sobota, 22 lutego 2014

Urlop Regeneracyjny

Przykro mi to mówić (pisać), ale przechodzę na- według mnie zasłużony urlop. Prowadzenie dwóch blogów na raz, strasznie mnie męczy, na pisanie rozdziałów trzeba mieć czas, a ja niestety tego czasu nie mam i przez to zaniedbuję swoje obowiązki.
Mam nadzieję że nie macie mi tego za złe, i kiedy tutaj wrócę dalej będzie tyle samo czytelników.
Całusy! :*


środa, 19 lutego 2014

Rozdział jedenasty

Wybiła dokładnie piętnasta kiedy po obiedzie zrobionym przez Zayn'a, on zaproponował mi spontanicznie, wyjazd gdzieś gdzie wreszcie będę mogła odpocząć. Początkowo ta propozycja wydała mi się nieco dziwna i niepokojąca, jednak podsumowując wszystkie za i przeciw zgodziłam się. Lecz po jakimś czasie kiedy usłyszałam że mam spakować swoje rzeczy, całkiem się zdziwiłam. Próbowałam wypytywać Zayn'a po co, gdzie mnie właściwie zabiera, jednak on nie chciał zdradzić mi swojej "tajemnicy".
Mój niepokój był tak silny, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć, przez co popadałam w niemały dyskomfort. Każda z myśli jakie mi się nasuwała, wydawała mi się na prawdę prawdopodobna choć w rzeczywistości, pewnie bym ją taką nie nazwała.
Zayn wbiegł do mojego pokoju, jak opętany, dysząc z wysiłku, jakby przebiegł co najmniej dziesięć kilometrów,kiedy ja byłam już w połowie pakowania.
- Gotowa?- pyta z ogromnym uśmiechem na twarzy, wyrzucając ramiona w górę.
Odwracam się przodem do niego zupełnie skonsternowana jego zachowaniem, wciąż trzymając w ręku złożoną w kostkę koszulkę.
- Jestem w trakcie pakowania, Zayn.- wyjaśniam z irytacją rzucając koszulkę do torby.
Mulat z zawzięciem bierze w ramiona wszystkie ubrania, następnie wrzucając je szybko do torby, ledwo zapina zamek błyskawiczny.
- Tak się tego nie robi- pouczam go, wystawiając palec wskazujący, jak matka karcąca swoje dziecko.
- Nie ma czasu!- krzyczy, zarzucając na ramię torbę. Biegnąc oplata dłonią mój nadgarstek, kiedy stoję z jedną dłonią trzymaną na biodrze.
Zrywam się mimowolnie do szybkiego biegu, nie mając nawet założonych na stopach butów.
Szaleńczo zbiegamy po betonowych schodach. Zimno po każdym zetknięciu mojej stopy z podłożem, daję o sobie nie mały znak.
Kiedy dobiegamy do samochodu, Zayn bez żadnych skrupułów wpycha mnie do środka, zatrzaskując z hukiem drzwi.
Dopiero wtedy mogę założyć na stopy swoje trampki, bez ciągłego mówienia nad uchem "Szybciej".
W końcu Zayn obiega auto i odpalając je wyjeżdża z garażu z piskiem opon. Jestem zupełnie skonsternowana jego zachowaniem. Dokąd mu się śpieszy?
Mam ochotę oto zapytać, jednak wiem jaka będzie jego odpowiedź.
Pierwszy raz widzę Zayn'a, tak podekscytowanego. Tak cieszącego się z tego co właśnie robi. Na jego twarzy wciąż ukazuje się piękny uśmiech, który rozświetla jakieś światełko nadziei na to że Zayn jest dobry.
- Zayn? -mówię pytająco.
- Co?- przekręca kierownicę w prawą stronę by skręcić.
- Mogę się Ciebie o coś zapytać?
- Oczywiście- śmieję się wesoło.
- Co w ogóle skłoniło Cię do założenia gangu?- pytam z szczerą ciekawością. Wciąż nie mogę się w tym połapać. Jak taki chłopak jak on, może mieć gang? Kiedyś wydawało mi się że jest zwykłym człowiekiem bez serca, jednak musiałam go bliżej poznać by zobaczyć, jaki jest na prawdę.
- Dużo by opowiadać- odpowiada wymijająco, jakby nie chciał opowiadać o swojej przeszłości.
- Mam czas.- lekceważę jego zagrywkę. Zayn wzdycha z irytacją. Przez krótką chwilę wstrzymuje oddech w płucach.
