wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział piąty

Odskakuję jak oparzona. Padam na ziemie. Jestem wręcz zszokowana.
Nie spodziewałam się że mnie powali. I to tylko jednym ruchem.
Brudna ziemia, miesza się w ustach z moją śliną.
Wypluwam ją na posadzkę.
Usłużne ręce pomagają mi wstać. Obracam się w stronę przeciwnika.
Stoi odwrócony do całej reszty. Wtedy jakby za mgłą, przypominają mi się słowa, które już gdzieś kiedyś usłyszałam. "Nigdy nie odwracaj się tyłem do napastnika".
Ocieram dłonią usta, na których znajduję się jeszcze trochę czarnego piachu.
Długo nie myśląc, rzucam się na mężczyznę.
Moje ramiona, oplatają jego. Jedno z nich wykręcam do tyłu. Trzymam tak mocno, że w każdej chwili kość może pęknąć.
Cała adrenalina zbiera się we mnie. Już sama nie wiem co robić.
Zapominam o bożym świecie. I o tym że to jedynie "przyjacielska" walka, ukazująca nasze zdolności.
Ręka wygina się w przeciwnym ruchu. Po pomieszczeniu roznosi się dźwięk łamanej kości.
Mężczyzna jęczy z bólu, a ja zostaję od niego natychmiastowo odciągnięta, przez Zayn'a, co jeszcze bardziej wzmaga moją złość. Nienawiść dodaję więcej siły. Zupełnie zapominam o tym że teraz jestem zwykłą nic nie winną Casey.
W grę wkracza, podstępna i bezlitosna Riley.
Wszystko zupełnie wymyka się spod kontroli.
Te wspomnienia, z dzieciństwa. Piękna, szczęśliwa rodzina. Mama, tata, siostra. Kilka lat beztroskiego życia, przemienia się w piekło po trzech strzałach.
Kolejnego dnia, przywitanie się z nową rzeczywistością.
Jak nigdy nie kończący się koszmar, którego za wszelką cenę nie potrafisz zakończyć happy endem.
Co bym nie zrobiła. Wszystko będzie miało taki sam koniec.
Próbuję wyrwać się z objęcia Zayn'a. Chcę dokończyć to co zaczęłam. Choć była to jedynie walka pokazowa.
Dyszę z przemęczenia. Jest zbyt silny. Nie mogę poradzić sobie z oplatającymi mnie jego ramionami. Są takie umięśnione. Po jego czole spływają krople potu.
Mój umysł dalej nie daje za wygraną. Rozkazuję co mam robić. Choć sama tego nie chcę.
To stan, w którym nie mogę się odnaleźć. Nienawiść zniwecza każdą emocje. Daje upust. Niszczy wszystko, co stanie jej na drodze.
Tutaj nie znajdziesz Casey. To Riley.
Zayn zaciska palce między szyją a barkiem. Opadam na ziemie. Wypuszczam powietrze ze swoich rozedrganych warg. Czuję się strasznie.
Jak mogłam tak się zachować?
Leże nieruchomo. Jakby miało to w czymś pomóc. Zamykam oczy, chcę się zapaść pod ziemie. Tak strasznie mi wstyd.
- Wszystko w porządku?- pyta Harry.
Kuca przy mnie, dokładne obserwując moją twarz. Kładzie dłoń na czoło, sprawdzając temperaturę. Po co?
- Chyba tak- szepczę.
Pocieram dłońmi oczy. Nie chcę na nich wszystkich patrzeć.
- Co się stało?- pomaga mi wstać.
- Nie byłam sobą- wzdycham- czasami tak mam, kiedy umm.. wyczuwam zagrożenie.
- Ahm- kręci głową, jakby rozumiał. Wiem że robi to wyłącznie z grzeczności- Zayn nie jest zadowolony.- szepczę mi do ucha.
Dopiero teraz zwracam na niego uwagę.
Na ramionach ukazują się ogromne szramy. Dolna warga rozcięta. Miarowo sączy się z niej szkarłatna ciecz. Zrobiłam mu krzywdę.
Nie czuję się z tym ani trochę głupio. Wręcz przeciwnie, chciałabym ponownie zatopić w nim swoje paznokcie.
Odwracam wzrok. Ponownie kieruję go na Harry'ego.
Najwyraźniej nie jest speszony tą sytuacją. Uśmiecha się pokrzepiająco. Odwzajemniam uśmiech. W takiej sytuacji, raczej powinniśmy się pytać Zayn'a i mojego napastnika czy wszystko z nimi w porządku i zamartwiać się ich zdrowiem. Jednak nie mamy żadnego zamiaru.
W końcu wszyscy zwracają na nas uwagę. Szepty przestają być słyszalne. Zayn podchodzi do mnie, razem ze swoimi "muszkieterami".
Wzrokiem daje znać Loczkowi by się odsunął. Zerkam na niego i jestem wręcz zawiedziona jego zachowaniem. Potulny jak baranek robi parę kroków w bok. Zostaję sama. Zupełnie sama na polu bitwy.
Patrzę w oczy Zayn'a. Są czarne ze złości. Mięśnie szczęki zaciskają się. Mimo to i tak wygląda pięknie.
Przystępuję z nogi na nogę, po intensywnością jego spojrzenia. Boję się. Strach oplata moje ramiona szepcząc "Już po tobie".
Boże uratuj mnie. Boże nie pozwól mu mnie skrzywdzić. Jeśli rzeczywiście istniejesz, proszę zrób coś żeby wydostać mnie z tego gówna.
Ponownie patrzę w jego oczy i.. dostaję w twarz. Ból jest ogromny. Dłonią łapie się za policzek. Powstrzymuję się od wypuszczenia z powiek łez. Nie mogę tego zrobić. Nie teraz. Nie przy wszystkich. Nie przy nim. Zwłaszcza.
- Jeszcze raz mnie tkniesz, a pożałujesz że się urodziłaś- syczy. Kolejny raz ból rozprzestrzenia się w okolicach mojego brzucha.
Ponownie padam na podłogę. Kopie mnie po brzuchu, żebrach i już nawet nie wiem czym. A ja nie mogę nic zrobić. Zwijam się w kłębek. Zamykam oczy. Łzy już same ciekną po moich policzkach.
Ścieram je pośpiesznie, by tego nie zauważyli.
Zaraz umrę. Mój czas dobiegnie końca. Zamknę oczy i nigdy ich nie otworzę.
Czuję że oddalam się coraz bardziej. Jego syki są coraz mniej słyszalne.
- Zostaw, zabijesz ją- słyszę jak przez mgłę.
Czuję czyjeś ramiona. Staję w pionie. Mrugam nie spokojnie. Razi mnie światło.
Loczki Harry'ego, łaskoczą moją twarz.
- Proszę, zabierz mnie stąd.
- Nie martw się, zabiorę.

