc spódnicę w ręce, przeciągnęłam ją przez nogi, wkładając w nią koszulę.
Obejrzałam się w lustrze. Ughh, wyglądam tak samo jak zwykle... strasznie.
Włosy, suche, przy końcach rozdwojone. Skóra blada. Oczy, ciemne bez wyrazu. Tam gdzie powinny znajdować się cycki, ich brak. Widać jedynie odstający od nich o wiele za duży stanik. Żebra, wychodzące przez cienką skórę. Za chuda... Za niska... Za brzydka.
Moja bogini, mrucząca coś pod nosem z niezadowolenia. Siedząca na małej pufce. Ignoruję ją bo wiem że robi to specjalnie, po to by mnie zdenerwować.
Wyszłam z sypialni, biorąc ze sobą już spakowaną torebkę. Zaciągnęłam mocno długi rękaw koszuli, zakrywając czarny krzyżyk na nadgarstku-mój znak-, który muszę ukrywać, by nie odkryto mojej prawdziwej tożsamości.
Zakładam na stopy czarne szpilki. Otulam ramiona ciepłym płaszczykiem. Wychodzę, z trzaskiem zamykając za sobą drewniane drzwi.
"To zaczynamy zabawę" uśmiechnęła się moja prześladowczyni. Pierwszy raz się z nią zgadzam.

                                                                     *

Wiercąc się na dość nie wygodnym krześle, niezgrabnie poprawiłam swoją koszulę, która teraz gniotła się pod uciskiem spódnicy. Rozglądnęłam się po ogromnym korytarzu. W okół mnie usadzone na swoich zgrabnych siedzeniach, blondynki. Każda z nich z wdziękiem siedząc na miejscach, wypinały swoje piersi, nadając im większych rozmiarów. Twarze z wyższością uniesione ku górze. Dziwiłam się że nie razi ich jaskrawe światło halogenów, równo utwierdzonych w suficie.
Każda z pewnością mogła by zostać modelką. Z taką figurą ? Z takim wyglądem ? Boże co ja tutaj robiłam? Nie pasuję do otaczającego mnie towarzystwa. Piękne, boginię siedzą zgrabnie na krzesełkach, wśród jednej wybrakowanej dziewczyny.
poleciła moja wewnętrzna bogini, z irytacją przewracając strony jakiegoś magazynu. Posłuchałam jej.
Uniosłam głowę ku górze, przymrużając przy tym oczy. Wypięłam swoje małe piersi do przodu. Zarzuciłam ciemne loki za plecy. Przełożyłam nogę na nogę. Mimo to i tak nie wyglądałam jak one. Próbowałam udawać że wszystko w porządku a przecież nie było. Spojrzałam na swoje dłonie. Czemu nie mogę być taka jak one?
Brytyjska krew ojca, i hiszpańska krew matki, dała im dwie córki. Jedną wyniosłą, pewną siebie, piękną jak inne kobiety tutaj. I drugą, nie śmiałą, pogrążoną przez całe życie w swoich myślach, która niczym nie mogła się równać do swojej zmarłej siostry. Blada skóra, małe piersi, schowane za o wiele większym czarnym stanikiem, wystające z pod skóry kości, piwne aż wręcz czarne oczy, i czekoladowe loki sięgające do pasa. Moja bogini, teraz kręciła swoją głową, zakrywając dłońmi swoją twarz. Tym razem ją ignoruję, choć wiem że irytuje ją kiedy, myślę o sobie jak o największej brzydocie.
Niesforny kosmyk, łaskotał mój zadziorny nos. Ruchem ręki, ponownie założyłam go za ucho, kiedy moją uwagę nagle przykuła kolejna blondynka wychodząca z gabinetu Malik'a. Tuż za nią wysoki postawny brunet, o piwnych nie posiadających zupełnie żadnych emocji tęczówkach. Liam Payne. Jeden z najważniejszych osobistości tego gangu. W dłoniach, na niebieskiej podstawce, miał kilka kartek papieru. Znajdowały się tam wypisane tłustym drukiem imiona i nazwiska każdej z kandydatek. Dźwięk windy rozszedł się po holu, zwracając uwagę każdego na zdenerwowaną blondynkę. Liam także na nią spojrzał, mierząc ją od stóp do głów. Zmarszczka ukazała się między jej wypielęgnowanymi brwiami. Teraz unosząc dłoń, wystawiła swojego środkowego palca, w stronę chłopaka. Zachichotałam pod nosem, kiedy blondynka zniknęła za metalowymi drzwiami windy. Brunet pokręcił głową, cicho wzdychając. Przewrócił kilka zapisanych stron, szukając kolejnego nazwiska.
- Casey Duncan- wypowiedział oschło- twoja kolej- skierował dłoń w stronę otwartych drzwi. Wstałam, zarzucając przez ramię swoją skórzaną torebkę. Wolnymi krokami, kierowałam się w stronę gabinetu Malik'a. Zawroty głowy, dały o sobie znać, kiedy zrozumiałam że jestem w jednym pomieszczeniu. Sam na sam. Z Zayn'em Malik'iem. Mój oddech przyśpieszył. Bicie serca przybrało na sile.
Stałam na środku nowoczesnego gabinetu. Białe ściany, czarne kafelki, w których mogłam się przejrzeć. Ogromne okna, z pięknym widokiem na ruchliwy Londyn. Tuż przy nim czarne biurko, za którym tyłem do mnie postawiony był skórzany fotel.
Odchrząknęłam, potwierdzając swoją obecność. Fotel obrócił się. A ku moim oczom ukazał się przystojny mężczyzna. Czarne włosy, uniesione do góry w czystym nie ładzie. Piwne, aż wręcz czarne oczy wydawały się zupełnie skoncentrowane na mojej osobie. Przegryzał swoją dolną, różaną wargę, wypalając mi dziurę w ciele, swoim wzrokiem. Ohh... Co ja tutaj właściwie robię ? Ahh, tak rozmowa kwalifikacyjna. Z nie chęci posłałam Malik'owi śliczny uśmiech, by udać choć trochę podekscytowaną. Choć tak na prawdę w środku, szalała gorączkowa walka z uczuciami.
Człowiek, którego nienawidzę, właśnie wstawał ze swojego czarnego fotelu, zbliżając się do mojego skonsternowanego ciała. Zawroty głowy, przybrały na silę, ledwo powstrzymywałam się od niechybnego upadku na podłogę. Podszedł bliżej, wyciągając ku mnie swoją dłoń.
- Zayn- przedstawił się. Z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, objęłam lekko jego ogromną dłoń. Dreszcze rozpętały piekło wewnątrz mego ciała. Zaczynając od koniuszków palców docierając do samych stóp i z powrotem. Zawroty głowy przybrały na sile. Czy tylko ja przeżywałam to wewnętrzne piekło ?
- Casey- mruknęłam, patrząc na twarz nie przyjaciela. Wydawał się spokojny. Zresztą czego mogłam się spodziewać ? Czego miał się bać ? Był mordercą. Był szefem jednego z największych gangów w Londynie. Perfidnie zajął miejsce naszego, o którym pewnie teraz myśli że dostatecznie go zniszczył. Cóż wystarczyło tylko wyjechać do Los Angeles by o nas zapomnieli. By on o nas zapomniał, i nie musiał zabić kolejnej części gangu Dixon.
- Usiądźmy- wskazał dłonią na skórzaną kanapę. Przystąpiłam na jego rozkaz, i teraz siedziałam już wygodnie na czarnych poduszkach. Rozglądałam się po kolei, po każdym zakątku gabinetu, kończąc niestety na jego brązowych oczach. Lustrowały mnie z taką zaciekłością, jakby chciały cokolwiek ze mnie wyciągnąć. Spuściłam wzrok. Nie chcę już na niego patrzeć. Strach coraz bardziej opanowuję mój umysł. Niesforny kosmyk czekoladowych włosów, powiódł na moją twarz. Podniosłam dłoń, by ponownie zaciągnąć go za moje ucho, ale on zdążył mnie uprzedzić. Swoimi dwoma palcami, złapał lekko za mój kosmyk przenosząc go za moje ucho. Odrywając od nich palce, opuszkami palców przejechał po nim. Kolejna fala dreszczy.
- Masz CV, Casey ?- spytał, swoim grubym głosem, tak.. mrocznie, a mimo to strasznie pociągająco. Zarumieniłam się, spuszczając głowę w swoją czarną torebkę. Czemu on tak mnie onieśmiela ? Powinnam go nienawidzieć, rzucać mu groźne spojrzenia, a tymczasem rumienie się na każde jego wypowiedziane słowo. Złapałam za białą teczkę, widniejącą na samym dnie sporej torebki. Wyciągnęłam ją, dalej się rumieniąc, podałam w jego dłonie, starając się by nasze skóry ponownie się ze sobą nie zetknęły. Wziął w dłonie białą teczkę, wciąż na mnie spoglądając. Ukryłam oczy za swoimi czekoladowymi lokami. Nie chcę by na mnie patrzył.
- Proszę cię Casey, odgarnij swoje włosy- westchnął- bo chciałbym widzieć twoją piękną twarz- spuścił wzrok, otwierając CV, a mnie wprost zamurowało. Teraz ja, skonsternowana dokładnie obserwowałam każdy jego ruch, kiedy on przeglądał każdą nieskazitelnie białą karteczkę. Dreszcze na plecach wróciły, mimo że teraz mnie nie dotknął. Wspaniale! Reaguję tak także na jego komplementy ?
Przewróciłam oczyma, kiedy moja bogini, także postanowiła się zarumienić. Myślałam że choć ona pozostanie, tą samą twardą suką.
- Umm..-mruknęłam- i jak ?- podniosłam głos, czego nawet nie planowałam. Moja pewność siebie, odeszła w zapomnienie.. Jeżeli ją w ogóle kiedyś miałam.
- Cóż, mogę powiedzieć że te CV jest na prawdę, jednym z lepszych jakich widziałem, Casey- stwierdził, szukając czegoś na jednej ze stron- Znasz aż cztery języki obce!- uniósł głos z podziwem- Nie pozostaję mi nic innego jak cię przyjąć.- spojrzałam na niego z uniesionymi do samej góry powiekami. Byłam wręcz zdziwiona, przebiegiem tego spotkania. Nic nie mówiłam, nie opowiadałam.. wystarczyło dać mu sfałszowane świstki papieru by przyjął cię na najzwyklejszą posadę jego asystentki.- Widzimy się jutro o ósmej, tak ?- uśmiechnął się zadziornie, przenosząc dłoń na moje odkryte udo. Kolejne zawroty głowy, dotarły do mnie jak fala uderzeniowa. Oddech ugrzązł w gardle, nie pozostawiając mi ani trochę potrzebnego tlenu. Purpura wstąpiła na moją twarz, wzmacniając swoją barwę. Przymknęłam powieki, kiedy nadszedł czas odejścia w inny świat. Padłam w ramiona mordercy. Dreszcze na plecach, potęgowały swoją siłę. Nie słyszałam zupełnie nic. Ale przynajmniej mogłam czuć, przez chociażby kilka chwil.
Oplótł mnie swoimi ciepłymi ramionami. Nie czułam stałego gruntu. Ja latam? Ohh.. Jak bardzo chciałabym latać ! Uśmiechnęłam się do ciemności, za to ona jeszcze bardziej opatuliła mnie swoimi ramionami, odwdzięczając się w ten sposób. Wyciągnęłam do niej dłoń. Nie dotknęła mnie. Nie mogła. Nie mogłam czuć, widzieć ani słyszeć ciemności, za co jej dziękowałam. Za to że w tak prosty sposób mogłam zapomnieć choć na chwilę o otaczającym mnie bólu. Tak miło, tak przyjemnie, czuć zapomnienie. Czuć nicość w swoim umyśle. Zatapiając się coraz bardziej w tym niczym, płynęłam wgłąb bezkresnej otchłani mojego szczęścia.  

                  --------------------
Od Autorki :
Zanim zacznę to, mam wam coś do powiedzenia :
PRZEPRASZAM
Za to że tak długo nie dodałam rozdziału i oczywiście za te cholerne błędy ;/ 
W pierwszym rozdziale (który jakoś,nwm nie podoba mi się) dowiadujemy się już większości rzeczy o Riley, jaka jest i wgl. Jeżeli mam zapowiedzieć jaki będzie rozdział 2, to powiem (a raczej napiszę) że będzie się w nim o wiele, wiele, wiele więcej działo ;D . Kończąc, chciałabym pozdrowić wszystkie moje czytelniczki !<3
CZYTASZ=KOMENTUJESZ  ( ja jebie z tego równiania looolz, mimo to i tak go używam) Ahh, no i macie jeszcze tutaj na końcu Zayn'a i Riley ! :***






czwartek, 31 października 2013

Prolog

Osłaniam powiekami swoje oczy, ale nie widzę ciemności.
Chowam głowę pod poduchę, by zagłuszyć strzały wydobywające się z mojej głowy.
Nie pomaga. Nie zapomnę. Tak się nie da.
Po raz kolejny otwieram oczy i widzę swoją rzeczywistość. Mała kawalerka, zagracona najróżniejszymi rzeczami, przypominającymi o mojej przeszłości.
Zapach stęchlizny, który wręcz odzwierciedla taki sam klimat jak w tamtym, bardzo dobrze mi znanym miejscu.
Ponowne zamknięcie powiek. Powrót do przeszłości.

"- Nie ruszajcie się ani na krok, macie siedzieć tutaj cicho- kolejne rozkazy matki wydobywały się z jej krwistoczerwonych ust.- Nawet jeśli usłyszycie jakiekolwiek niepokojące odgłosy, zrozumiano ?- spytała coraz szczelniej przykrywając nas nieskazitelnie białą pierzyną, której kolejne warstwy dostarczały nam coraz mniejszy dopływ powietrza.
- Miley, Riley pamiętajcie że ja i ojciec bardzo was kochamy- ucałowała zmarszczone ze strachu czoło mojej bliźniaczki, by następnie przenieść swoje pełne usta na moje.
Czując ciepły dotyk jej ust mimowolnie zamknęłam oczy, ciesząc się każdą chwilą tego pełnego miłości gestu.
Ponownie otworzyłam oczy. Ciemność, towarzysząca nam zamkniętym w drewnianej szafie.
Nerwowo kilkoma ruchami rąk, próbowałam odnaleźć dłoń Miley.
Uradowana, nagłym przypływem pozytywnej energii zrozumiałam że ją odnalazłam.
Dalej siedziała tuż obok mnie. Czułam ją, czułam jej obecność, ale jej nie widziałam.
Kilka potężnych dźwięków wydobywających się z salonu, rozprzestrzeniło się po całym domu, docierając również i do zamkniętej z nami w środku szafy.
Podskoczyłam z przerażenia, coraz bardziej łapiąc przez buzię czyste powietrze.
Przymrużyłam oczy, kiedy jasne światło niespodziewanie mnie oślepiło.
- Gdzie idziesz ? Mama nie pozwoliła nam wychodzić- wyszeptałam najciszej jak tylko potrafiłam, by przywołać swoją siostrę ponownie do wnętrza szafy.
- Daj spokój Ri, idę tylko sprawdzić co się stało- przewróciła oczyma, splatając ramiona na piersi- zaraz wrócę,obiecuję- wyszeptała, na palcach wychodząc z naszej sypialni.
Nie śmiało, zamknęłam drzwi szafy ponownie przykrywając się toną białych kołder.
Po raz kolejny przymknęłam powieki, kładąc dłoń na miękkim materiale, oczekując na ponowny przypływ pozytywnej energii wydobywającej się z Mil.
Mój spokój przerwały ponowne dźwięki, które w oka mgnieniu doniosły co się tam dzieję.
Mimo to nie wyszłam. Nie przerwałam tego. Nie przekonałam jej by choć ona została ze mną. Moja wina. Moja wina. Moja wina.
Ponownie otworzyłam powieki.
- Chodźmy- usłyszałam, kiedy kilkakrotnie mrugając oczami  próbowałam przyzwyczaić się do światła, jakie w tamtym czasie mnie oślepiało.
- Gdzie mama ? Gdzie tata ? Gdzie Miley ?- trzy pytania kolejno wydobyły się z moich ust, jakby już zapisane w mojej podświadomości miały automatycznie po rozpoczęciu kolejnego dnia uciec ku upragnionej wolności.
- Słuchaj Riley, teraz musisz zamieszkać ze mną- po raz kolejny kilkakrotnie mrugnęłam, tym samym uświadamiając sobie kim był mój rozmówca.
- Ale gdzie oni są ?- nie dawałam za wygraną, chciałam znać prawdę, którą miał mi za chwilę powiedzieć. Mimo iż miałaby być ona najgorszą rzeczą w moim życiu, ciekawość kazała mi się nie poddawać
- Riley- zaczął- oni.. nie żyją na prawdę bardzo mi przykro- wujek Stan wypowiedział kolejno każde ze słów, potwierdzając tym samym moje wątpliwości.
Więc teraz mam żyć bez nich ? Mam pogodzić się z tym że ich już nie ma ?
Nie potrafię..."

                                                          -----------------------------
                             Od Autorki:

Hej :)
To ja Darcy, która od nie dawna postanowiła sobie napisać opowiadanie o Zayn'ie. Która myśli sobie że ktoś wgl będzie to czytać (żal mi jej). Która jest zwykłą nastolatką, najwyraźniej nudzącą się swoim co dziennym życiem. Taka tam głupawa dziecina (lool XDD)
Więc nie przedłużając, to jest prolog do mojego pierwszego opowiadania.. Mam nadzieję że wam się spodoba (nadziej matką głupich, więc także i moja :D).. No i żem to wszystko, bo już zdecydowanie zbyt dużo tutaj napisałam. Jeżeli kogoś to wgl "zainteresuję" to pierwszy rozdział pojawi się. Hmmm... w następnym tygodniu w środe ? Czwartek ? Db nwm -.-
Końcowo życzę miłego czytania, ludzią którzy jednak będą chcieli to czytać XDD
(Ahh, no i kursywa to retrospekcja ;p).