- To zaczęło się odkąd skończyłem piętnaście lat i zaczął się mój okres buntu- wzrusza ramionami, jakby go to w ogóle nie obchodziło- Byłem dobrym i grzecznym chłopcem, słuchającym swoich rodziców,jednak wszystko się zmieniło gdy wpadłem w złe jak dla moich rodziców towarzystwo- opowiada coraz bardziej przejmując się tym co mówi- Podobało mi się sprzeciwianie rodzicom. Czułem ogromną adrenalinę, i nie chciałem przestać jej czuć. Chciałem by wciąż była. Przez co wpadłem w nałogi. Alkohol, narkotyki. To wszystko ich denerwowało, a ja robiłem wszystko by udowodnić im że nigdy nie byłem taki za kogo mnie uważali.- jego mięśnie nagle się napięły- W końcu nie wytrzymali i wyrzucili mnie. Tak po prostu. Zostawili mnie na pastwę losu. Wstydzili się mnie. Przestali mnie kochać. Przestali kochać swoje dziecko.- głos lekko mu się załamywał- A ja już jako szesnastolatek musiałem radzić sobie sam. Na początku żebrałem. Żebrałem by uzbierać pieniądze, na wyjazd do Londynu. I w końcu mi się udało. A tam poszło już z górki. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.- wzdycha, by uspokoić swoje nerwy- To chyba wszystko- uśmiecha się pokrzepiająco, jednak jego oczy wciąż pozostają smutne. Dziwię się kiedy wyobrażam sobie w nich szesnastolatka, pozostawionego samego na pastwę losu.
Próbowałam sobie wszystko poukładać. Próbowałam znaleźć choćby jeden dobry powód na to by usprawiedliwić rodziców Zayn'a, jednak nie potrafiłam.
Moi rodzice kochali mnie nad życie, i nawet jeśli sprawiałabym im kłopoty, oni nie pozostawili by mnie samą. Nie wyrzucili by mnie z domu, jak nic nie wartą rzecz.
Dziecko zawsze powinno być na pierwszym miejscu w życiu rodzica, jednak zauważyłam że u jego rodziców tak nie było.
Postanowili tak po prostu zapomnieć o swoim synu, ponieważ nie wypełniał ich wymogów, i chyba to najbardziej mnie przeraziło. Jak oni mogli?
Kiedy Mulat kładzie dłoń na swoim fotelu, ja obejmuje go swoją. Wplatam palce w jego, by dodać mu trochę pozytywnej energii. Zayn odwrócił się niespodziewanie i posłał mi najpiękniejszy uśmiech jaki tylko mogłam zobaczyć.
Zarumieniłam się, na sam widok jego radosnej twarzy. Nie potrafiłam przez dłuższy czas, patrzeć mu prosto w oczy.
- Kiedy dojedziemy?- zmieniłam temat, kiedy uważałam za niezręczne siedzieć w ciągłej ciszy.
- Za jakieś dwie, trzy godziny- mówi z powagą, kiedy ja wciąż trzymam kurczowo jego dłoń.
- A powiesz mi w końcu gdzie się wybieramy?- pytam natarczywie.
- Mówiłem, to niespodzianka!- wyjaśnia z entuzjazmem, w ogóle nie denerwując się tym że wciąż pytam go o jedno i to samo.
- To powiedz mi chociaż czemu kazałeś mi się spakować? Zostaniemy tam na kilka dni?
- Tak- kręci głową, jakby upewniając się że to wszystko jest prawdą. Jednak ja wciąż pozostaję w ogromnym niepokoju.
Bo co jeśli to jest jakaś zasadzka? Że dowiedział się kim na prawdę jestem? Co chcę zrobić? A właściwie co chciałam zrobić?
Przez ostatni czas, myślę o nim zupełnie inaczej. Jest dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela. Choć wiem że to dziwne, tak jest. I nie mogę się pozbyć tego uczucia, które wciąż gdzieś tam we mnie błądzi. Kurczę! To za trudne!
Nie mogę go zabić. Ostrzegałam wuja. Chciałam wrócić do domu. Wiedziałam że nie jestem na to gotowa. Wiedziałam że nie będę miała tyle odwagi by to zrobić. By pozbawić go życia, jak on mnie szczęścia.
Opieram się głową o jego ramię. Przymykam lekko oczy.
- Będziesz spać?- pyta z ciekawością.
- Mhm- mruczę, kiedy znuża mnie sen. A obraz Zayn'a w ciemności pozostaję jedynie tajemnicą.

________________________
Od Autorki:
W sumie miałam dodać gdzieś tak na weekend, ale tak wyszło, że czytając wasze komentarz, dostałam nagłego kopa. Dziękuję wam bardzo. Miłego czytanie, życzę! <3

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział dziesiąty

Nic nie wychodzi mi dobrze. Odkąd przyjechałam tutaj by zniszczyć Zayn'a, wszystko się pozmieniało. Wydarzyło się tak wiele rzeczy, że dawna Riley, zniknęła gdzieś pod twardą powłoką Casey. Nie jestem już tą samą osobą, po pobiciu przez Zayn'a, i gwałcie Stan'a. A teraz jeszcze coś, lub ktoś zagraża mojemu życiu, a ja muszę zniszczyć powłokę by znaleźć błąkającą się w ciemnościach Riley.
Muszę robić wszystko by skorupa została zniszczona. Ale co mam poświęcić by to zrobić?
Casey jest nieśmiałą dziewczyną, próbującą choć trochę upodobnić się do Riley, która potrafi o wiele lepiej ukrywać swoje niedoskonałości.
Po telefonie Zayn'a od razu- jak mi radził- zmierzyłam do sypialni, by schować się gdziekolwiek, byle mnie nie zauważono. Znów trafiło na szafę.
Usiadłam na jej twardej powłoce, przysłaniając się ubraniami mężczyzny. Historia się powtarza. Zapach drewnianej szafy trafia do moich nozdrzy.
Łzy pojawiają się na policzkach. Zabił ich. Nie mogę o tym zapomnieć. Nie da się. Kładę dłoń na materiale. Chłód obraca ją w swoich objęciach. Tylko to się zmieniło. Jej już nie ma. Nie wróci. Nie powie mi "Daj spokój Riley". Nie przewróci oczami, jak to ona tylko potrafiła. Nie zrobi nic. Bo nie żyje.
I wtedy słyszę huk. Przeraźliwy dźwięk rozdzielający każdą tkankę mojego organizmu. Przytrzymuję przy piersi naładowany rewolwer, patrząc w sufit, szafy. Modlę się by mnie nie znaleźli. Nie byłam pewna czy sobie poradzę. Przecież jeszcze nie odnalazłam w sobie ducha walki.
Na korytarzu słychać ciężkie kroki stóp. Uwadze nie uchodzi mi to że jest tam kilku mężczyzn, czego dowiaduję się podczas podsłuchiwania ich rozmów.
- Nie ma jej- mówi jeden, głosem łudząco przypominającym Stan'a.
- Zamknij się- ucisza go władczo drugi- Musi tu być. Przeszukać to mieszkanie!- krzyczy, po to by inni go usłyszeli.
I wtedy zdaję sobie sprawę z tego że jeśli Zayn lada chwila nie przyjedzie, zabiją mnie. Sama nie poradzę sobie z kilkoma mężczyznami. Jestem zbyt słaba.
Drzwi sypialni otwierają się lekko. Mężczyzna wchodzi cicho do pokoju, najwyraźniej czegoś się obawiając. Dokładnie słyszę jak wchodzi do łazienki, i przeszukuję ją dokładnie, trzaskając wszystkim czym popadnie.
Potem znowu znajduje się w sypialni. Zamykam oczy, by wczuć się lepiej w jego sytuacje.
Podchodzi do łóżka. Odkrywa kołdrę. Sprawdza szczelinę pod łóżkiem, choć jest wiadomym że żaden człowiek by się w niej nie zmieścił.
W końcu czuję jak podchodzi do szafy. Mój oddech staję się płytki. W myślach bogini powtarza notorycznie "Uwierz w siebie. Bądź Riley". Kopię w skorupę Casey, pomagając mi ją rozbić. Staję się coraz cieńsza. I w końcu pęka. Jej drobiny rozsypują się wszędzie. Huk w mojej głowie. A pewna siebie dziewczyna wychodzi z ciemności. Wciela się w sytuacje. Po prostu jest.
Czuję jak dłonie mężczyzny obijają się o klamki, dwudrzwiowej szafy. Ma zamiar je otworzyć, jednak tego nie robi. Kolejny stłumiony dźwięk wydobywa się z korytarza, zajmując jego uwagę. Zayn wrócił. Z odsieczą.
Nie zważając na to że mam na sobie jedynie piżamę, kopię w drzwi szafy, wyważając je przy tym. Mężczyzna ze zdziwieniem szuka swojej broni. Przegląda kieszenie, podczas gdy ja jednym ruchem zadaję mu cios. Zwija się z bólu krzycząc. Klęczy na jedno kolano trzymając się za brzuch. Kopię go w głowę. Upada na ziemię. Wymierzam w niego broń. Wstrzymuję oddech i strzelam w klatkę piersiową. Przestaje oddychać. Nie żyje. Tak dobrze wrócić do tego fachu, jako Riley.
Wolno wychodzę z sypialni, kiedy krzyki i dźwięki oznaczające krwawą bijatykę dochodzą do moich uszu.
Wreszcie dochodzę do salonu. Pięciu mężczyzn biję się z Zayn'em i Harry'm. Moi pobratymcy przegrywają. Nie mogę pozwolić na to by polegli. Teraz jesteśmy drużyną. Chowam rewolwer do kieszeni mojej bluzy, z myślą że może mi się jeszcze przydać.
- No, no!- krzyczę, zwracając na siebie uwagę- Pięć na dwóch? Coś tu chyba nie pasuje, nie uważacie?- pytam z wyzywającym uśmieszkiem na twarzy. Zayn patrzy na mnie pokrzepiająco. I to jakby jeszcze bardziej mi pomaga.
Jeden z napastników biegnie w moją stronę, nie biorąc pod uwagi to że mogę się obronić.
Kiedy zbliża się na tyle blisko do mojego ciała, ja zadaję mu cios w twarz, łamiąc nos. Upada plackiem na ziemię. Szybko wyciągam pistolet, przykładam do jego piersi.
- Dobranoc, skarbie- mrugam do niego jednym okiem pociągając za spust. Krew rozpryskuję się na wszystkie strony a zwłaszcza na moją bluzę i czarne bokserki Zayn'a, które aktualnie mam na sobie.
Mężczyźni wciąż się biją. Ktoś podchodzi do mnie od tyłu. Odwracam się, zdecydowanie za późno. Napastnik zadaję mi siarczysty cios w twarz. Bierze mnie na ręcę i rzuca na ścianę. Odbijam się od niej plecami i padam kolanami o podłogę przed leżącym Zayn'em. Nasze wzroki się krzyżują. Uśmiecha się do mnie.
- To jeszcze nie koniec- szepczę. Łapię moją dłoń kiedy podchodzą do nas w czwórkę wszyscy napastnicy. Harry leży plackiem na podłodze, tuż za nimi. Znów patrzę na Zayn'a. Zgadzam się na jego niemą propozycję. Łapie mnie za drugą dłoń. Wstaję szybko podnosząc mnie za sobą. Kręci mną. Rozprostowuję swoją nogę, która trafia każdego z mężczyzn w głowę. Potem znów trafiam do pozycji stojącej. Wyciągam pistolet, i strzelam do każdego z nich, za nim zdążą się podnieść. Sapię z przemęczenia. Prawie nie czuję bólu. Jedynie nabitych parę siniaków, ukazuję się po jakimś czasie. Nie jest aż tak źle, choć z Harry'm i Zayn'em o wiele gorzej. Loczek podnosi się z podłogi. Nie widać żadnych oznak że, ktoś bił go po twarzy. Jednak jego ramiona są kompletnie zakrwawione. A brzuch posiniaczony.
Zayn, tak zażarcie mnie bronił. Z jego wargi, wolno sączy się szkarłatna ciecz. Ma podbite prawe oko. Szramy na ramionach. I zakrwawione knykcie. A wszystko to dla mnie.
Zayn głaszczę mój policzek.
- Nic ci nie jest?- pyta z wyraźną troską w głosie. Oplatam jego dłoń swoją, zabierając ją ze swojego policzka.
- Nie.- mówię- Ale wam tak.- wskazuję kolejno na ich sylwetki- Chodźcie obmyję was z tych ran- wskazuję lekko na łazienkę.
- Nie trzeba- wzrusza ramionami, Harry- Muszę jeszcze sprawdzić czy tamci nie potrzebują pomocy.
- Pójść z Tobą?- Zayn, drapię się po karku.
- Stary, czy ty siebie w lustrze widziałeś? Nie ma mowy.- mówi kategorycznie, Loczek. Robiąc charakterystyczny ruch dłoni. Podchodzi do mnie, przytula mocno. Zarzucam mu ramiona na szyję. Harry całuje mnie w czubek głowy jak młodszą siostrę.