***

Łzy ciekną po mojej twarzy. Od nie dawna bardzo często się to zdarza. Harry jak nadopiekuńczy braciszek, odstawił mnie pod same mahoniowe drzwi mojego mieszkanka.
Wiem że nie powinnam mu dostatecznie ufać i nie prosić go od odwiezienie mnie do domu. W tym momencie, oznacza to spoufalenie się z członkiem wrogiego gangu. Każdy wie co mi za to grozi. Sama ustalałam te zasady, które aż do tego momentu wydawały mi się sprawiedliwe.
Ile krwi musiałam przelać, z ciał moich pobratymców, zanim to zauważyłam?
Teraz staję się taka jak oni, i widzę jak to postrzegali.
Telefon dzwoni jak oszalały. A ja nie mam zamiaru go odbierać.
Dziś nie ma mnie dla tego świata. Jestem w zupełnie innej krainie. Odległej na tysiąc mil od tego. W której żyje jak beztroskie dziecko, jedzące po kryjomu razem ze swoją siostrzyczką pierniczki upieczone przez mamę, na święto Dzienkczynienia.
Kiedy w buzi, znajduje się ostatnia połówka ciasteczka, mama wchodzi do kuchni i nakrywa nas na uczynku.
Jej twarz oblewa się czerwienią, ale mimo to i tak wygląda pięknie.
Patrzy na nasze pulchne dziecięce dłonie, i twarze ubrudzone okruszkami. Uśmiecha się. Kręci głową i zasłania ręką twarz. Wychodzi z pomieszczenia. Za nią roznosi się wesoły śmiech.
Biegniemy do niej. Oplatamy ramionami jej nogi. I śmiejemy się wraz z nią.
Kolejne słowa piosenki, grającej role mojego dzwonka, przeszkodził mi w dalszym odgrywaniu moich wspomnień.
Tym razem postanawiam odebrać komórkę.
Biorę ją w dłonie. Drżącymi dłońmi, od nadmiaru emocji odbieram połączenie.
- Słucham- chrypię.
Łzy ponownie spływają po policzkach. Ocieram je wierzchem dłoni. Zaciągam nosem.
- Casey- mówi ostro Zayn. O co ci chodzi, ty cholerny bydlaku! Po co do mnie dzwonisz! Nawet nie chcę już wiedzieć skąd znasz mój nowy numer.
- Tak- pociągam cicho nosem.- Czego chcesz.
- Jutro o ósmej wieczorem. Masz być pod hangarem.- rozkazuje. Idiota. Kutas. Debil. Chuj. Pedzio.
- Dobrze, szefie- odpowiadam, podkreślając swój sarkazm.- Jeżeli to wszystko to życzę Ci miłego dnia. Na razie- rozłączam połączenie. Nowy telefon, jest rzucany na ścianę. Na szczęście tym razem się nie rozpada.
Zatykam uszy palcami. Krzyczę najgłośniej jak tylko potrafię. Nie chcę go jutro spotkać.

_________________
Od Autorki:

Proszę! O to rozdział piąty. Mam nadzieję że się wam spodoba :)
Przepraszam, ale dzisiejsza notka będzie króciutka, bo nie chcę mi się rozpisywać.
Do zobaczenia następnym razem, kochane! <3

3 komentarze:

  1. Ale jest podły! Damski bokser, ugh niech on się ogarnie. Tzn wiedziałam, że jest podły, ale nie sądziłam, że ją pobije. Rozdział jak zwykle niesamowity ! Czekam na następny, życzę weny i pozdrawiam. xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Że ją pobił? No chyba coś tutaj jest nie tak, Jezu, też się tego nie spodziewałam. Rozdział krótki, ale podoba mi się, nie widzę innej opcji. Czekam z niecierpliwością na kolejny, do następnego razu kochana :)x

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak Cię normalnie koocham <3 to jest cudowne a nawet boskie xD czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń