czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział szósty

Dzwonek plastikowego budzika, każe mi otworzyć oczy. Natrętnie co kilka sekund wydaje swoją melodie.
Twarz utkwiona w głębi puchowej poduszki, wcale nie chcę spotkać się dzisiaj z moim "szefem", dlatego zwalam prawą dłonią małe urządzenie.
Już organizuję w swojej głowie imprezę triumfalną, kiedy po raz kolejny w moich uszach dźwięczy muzyka.
Zaciskam oczy. Próbuję ją ignorować. Spać. Spać. Spać.
Oddycham głęboko. Jakbym była nie przystosowanym do tego środowiska zwierzęciem. Zwierzęciem, które próbuję się bronić, przed samym sobą. Wciąż probuję pozostać ze stali. Próbuję ukrywać swoję słabości, ale czy mu się uda?
Czas pokaże. Los przyniesie odpowiedź w kopercie z listem, zaadresowanym do odbiorcy. Tytuł? "Co dalej".
Przykładam dłonie do swoich uszu. Przyciskam je najmocniej jak tylko potrafię, nie pozostawiając ani trochę wolnej przestrzeni. A w głowie wciąż echo.
" Nigdy nie uciekniesz od rzeczywistości, Riley".
Tak długo z tym zwlekałam. Chciałam dopaść ją z zaskoczenia. Pokazać jak dorosłam. Pokazać jak bardzo jestem szczęśliwa. Ale to ona pierwsza dopadła mnie. I to w momencie, kiedy chciałam schować się w drewnianej szafie.
Wzdycham. Wygrałaś. Wstaję na równe nogi. Musze stawić czoła swojemu życiu. Temu prawdziwemu.
Pora pożegnać marzenia, w których tkwiłam przez ostatnie pięć lat. Musze powiedzieć "Do widzenia" zmyślonej rodzinie. I raz na zawsze, pozbyć się ich mordercy.
W końcu po to tutaj przyjechałam. Mam na to jedynie miesiąc i ani chwili dłużej.
Dam z siebie wszystko. Zdobędę jego zaufanie. Będę jego przyjaciółką. A nawet kimś więcej. Rozkocham go w sobie, nawet jeśli będzie trzeba. Niczego tak bardzo nie pragnę jak tego by wreszcie przekreślić żywot Zayn'a Malik'a.
Wpadam do garderoby. Mój palec wskazujący, teatralnie ląduje na dolnej wardze. Nie za bardzo wiem w co się ubrać. W końcu bydle, powiedziało tylko że mam być pod hangarem o ósmej... Chwila!
Zerkam na zegar ścienny. Ile spałam? Długa wskazówka ląduje na dwunastce. Zaś grubsza równo na.. dziewiątce.
Jestem spóźniona godzinę!
Z drugiej strony.. żeby to nie pierwszy raz się spóźniam? Pewnie i tak nie zauważą że mnie nie ma. Zresztą nawet nie dzwonili, więc chyba nie jestem im do niczego potrzebna.
Wzruszam ramionami. Ponownie przejeżdżam wzrokiem po białych półkach. Sięgam dłonią na najwyższą. Ściągam z niej białą obcisłą podoszulkę z dość dużym dekoltem. Bo w końcu czym mam go zafascynować? Swoim gadaniem? Twarzą? Jaki facet jest skory do rozmawiania? Jaki facet nie patrzy w cycki tylko w twarz?
Ah, no tak.. Gej.
Z wieszaka obok, swobodnie zwisa mój szary sweter. Narzucam go jedynie na siebie, by utrzymać ciepło. Ciasne czarne rurki, wyokrąglają moją płaską pupę. Nigdzie mi się nie spieszy, więc postanawiam wyprostować swoje loki.
Ostrożnie przeciągam każdy kosmyk gorzko czekoladowych włosów. Może to uczyni mnie choć trochę atrakcyjniejszą.
Przeglądam się w lustrze. Przeciągam rzęsy tuszem. Na powiekach pozostają małe czarne kropki. Ścieram je nawilżonym patyczkiem do uszu. Następnie jedną -jak dla mnie- zbyt grubą kreskę elajnera. Policzki zostają potraktowane odrobiną różu, zaś usta bezbarwnym błyszczykiem. Wyglądam nie źle, ale to i tak nie zmienia faktu że nie jestem zbyt atrakcyjną dziewczyną.
Moja twarz dalej pozostaje blada. Oczy o wiele za duże. A usta, dalej wyglądają jakby namalował je na mojej twarzy narkoman na haju.
Wychodzę z sypialni. Wysyłam gniewne spojrzenie odbiciu. Nie mogę dłużej na siebie patrzeć.

***

Daje taksówkarzowi pare funtów. Nie oczekuję reszty. Niech się pocieszy. Dziś dzień dobroci! Riley jest - w miarę - dobrym humorze, więc nic wam dzisiaj nie grozi- jak na razie.
Stoję pod ogromnym hangarem. Aż korci żeby ponownie wsiąść do taksówki, i kazać kierowcy zawieźć mnie tam skąd przywiózł.
Na szczęście, na dworze nie ma nikogo, więc mam jeszcze chwilę by trochę pomyśleć.
Jestem spóźniona. I to dobre trzy godziny. To już powinni zauważać. A zwłaszcza On.
Jako dobry szef, powinien wiedzieć kto jest a kogo nie ma. Powinien dbać o to by nikt się nie spóźniał i by każdy go słuchał.
Dotychczas tak było.
Wszyscy podporządkowywali się Zayn'owi, jak wytresowane pieski. Byli wobec niego ulegli. On był Panem. Co z dnia na dzień, próbuje mi pokazać. Próbuje mnie podporządkować. Ale czy mu się uda?
No nie byłabym tego taka pewna.
Z uśmiechem na twarzy, zaciągam rękaw swetra. Jestem gotowa.
Bogini mentalnie bierze w objęcia moją dłoń. Dodaję mi w ten sposób otuchy. Dziś jestem inna. Dziś wszystko się zmienia. Wróciła pewność siebie. Jakby podrzucona w paczce od siostry. Z karteczką "Trochę otuchy".
Wchodzę przez ogromne metalowe drzwi.
Wszyscy stoją na środku całego pomieszczenia. Brak jedynie Zayn'a i Niall'a.
Piszczę wewnętrznie. Na szczęście nie muszę- jak na razie- na niego patrzeć.
Wzrokiem otaczam całe towarzystwo. Jest ich chyba z dziesięciu. Wśród nich wszystkich zauważam Harry'ego. Tak dobrze znów go zobaczyć. Jest mi zupełnie obcy, z drugiej strony tak dobrze go znam. Jest wrogiem, z drugiej strony przyjacielem. Lecz radość na jego widok, pozwala mi zapomnieć o tym pierwszym.
Wolnym krokiem, jak gdyby nigdy nic zbliżam się do muskularnych mężczyzn. Odór potu i tanich perfum miesza się z pleśnią rozchodzącą się po ścianach.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi, prócz niego. Wita mnie swoim poważnym spojrzeniem. Nie jest zadowolony.
Mimo to podchodzę coraz bliżej. Nie obawiam się niczego. Czuję się jakbym była przy członku rodziny. Jakbym właśnie zmierzała do jednego ze swych kuzynów.
Staję przed nim. Przez chwilę milczymy. Zupełnie nie wiem co powiedzieć. Co się mówi w takich sytuacjach? Hej, miło Cię widzieć?
- Spóźniłaś się- mówi cicho.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo jest przerażony.
- Ciebie też miło widzieć- splatam ramiona na piersiach- Przecież wiem, nie musisz mnie o tym informować.- posyłam mu najśliczniejszy uśmiech, na jaki tylko mnie stać.
- Casey- wzdycha- To nie jest moment to żartów. Znowu go wkurwiłaś. A wiesz czym to grozi.- poucza mnie.
Czuję się jak dziecko, które właśnie zrobiło coś złego. Zupełnie jak wczoraj.
- No i?- zarzucam włosami do tyłu- Pobiję mnie, i co? Co za różnica? Pobił mnie wczoraj, pobiję dzisiaj, jutro i w następne dni.
- Któregoś dnia, wkurwisz go tak bardzo że Cię zabiję, rozumiesz? To nie jest miły facet, więc radzę Ci jak przyjaciel, przyjaciółce, bądź posłuszna.
- Ani  mi się śni- syczę- Nie mam zamiaru kulić ogona, przed jakimś zadufanym w sobie Kutasem. Nie boję się śmierci.- patrzę prosto w szkarłatne, troskliwe oczy.
Wiem że się o mnie martwi. I na prawdę nie chcę z nim tak rozmawiać, ale sam mnie do tego zmusza. Nikt nie będzie mi zarzucał że mam się komuś podporządkowywać!
- Dobrze, rób co chcesz.- jego dłonie lądują na moich ramionach. Nie strącam ich. Dają miłe ciepło. I pierwszy raz, od tak dawna poczułam się bezpiecznie- Tylko zapamiętaj sobie moje słowa. On jest nie obliczalny. I lepiej żyć z nim w zgodzie- opuszcza dłonie. Chłód owiewa moje ramiona. Wróć!
Widzi moją zmartwioną minę. Najwyraźniej wyglądam zabawnie, bo zaczyna chichotać. Na twarzy powraca uśmiech.
- Chodź, powinnaś się nauczyć jak się strzela z broni- łapie moją dłoń. Jest taka ogromna! Daje ciepło. Czuje się jakbym siedziała przy kominku, w domu rodzinnym. Okryta kocem. W rękach kubek gorącej czekolady, pieszczącej moje podniebienie.
Ciągnięta w głąb towarzystwa, zauważam dwie tablice, przedstawiające czarne sylwetki ludzi. Białe okręgi na czarnym tle pokazują stopnie celności. Rośnie ona od dziesięciu aż do stu. Sto- okolice serca.
- Paul! Rzuć no jeden z pistoletów!- krzyczy do gościa z fajką w ustach. Nonszalancko wydmuchuję dym papierosowy z buzi. Rzuca jedną z czarnych "zabawek".
- Masz- podaje mi pistolet- To jest zabezpieczenie. Przyciągasz do siebie i..
- Wiem jak się strzela- wzdycham. Odbezpieczam pistolet. Teraz wystarczy tylko jedno przyciśnięcie.. Hmm.. Ciekawe gdzie się podziewa Zayn.
- Wiesz?
- Pewnie że tak- uśmiecham się. Rzucam artystycznie pistoletem. Robi w powietrzu fikołki, następnie ponownie trafia w moje dłonie- Nie ufasz mi?
- Nie, gdy masz broń w rękach.- drapie się w kark.
- Spokojnie- chichocze- Nie zrobię nic głupiego. Może zaczniemy te ćwiczenia?
- Okej- uśmiecha się- Skoro wiesz jak strzelać- nie dopytuje się skąd- spróbuj trafić w serce- pokazuję na jedną z tarcz.
- Nie uda jej się- zarzucił Cody.
- Mówi chłopiec, który dostał od niej manto.- a więc to ten. Chyba powinnam go przeprosić. Tak chyba robią kulturalni ludzie. Ale kto powiedział że ja jestem kulturalna?
Obkręcam w dłoniach pistolet. Dokładnie się mu przyglądam. Wygląda znajomo.
- Co jest?- pyta Harry.
- Nic, po prostu...- patrzę na brązową rączkę pistoletu. Zaniemówiłam. Jestem wręcz zaskoczona.
Czarny krzyż wymalowany na brązowej rączce. Pistolet mojego ojca. Pamiętam go. Pamiętam, jak za dziecka trzymałam go w swoich pulchniutkich dłoniach, po tym jako zbyt ciekawska dziewczynka, grzebałam w szafkach taty.