- Dziękuję- szepczę mu co może usłyszeć tylko i wyłącznie on.
- Nie ma za co, Casey.- wzrusza ramionami, odrywając się ode mnie.
Żegna się z Zayn'em w charakterystyczny dla chłopaków sposób i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wszystko w mieszkaniu Malik'a jest kompletnie rozwalone. Aż żal patrzeć na to co zrobili tutaj ludzie Stan'a, którzy leżą u naszych stóp.
- Kto się nimi zajmie?- pytam, wskazując na ciała.
- Jeśli moi ludzie poradzą sobie z resztą ich gangu, w ciągu kilku godzin, to oni- wskazuje na zepsuty zegar ścienny. Oplatam dłonią nadgarstek Malik'a, kiedy długo stoimy w ciszy. Ciągnę go za sobą jak pieska na smyczy.
- Gdzie mnie ciągniesz?- uśmiecha się jak małe dziecko.
- Do łazienki. Przecież muszę obmyć ci te rany- wskazuję na jego twarz.
Wchodzimy do łazienki, która także już jej nie przypomina. Znajduję w szafce apteczkę. Staję na palcach. Zayn o wiele wyższy ode mnie, sięga po nią ocierając się kroczem o mój tyłek. Jest to dla mnie coś zawstydzającego, i ledwo ukrywam przed nim swoje rumieńce.
- Siadaj- rozkazuję mu, wskazując na deskę klozetową. Posłusznie robi co mu każę, wciąż się uśmiechając.
Namaczam wacik w zimnej wodzie, by na początku choć trochę obmyć go z tej krwi.
Stoję schylając się do niego. Nasze twarze są nadzwyczaj blisko siebie. Ja mimo to dalej skupiam uwagę na jego ranach. Zayn moczy kciuka w zimnej wodzie, ocierając go o moje czoło.
- Co robisz?- pytam uśmiechając się do niego szczerze.
- Zmywam krew z Twojego czoła- wzrusza ramionami.
- Nie ruszaj się!- podnoszę na niego głos. A on zamiast mnie posłuchać chichoczę w najlepsze.
Wyrzucam wszystkie brudne waciki, kiedy cała krew zostaję zmyta z jego ciała. Nalewam na nie wodę utlenioną. Przykładam do jednej z ran, spodziewając się choćby cichego jęknięcia, jednak nic nie słyszę.
- Nie boli Cię?
- Nie, kiedy ty to robisz- wciąż się uśmiecha. Zupełnie nie wiem o co może mu chodzić.
Dalej obmywam każdą z jego ran. Kiedy kończę zawijam ramiona w bandaże elastyczne i naklejam plastrem jedną ze szram na czole Malik'a.
- Tu może pozostać blizna- informuję mnie ze wzruszeniem ramion, jakby go to w ogóle nie interesowało.
Ani trochę nie przemyślając mojej decyzji, całuję go w plaster, umieszczony na czole.
- Co robisz?- dalej się uśmiecha.
- Całuję Cię w szramę, by nie pozostała po niej blizna- chowam wodę utlenioną do apteczki.
- To działa?
- Moja matka, wierzyła że tak. Czasami się sprawdzało- posmutniałam na wspomnienie o mamię. Muszę jak najszybciej o niej zapomnieć, jeśli nie chcę się przy nim rozkleić.
- Nigdy nie pytałem Cię o Twoją rodzinę.- mówi beztrosko.
- I nie pytaj- odpowiadam srogo, wychodząc z łazienki.
Zmierzam ku kuchni, by napić się wody. Zayn idzie za mną, jak cień nie zważając na to czy chcę teraz jego obecności, czy też nie.
- Przepraszam- mówi w końcu, kiedy cisza doskwiera nam od jakiegoś czasu.
- Mhm- mruczę- Idę do sypialni. Chcę zostać sama.- informuję go wkładając szklankę do zlewu.
- Dobrze- odpowiada, kiedy znajduje się w połowie drogi do sypialni. Łzy spływają powolnie po policzkach. Rzucam się na łóżko. Twarzą wtulam się w poduszkę. I płaczę żywnymi łzami, bo Casey właśnie wróciła na swoje miejsce.

___________________________
Od Autorki:
Nie sprawdzałam. Nie zwracajcie uwagi na błędy, proszę. Notka krótka, bo nie mam zbytnio czasu na rozpisywanie się. Miłego czytania!