- Czy to Airsoft GC104?- ogromna gula żółci, przeszkadza w wypowiedzeniu kolejnych słów.
- Tak. Skąd wiedziałaś?
- Mój ojciec miał podobny- wzdycham.- Co oznacza ten czarny krzyż na rączce?
- A to nic ważnego. Znak gangu, z którym konkurowaliśmy. Z tego co wiem Zayn, sam zamordował najważniejszych ludzi, po tym słuch o nich zaginął.- wzrusza ramionami. Zupełnie jakby mówił o czymś zupełnie normalnym. "Nic takiego".
Wzdycham. Muszę wziąć się w garść. Nie mogę się tutaj rozpłakać. Dziś miałam być silna. Odrzucam od siebie zdjęcia rodziny. Zostawiam je na później.
- Możemy zaczynać- uśmiecham się.
Harry kręci głową. Ponownie wskazuje mi tarcze.
Oddech staje się wolny. Podnoszę rękę z pistoletem. Wycelowuję go prosto w serce. Zamykam jedno oko.
- Ile mam kul?
- Pięć- mówi- Trafisz pięć razy w serce?- chichoczę.
- Oczywiście że tak- wstrzymuję oddech. Strzelam. Trafiam w setke. Ponownie odbezpieczam pistolet. Zamykam jedno oko. Wstrzymuję oddech strzelam. Setka. Powtarzam swoje ruchy. Każda z kul trafia w to samo miejsce. Akurat w tym jestem dosyć dobra. I nigdy w to nie wątpiłam. Jak co nie którzy tutaj.
Odwracam się do mężczyzn. Rzucam pistolet do Paul'a. Łapie go zręcznie, kończąc papierosa.
- Dobrze sobie poradziłaś, Mała- uśmiecha się.- I co teraz wątpisz w jej umiejętności? Lepiej byś się zajął leczeniem złamanej ręki- wszyscy wybuchamy niekontrolowanym śmiechem. Nawet tamten maruda Drake, który do nikogo się nie odzywa.
W kilka minut, atmosfera znacznie się poprawiła. Wszyscy turlają się ze śmiechu. Opowiadają wzajemnie anegdotki na temat Cody'iego. Żartują że matka musiała upuścić go w trakcie karmienia, z czego śmiałam się przez następnych kilka dni.
Jak szybko atmosfera zmieniła się w o wiele lepszą, tak szybko powtórnie wróciła do tamtej oschłej, wręcz zimnej.
Wzrok każdego mężczyzny powędrował do wyjścia. Mój także.
W progu stał Zayn i Niall. I wszystko się wyjaśniło. Ta wspaniała "rodzina" przypominała moją, do czasu gdy przychodził Zayn. Niszczył wszystko co stało mu na drodze. Wraz z samopoczuciem każdego członka gangu.
Był oschłym bydlakiem, którego bali się wszyscy, do nie dawna wraz ze mną.
Ale to minęło. Wiem że nadszedł mój czas. Czas na zemste.
Podchodzi do nas. Każdy z moich towarzyszy, schodzi mu z drogi. Zmierza do drugiego pomieszczenia, przypominającego coś w rodzaju sali narad.
Otwiera drzwi. Wchodzi. Oh, na szczęście mnie nie zauważył!
- Casey! Musimy porozmawiać!- i jak na złość, ponownie zdaje sobie sprawę że szczęście mnie ominęło.
Zerkam na Harry'ego. Zdejmuję wcześniej trzymaną na moim ramieniu dłoń. Wiem że się go boi, dlatego nic nie zrobi by mnie uratować. Trudno. Nie mam mu tego za złe.
"Licz tylko na siebie, jeśli umiesz liczyć, bo mimo upływu lat nadal żyjemy w dziczy".
Przemierzam drogę do drugiego pomieszczenia. Cisza. Nikt mnie nie zatrzymuje. "Lepiej żyć z Zayn'em w zgodzie". No jasne.
Wchodzę do pokoju.
- Zamknij za sobą drzwi- mówi. Nie mogę zobaczyć wyrazu jego twarzy. Jest odwrócony tyłem do mnie. Czyta słowa wypisane na kartce papieru. Zamykam drzwi. Odwraca się.
- Spóźniłaś się- mówi zimno.
- Zdaje sobie z tego sprawę- trzymam dłonie za plecami. Bawię się palcami wskazującymi, by jakoś ukoić swoje nerwy.
- Usiądź.- rozkazuje.
Robię co mi każe, choć wcale nie mam na to ochoty.
- Wczoraj, przesadziłem. Nie powinienem tak reagować. Popełniłem błąd.- patrzy prosto w moje oczy.
- I?
- I?
- A może tak, przepraszam?- wzruszam ramionami.
- Przepraszam?
- No widzisz, to aż tak nie boli- wstaję. Otrzepuję się z niewidzialnego pyłu, przy tym ciągnąc lekko swoją bokserkę. Dekolt staje się większy. Widzi to.- Jeśli nie masz już mi nic do powiedzenia, to wychodzę.
- W sumie to mam- uśmiecha się ochoczo- W sobotę jest bankiet, na którym pojawią się wszyscy z londyńskich gangów.
- I co z tym w związku?
- Będziesz mi tam potrzebna.- wzdycha- Jest jeden facet, którego musimy zlikwidować.
- W jaki sposób?
- No, na pewno nie zrobimy żadnej rozruby, po prostu wsypiesz mu proszki do drinka, kiedy będziesz w jego pokoju.- oznajmia.
- Jak mam się tam dostać?
- Oh, to będzie proste. Będziesz udawać panienkę do towarzystwa- uśmiecha się.
- Że co! Nie zgadzam się! To jest przesada!- wyrzucam dłonie w powietrze. Nigdy nie zostanę czyjąś dziwką!
- Spokojnie, nikt ci nie każe się z nim pieprzyć.- wysyła, wyzywające spojrzenie- Chyba że chcesz.
- Nie chcę- uspokajam się.- Opowiedz mi jak to ma wszystko wyglądać.
- Cóż, wejdziesz tam jako moja partnerka do towarzystwa. Wyporzyczę mu Ciebie na jedną noc. To chyba proste, prawda? Nic skomplikowanego.- cały czas świdruje mnie swoimi czekoladowymi oczami. Są takie piękne.- Po wszystkim będziemy mogli świętować.
- Dobrze.- wzdycham.
Mój wzrok cały czas jest utkwiony na jego ciele.
Prostuję się, kiedy postanawia wstać. Wypinam swoje mizerne piersi do przodu. Ćma leci do ognia. Pięknie.
Podchodzi do mnie. Powoli, ale zwinnie. Przystaję kiedy nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. Czuję na sobie jego oddech.
- Obiecaj mi że już nigdy nie będziesz mi się sprzeciwiać.
- Niestety, to nie będzie możliwe- odpycham go ręką. Odwracam w stronę drzwi. Kręcę pupą. Wiem że robię to jak niezdara, ale nie obchodzi mnie to. Teraz liczy się tylko to, by zdobyć jego zaufanie. I rozkochać go w sobie do szaleństwa

_______________
Od Autorki:

Cześć moje drogie :))
Otóż dziś drugi dzień świąt, wiem że trochę za późno z życzeniami ale coo tam!
Więc życzę wam Wesołych Świąt, i Szczęśliwego Nowego Roku! Żeby w następnym roku odwiedził was tak "Bad Zayn" i zmienił wam życie (oczywiście nie życzę wam żeby pozabijał wam rodziców).
Dobra nie ważne! Z moich życzeń dupa czarna! Nie jestem w tym dobra, więc zapomnijmy!
Mam nadzieję że ten na pewno o wiele, wiele, wiele dłuższy od tamtego, rozdział się wam spodoba.
Do zobaczonka <3

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział piąty

Odskakuję jak oparzona. Padam na ziemie. Jestem wręcz zszokowana.
Nie spodziewałam się że mnie powali. I to tylko jednym ruchem.
Brudna ziemia, miesza się w ustach z moją śliną.
Wypluwam ją na posadzkę.
Usłużne ręce pomagają mi wstać. Obracam się w stronę przeciwnika.
Stoi odwrócony do całej reszty. Wtedy jakby za mgłą, przypominają mi się słowa, które już gdzieś kiedyś usłyszałam. "Nigdy nie odwracaj się tyłem do napastnika".
Ocieram dłonią usta, na których znajduję się jeszcze trochę czarnego piachu.
Długo nie myśląc, rzucam się na mężczyznę.
Moje ramiona, oplatają jego. Jedno z nich wykręcam do tyłu. Trzymam tak mocno, że w każdej chwili kość może pęknąć.
Cała adrenalina zbiera się we mnie. Już sama nie wiem co robić.
Zapominam o bożym świecie. I o tym że to jedynie "przyjacielska" walka, ukazująca nasze zdolności.
Ręka wygina się w przeciwnym ruchu. Po pomieszczeniu roznosi się dźwięk łamanej kości.
Mężczyzna jęczy z bólu, a ja zostaję od niego natychmiastowo odciągnięta, przez Zayn'a, co jeszcze bardziej wzmaga moją złość. Nienawiść dodaję więcej siły. Zupełnie zapominam o tym że teraz jestem zwykłą nic nie winną Casey.
W grę wkracza, podstępna i bezlitosna Riley.
Wszystko zupełnie wymyka się spod kontroli.
Te wspomnienia, z dzieciństwa. Piękna, szczęśliwa rodzina. Mama, tata, siostra. Kilka lat beztroskiego życia, przemienia się w piekło po trzech strzałach.
Kolejnego dnia, przywitanie się z nową rzeczywistością.
Jak nigdy nie kończący się koszmar, którego za wszelką cenę nie potrafisz zakończyć happy endem.
Co bym nie zrobiła. Wszystko będzie miało taki sam koniec.
Próbuję wyrwać się z objęcia Zayn'a. Chcę dokończyć to co zaczęłam. Choć była to jedynie walka pokazowa.
Dyszę z przemęczenia. Jest zbyt silny. Nie mogę poradzić sobie z oplatającymi mnie jego ramionami. Są takie umięśnione. Po jego czole spływają krople potu.
Mój umysł dalej nie daje za wygraną. Rozkazuję co mam robić. Choć sama tego nie chcę.
To stan, w którym nie mogę się odnaleźć. Nienawiść zniwecza każdą emocje. Daje upust. Niszczy wszystko, co stanie jej na drodze.
Tutaj nie znajdziesz Casey. To Riley.
Zayn zaciska palce między szyją a barkiem. Opadam na ziemie. Wypuszczam powietrze ze swoich rozedrganych warg. Czuję się strasznie.
Jak mogłam tak się zachować?
Leże nieruchomo. Jakby miało to w czymś pomóc. Zamykam oczy, chcę się zapaść pod ziemie. Tak strasznie mi wstyd.
- Wszystko w porządku?- pyta Harry.
Kuca przy mnie, dokładne obserwując moją twarz. Kładzie dłoń na czoło, sprawdzając temperaturę. Po co?
- Chyba tak- szepczę.
Pocieram dłońmi oczy. Nie chcę na nich wszystkich patrzeć.
- Co się stało?- pomaga mi wstać.
- Nie byłam sobą- wzdycham- czasami tak mam, kiedy umm.. wyczuwam zagrożenie.
- Ahm- kręci głową, jakby rozumiał. Wiem że robi to wyłącznie z grzeczności- Zayn nie jest zadowolony.- szepczę mi do ucha.
Dopiero teraz zwracam na niego uwagę.
Na ramionach ukazują się ogromne szramy. Dolna warga rozcięta. Miarowo sączy się z niej szkarłatna ciecz. Zrobiłam mu krzywdę.
Nie czuję się z tym ani trochę głupio. Wręcz przeciwnie, chciałabym ponownie zatopić w nim swoje paznokcie.
Odwracam wzrok. Ponownie kieruję go na Harry'ego.
Najwyraźniej nie jest speszony tą sytuacją. Uśmiecha się pokrzepiająco. Odwzajemniam uśmiech. W takiej sytuacji, raczej powinniśmy się pytać Zayn'a i mojego napastnika czy wszystko z nimi w porządku i zamartwiać się ich zdrowiem. Jednak nie mamy żadnego zamiaru.
W końcu wszyscy zwracają na nas uwagę. Szepty przestają być słyszalne. Zayn podchodzi do mnie, razem ze swoimi "muszkieterami".
Wzrokiem daje znać Loczkowi by się odsunął. Zerkam na niego i jestem wręcz zawiedziona jego zachowaniem. Potulny jak baranek robi parę kroków w bok. Zostaję sama. Zupełnie sama na polu bitwy.
Patrzę w oczy Zayn'a. Są czarne ze złości. Mięśnie szczęki zaciskają się. Mimo to i tak wygląda pięknie.
Przystępuję z nogi na nogę, po intensywnością jego spojrzenia. Boję się. Strach oplata moje ramiona szepcząc "Już po tobie".
Boże uratuj mnie. Boże nie pozwól mu mnie skrzywdzić. Jeśli rzeczywiście istniejesz, proszę zrób coś żeby wydostać mnie z tego gówna.
Ponownie patrzę w jego oczy i.. dostaję w twarz. Ból jest ogromny. Dłonią łapie się za policzek. Powstrzymuję się od wypuszczenia z powiek łez. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Nie przy wszystkich. Nie przy nim. Zwłaszcza.
- Jeszcze raz mnie tkniesz, a pożałujesz że się urodziłaś- syczy. Kolejny raz ból rozprzestrzenia się w okolicach mojego brzucha.
Ponownie padam na podłogę. Kopie mnie po brzuchu, żebrach i już nawet nie wiem czym. A ja nie mogę nic zrobić. Zwijam się w kłębek. Zamykam oczy. Łzy już same ciekną po moich policzkach.
Ścieram je pośpiesznie, by tego nie zauważyli.
Zaraz umrę. Mój czas dobiegnie końca. Zamknę oczy i nigdy ich nie otworzę.
Czuję że oddalam się coraz bardziej. Jego syki są coraz mniej słyszalne.
- Zostaw, zabijesz ją- słyszę jak przez mgłę.
Czuję czyjeś ramiona. Staję w pionie. Mrugam nie spokojnie. Razi mnie światło.
Loczki Harry'ego, łaskoczą moją twarz.
- Proszę, zabierz mnie stąd.
- Nie martw się, zabiorę.

***

Łzy ciekną po mojej twarzy. Od nie dawna bardzo często się to zdarza. Harry jak nadopiekuńczy braciszek, odstawił mnie pod same mahoniowe drzwi mojego mieszkanka.
Wiem że nie powinnam mu dostatecznie ufać i nie prosić go od odwiezienie mnie do domu. W tym momencie, oznacza to spoufalenie się z członkiem wrogiego gangu. Każdy wie co mi za to grozi. Sama ustalałam te zasady, które aż do tego momentu wydawały mi się sprawiedliwe.
Ile krwi musiałam przelać, z ciał moich pobratymców, zanim to zauważyłam?
Teraz staję się taka jak oni, i widzę jak to postrzegali.
Telefon dzwoni jak oszalały. A ja nie mam zamiaru go odbierać.
Dziś nie ma mnie dla tego świata. Jestem w zupełnie innej krainie. Odległej na tysiąc mil od tego. W której żyje jak beztroskie dziecko, jedzące po kryjomu razem ze swoją siostrzyczką pierniczki upieczone przez mamę, na święto Dzienkczynienia.
Kiedy w buzi, znajduje się ostatnia połówka ciasteczka, mama wchodzi do kuchni i nakrywa nas na uczynku.
Jej twarz oblewa się czerwienią, ale mimo to i tak wygląda pięknie.
Patrzy na nasze pulchne dziecięce dłonie, i twarze ubrudzone okruszkami. Uśmiecha się. Kręci głową i zasłania ręką twarz. Wychodzi z pomieszczenia. Za nią roznosi się wesoły śmiech.
Biegniemy do niej. Oplatamy ramionami jej nogi. I śmiejemy się wraz z nią.
Kolejne słowa piosenki, grającej role mojego dzwonka, przeszkodził mi w dalszym odgrywaniu moich wspomnień.
Tym razem postanawiam odebrać komórkę.
Biorę ją w dłonie. Drżącymi dłońmi, od nadmiaru emocji odbieram połączenie.
- Słucham- chrypię.
Łzy ponownie spływają po policzkach. Ocieram je wierzchem dłoni. Zaciągam nosem.
- Casey- mówi ostro Zayn. O co ci chodzi, ty cholerny bydlaku! Po co do mnie dzwonisz! Nawet nie chcę już wiedzieć skąd znasz mój nowy numer.
- Tak- pociągam cicho nosem.- Czego chcesz.
- Jutro o ósmej wieczorem. Masz być pod hangarem.- rozkazuje. Idiota. Kutas. Debil. Chuj. Pedzio.
- Dobrze, szefie- odpowiadam, podkreślając swój sarkazm.- Jeżeli to wszystko to życzę Ci miłego dnia. Na razie- rozłączam połączenie. Nowy telefon, jest rzucany na ścianę. Na szczęście tym razem się nie rozpada.
Zatykam uszy palcami. Krzyczę najgłośniej jak tylko potrafię. Nie chcę go jutro spotkać.

_________________
Od Autorki:

Proszę! O to rozdział piąty. Mam nadzieję że się wam spodoba :)
Przepraszam, ale dzisiejsza notka będzie króciutka, bo nie chcę mi się rozpisywać.
Do zobaczenia następnym razem, kochane! <3

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział czwarty

Ściągam z siebie czarną bluzę. Tak tylko to mi pozostało, po tym jak porwałam swój ulubiony płaszczyk.
Mimo że byłam opatulona od stóp do głów, dalej czułam okropne dreszcze. Taki urok angielskiej pogody, do której niestety nie byłam przyzwyczajona.
Po tych pięciu latach spędzonych w ciepłym Los Angeles, trudno mi pogodzić się z tutejszym klimatem.
Siadam na swój fotel i od razu zabieram się do układania cholernych teczek. Praca jest tak prosta, że co chwila ziewnięcie wydobywa się z moich ust.
Jest to firma budowlana. Jak wszyscy myślą. Niestety tak na prawdę jest to zwykła przykrywka, by policja nie podejrzewała ich o żadne przestępstwa. Z tego co wiem jak na razie udaję im się to wszystko. Nikt z nich nie był karany, ani posądzany o jakieś przestępstwo.
Kończąc układanie teczek, pocieram ze sobą swoje dłonie. Chwila ciepła, potem po raz kolejny chłód. Przysuwam swój fotel bliżej kaloryfera. Tak teraz o wiele lepiej. Uśmiecham się od ucha do ucha. Kręcę się na siedzeniu. Zupełnie jak małe dziecko. Moje włosy związane w koński ogon, wciąż uderzają moje ramiona. Podciągam swoją czarną bluzkę, kiedy tatuaż zaczyna być zbyt widoczny. Dalej się kręcę. Chichoczę z zadowolenia. Stan błogiego dzieciństwa do mnie przemówił. A za chwilę cały czar prysnął, po usłyszeniu z małego głośniczka przy biurku rozkazu że mam przyjść do gabinetu Malik'a.
Mimo że byłoby to zupełnie nie możliwe, dalej miałam swoją głupią nadzieję że dzisiaj go nie zobaczę. Że znowu jak wczoraj pojedzie na "spotkanie" i puści mnie wcześniej do domu.
Wzdycham ciężko. Odpycham się jedną dłonią od oparcia ogromnego fotela. Uważam na swoją prawą rękę, pod której bandażem, wciąż znajduję się świeża rana. Ponownie próbuję zapomnieć o bólu, kiedy lekko dotykam blatu srebrnego biurka. Kręcę głową. Wyrzucam z siebie wszystkie negatywne emocje, przed wejściem do gabinetu. Na moją twarz ponownie wkrada się fałszywy uśmiech.
"Jest dobrze" mówi moja bogini, siedząc na kanapie z pilotem w ręku.
Wchodzę do pomieszczenia. W nozdrzach już świdrują znajome zapachy jego ciała. Muszę stwierdzić że uwielbiam jego zapach. Jest taki lekki. Coś jak imbir. A może jak pomarańcze? Nie, trudno mi określić.
- Dostałaś wczoraj wiadomość?- tak ciebie też miło widzieć. Oh, czemu on jest tak irytujący!
- Nie- kłamię.
- Oh- wzdycha zdziwiony.
- Tylko po to mnie tutaj zawołałeś?- krzyżuję ramiona na piersiach. Rana na dłoni lekko pobolewa. Próbuję wyrzucić z siebie to nie miłe uczucie.
- Nie-wzdycha- cóż mam dla ciebie propozycję.- pokazuję na czarną kanapę- usiądź.- wykonuję jego polecenie, bo czy mam w końcu jakiś wybór? Oczywiście że nie.
Przyglądam się mu badawczo, kiedy siada tuż obok mnie. Oby nie zrobił nic głupiego. Oby nie zrobił nic głupiego.
- Nie powiedziałaś mi dokładnie kim jesteś, prawda?- zamarłam. Skłamać czy powiedzieć prawdę?
- Umm.. Nie wiem o czym mówisz- wzruszam ramionami.
- Dobrze wiesz- wysyła gniewne spojrzenie- nie jesteś normalną dziewczyną. Normalne dziewczyny nie pobiłyby tak niebezpiecznego gościa, jakim jest Nick- rzucam mu pytające spojrzenie- tego chłopaka, który wczoraj niemal odebrał Ci życie- wyjaśnia. Oh, oby nie dowiedział się prawdy.
- Po prostu chodziłam na kursy samoobrony- mówię niewinnie.
- Kłamiesz- rzuca- kursy samoobrony nie uczą takich rzeczy, jakich ty wczoraj użyłaś, by obezwładnić Nick'a.- nie wiem co powiedzieć. Milczę. W gabinecie nastaję grobowa cisza.- Cóż, najwyraźniej nie chcesz mi powiedzieć. Dobrze. Spodziewałem się takiej reakcji, więc może od razu przejdę do sedna sprawy- patrzę prosto w jego ciemne oczy. Zdaję się zupełnie obojętny. Jakby miał na sobie maskę, i ukrywał swoje emocje. Nie mogę go rozgryźć.- Chciałbym byś była członkiem naszego gangu. Potrzebujemy takich osób jak ty, niestety nie mamy czasu by szkolić nie doświadczone osoby.- wyjaśnia- Wiem że wiesz o naszym gangu, więc chyba nie muszę Ci wyjaśniać.- kręcę głową, potwierdzając jego słowa. Na razie tylko na tyle mnie stać- Więc?
- Co?- mówię cicho.
- Zgodzisz się?
- A co z moją pracą?
- Układanie teczek na półkach nazywasz pracą? Proszę cię wiem, że stać Cię na więcej.
- A co jeśli się nie zgodzę?
- Wtedy niestety ale będziesz musiała podpisać umowę o zwolnieniu.- O nie, o nie! To w ogóle nie wchodzi w grę! Mój plan zupełnie legnie w gruzach. Będę musiała wrócić do domu, i tym razem pogodzić się ze swoją porażką. Nie mam innego wyboru. Odetchnęłam głęboko.
- Dobrze- mówię- Zgadzam się- patrzę w jego piwne tenczówki, które jak na zawołanie się rozjaśniają.

***

Zayn łapie mnie za rękę. Raptownie wyrywam się z tego uścisku. Czuję palący ból, mojej rany. Syczę cicho. Cholera!
- Co jest?- pyta zdziwiony moją reakcją.
- Nic, po prostu wczoraj się skaleczyłam- wzdycham-nie ważne, chodźmy już- patrzę na niego. Kręci głową i tym razem idzie jako pierwszy, prowadząc mnie do ogromnego, starego hangaru z szarej cegły. Okna są powybijane. Drzwi pozabijane dębowymi deskami. Wszędzie pełno mniejszych opuszczonych budynków, które otacza wysoka polna trawa. Doskonałe miejsce do ukrycia się przed psami w razie jakiejś pogoni.
W końcu Zayn wprowadza mnie do ogromnego hangaru. W środku nie wygląda to aż tak obskurnie jak z zewnątrz.
Na środku stoją dwie szare kanapy, pomiędzy nimi stary stolik, na którym postawionych jest kilka puszek piwa. Wspaniale się zapowiada.
Podłoga, wylana betonem, ściany to szare cegły. W nie których miejscach graffiti. Metalowe sejfy z bronią. I jeden z pieniędzmi. Pomieszczenie ogólnie w miarę czyste, choć przydałaby się tutaj ręka kobiety.
Nigdy nie pozwoliłabym na to by siedziba gangu Dixon, miała wyglądać tak jak to. Jedno wielkie, obskurne gówno.
Podchodzimy do trzech gości. Rozpoznaję w grupce Liam'a, którego widziałam podczas przeprowadzania rozmów o pracę.
Chowam się za plecami Zayn'a, jakby miał mnie ochronić przed niebezpieczeństwem. Bardzo mądre. Oczekuję poczucia bezpieczeństwa od kogoś, kto wcześniej zabił moją rodzinę i gdyby mógł zabiłby i mnie.
Prycham cicho. Jestem beznadziejna.
- Gdzie inni?- pyta oschło, Zayn.
- Zaraz przyjdą- odpowiada takim samym tonem, Liam. Jeżeli tak wyglądają ich rozmowy, to zupełnie nie wiem jak ja będę się z nimi komunikować.
Stoimy w ciszy. Czasami słyszę jakieś nie zrozumiałe szepty mężczyzn. Potem krótkie spoglądnięcia na mnie. Kolejne szepty i cisza.
Trzask drzwi roznosi się echem. Do pomieszczenia wchodzi kolejno Louis, Harry i Niall. Atmosfera wreszcie się rozluźnia,choć ja i tak czuję się nieswojo wśród samych osób płci przeciwnej. Czyżby nie mieli ani jednej członkini gangu? Miałam być rodzynkiem w całym zbiorze testosteronu?
- To jest Casey- wskazuję na mnie- od dziś będzie z nami pracować.
- Dziewczyna?- pyta jeden z nich. Niestety nie wiem kim jest. Pokazano mi jedynie życiorysy najważniejszych członków gangu, a nie jego nic nie warte namiastki.
Prycham głośno. Za kogo on się ma!
- Jest bardzo dobra w walkach w ręcz- odzywa się niespodziewanie Niall. Posyłam mu przyjacielski uśmiech. Gdyby nie był w gangu, na pewno zostalibyśmy przyjaciółmi.
Zaciągam rękaw na jeden z nadgarstków. Stało się to już dla mnie przyzwyczajeniem a nawet nałogiem.
- Przekonajmy się- mówi mężczyzna, a mnie aż dech zapiera w piersiach. Wszyscy są zwróceni w moją stronę, a ja zupełnie nie wiem co powiedzieć. Bogini krzyczy "Zrób to! Pokaż na co cię stać!" zaś podświadomość, odradza kręcąc głową.
- Jest nowa- wzdycha Harry- może dajmy jej trochę czasu żeby...
- Okej- wyrywam się, zanim Loczek dokańcza swój monolog. Rzucam pełne pogardy spojrzenie w stronę mężczyzny, wątpiącego w moje zdolności. Przekonasz się na co mnie stać.
- To zły pomysł- mówi Zayn.
- Czemu?- pyta mężczyzna- Przecież twierdzicie że jest dobra w walkach w ręcz- krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- W sumie nic się chyba takiego nie stanie. W każdej chwili można przerwać walkę- prostuję wszystko blondyn.
- Dobrze- wzdycha z rezygnacją brązowooki.

***

Stoimy na środku ogromnego pomieszczenia. Kanapy jak i inne meble zostały podsunięte pod ceglaną ścianę. Patrzę w twarz mojego przeciwnika. Uśmiecha się szyderczo. Mam ochotę zedrzeć ten jego cholerny uśmieszek z buzi.
Zayn stoi tuż obok mnie.
- Uważaj- szepczę do mojego ucha- jest bardzo dobry- pociera moje ramię. Nie wiem czemu on aż tak przeżywa tą walkę. W końcu nic mi się nie stanie prawda?
Gdybym nie była dobra w walkach w ręcz, Malik nigdy nie zaproponowałby mi dojścia do ich gangu. A sama świadomość że jestem tutaj jedyną dziewczyną, dodawała mi sił. W jakimś sensie poczułam się doceniona. Nikt, nigdy nie chwalił moich zdolności destrukcyjnych i one były dla mnie potępieniem. Teraz jest zupełnie inaczej. Mimo że wiem, że jestem tu dla zemsty, chyba mogę się chociaż trochę zabawić, prawda?
- Jesteś gotowa?- pyta mnie blondyn.
- Tak- szepczę.
I nagle zostaję zupełnie sama. Zayn odchodzi. Niall staję między mną a moim przeciwnikiem. Kręci głową i mężczyzna rzuca się do ataku.

----------------------
Od Autorki:

Hej kochane!
Na początku chciałabym podziękować za komentarze. Motywacja, motywacja i jeszcze raz motywacja :) Rozdział wydaję mi się dobry, końcówka według mnie nakręca do przeczytania następnego rozdziału. Jedynym minusem jest jego długość, przynajmniej tak mi się wydaję. Cóż, opinia należy do was.
Do następnego rozdziału, misiaki ! <3

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział trzeci cz. 2


                                                           
Piosenka <3


Wchodzę do domu. Z ogromną siłą rzucam swoją torebką o podłogę. Gniew mnie rozpiera. Boże czemu on tak na mnie działa? Czemu nie potrafię mu tak po prostu przywalić w twarz? To wszystko staję się strasznie trudne. Nie potrafię już racjonalnie myśleć, a jestem tu dopiero kilka dni. Myślałam że będzie inaczej. Przyjadę, zabiję i odjadę. Właśnie odjadę. Oh, jak bardzo chciałabym już wrócić do domu. Wrócić do postaci Riley i dalej bezlitośnie zabijać swoich dłużników. Jednak wiem że kiedy wrócę, nie będę mogła pogodzić się z tym że moja jedyna szansa na zemszczenie się pójdzie na marne. I po raz kolejny, spędzę lata na obwinianie się za śmierć najbliższych. Wzdycham. Tak tylko to mi pozostało. Nic innego nie mogę w tej chwili zrobić. Muszę tu zostać i zabić tą bezlitosną gnidę.
Ściągam z siebie płaszcz. Rękawy jak zwykle ze mną nie współpracują. Perfidnie zawijają się przy łokciach.
- No kurwa!- krzyczę sama do siebie. Samotność. Tak dobrze mi znana samotność.
Ciągnę za jeden z rękawów, końcowo zrywając szwy. Płaszcz pada na posadzkę. Kopię go w stronę łazienki. I tam masz leżeć- mówię w myślach.
Przechodzę do salonu. Tam ściągam z siebie wszystkie brudne rzeczy, zostając jedynie w koronkowej bieliźnie. Przypominam sobie dotyk tego brudnego faceta. Uhh.. na samą myśl zbiera mnie na wymioty.
Patrzę w duże lustro powieszone na jednej ze ścian. Blada twarz. Na głowie ogromny kołtun. Krzyżuję ręce na piersiach. Moje odbicie robi to samo. Jestem na siebie wkurzona. Jak mogłam pozwolić na to wszystko?
Prycham w stronę lustra. Odwracam się tyłem do swojego odbicia, jednak zerkam na nie przez ramię. Ona także. Jest chuda. Bardzo chuda. Żebra odstają od cienkiej skóry.
Nie chcę już na nią patrzeć. Idę do kuchni. W zlewie ogromna sterta naczyń. Jak się tu tego tyle nazbierało! Od razu biorę się do ich mycia. Zdrapuję szorstką gąbką resztki jedzenia. Ohyda. Stawiam jeden umyty talerz, i biorę się za następny. Ponawiam swoje czynności. Spłukuję pianę z ostatniego naczynia. Jest strasznie śliski. Niosę go na suszarkę. I nagle wyślizguję się z moich dłoń. Upada na czarne kafelki. Porcelana rozpryskuję się po całej kuchni. Wszędzie są jej odłamki. Tupię ze zdenerwowania stopą. Jęczę nie zadowolona. Teraz trzeba to posprzątać.
Klękam. Zbieram kawałki naczynia. Mam już ich w dłoniach dosyć sporo, jednak one znowu wypadają mi z objęć, kiedy jeden głęboko wbija się w moją otwartą dłoń. Wszystkie odłamki ponownie padają na ziemię. Rana jest głęboka. Miarowo sączy się z niej krew. Strasznie pieczę. Łapię się drugą dłonią za nadgarstek, jakby miało to w czymś pomóc. Siadam gołym tyłkiem na kafelki i płaczę. Od tak dawna tego nie robiłam. Łzy ciekną po moich czerwonych policzkach. Potem kapią na moją ranę łącząc się z krwią. Szlocham. Nie z powodu rany. Z powodu tego że tutaj jestem. A nie chcę. Nie chcę jutro znowu go zobaczyć. Martwi mnie to że płaczę. Czasami jedna czy dwie łzy, samoistnie wydobyły się z moich oczu, ale prawdziwy szloch, był u mnie wręcz nie spotykany. Co się ze mną dzieję?
Ścieram ręką łzy. Pociągam nosem i wstaję z posadzki. Spoglądam gniewnie na rozkruszone kawałki porcelany. Wychodzę z kuchni kiedy w salonie rozbrzmiewa dźwięk mojej komórki. Dziwne. Myślałam że ją rozwaliłam kiedy torebka z hukiem lądowała na panelach. Pociągam nosem. Biorę torebkę w dłonie i siadam z nią na kanapie. Ostrożnie otwieram by bardziej nie zranić mojej ręki. Dalej sączy się z niej szkarłatna ciecz. Pozostawia po sobie małe kropelki na podłodze. Kręcę głową i próbuję zapomnieć o bólu. Wyciągam z torebki telefon. Na ekranie wyświetla się powiadomienie. "Jedna nieodebrana wiadomość". Dziwię się. Wujek Stan nigdy nie wysyłał żadnych sms'ów. Zawsze mówił że nie potrafi tego robić, i na pewno nigdy nie spróbuję. Klikam na powiadomienie i już po chwili na ekranie pojawia się treść sms'a.

------------------------
Nadawca: Nieznany
Odbiorca: Casey
Data: 10 listopad 2012r, 20:34
Dzisiejszy dzień nie zaliczam do najlepszych, jednak do bardzo zadziwiających zdecydowanie.
Życzę dobrej nocy.
Spotkamy się jutro i mam nadzieję że tym razem będziesz mnie słuchać jak na grzeczną dziewczynkę przystało.
Zayn.
-------------------------

Czytam wiadomość przez ostatnie kilka minut. Łzy kapią mi na ekran, zupełnie go zamazując. Skąd zna mój numer?! Nie mogę uwierzyć że do mnie napisał. Cholerny drań! Odwracam się do oparcia. Opieram o nie swoją brodę. Nie mogę powstrzymać kolejnego szlochu. Jestem zbyt zdenerwowana by racjonalnie myśleć. Rzucam swoim telefonem o ścianę, dając upust wszystkim swoim emocjom. Urządzenie rozlatuję się na części a w ścianie pojawia się dziura. Okrywam dłońmi twarz. Krwią brudzę swoje policzki. Nie obchodzi mnie to.

--------------------------------
Od Autorki:
Cóż postanowiłam że zrobię drugą część tego rozdziału, bo tamten wyszedł strasznie krótki ;)
Jestem zadowolona dwóch komentarzy, które pojawiły się przy tamtym poście.
Pozdrawiam moje kochane czytelniczki ;*
Mam nadzieję że druga część trzeciego rozdziału wam się spodoba.
Buziaczki xx. ( piosenka, która jest na początku rozdziału bardzo zainspirowała mnie do napisania tej drugiej części),